Historyczne przełamanie – Murray z wielkoszlemowym tytułem!

/ Mateusz Grabarczyk , źródło: , foto: AFP

Brytyjczycy czekali na ten moment 76 lat! Gdy Andy Murray wygrał z Novakiem Djokoviciem dwa pierwsze sety nowojorskiego finału, pewnie wielu z nich pomyślało: jeśli nie teraz, to chyba już nigdy. I chociaż zwrotów, emocji i szaleństwa było w tym meczu jeszcze mnóstwo, Szkot dopiął swego i dowiózł zwycięstwo do końca, triumfując po blisko pięciogodzinnej tenisowej wojnie 7:6(10), 7:5, 2:6, 3:6, 6:2.

Huraganowe wiatry, jakie w ostatnich dniach torpedują Nowy Jork, okazały się niezwykle ważnym, żeby nie powiedzieć głównym, aktorem dzisiejszego spektaklu na korcie Arthure’a Ashe’a. Od samego początku dwaj wielcy tenisiści zamiast walczyć ze sobą, walczyli z naturą. Wszelkie założenia taktycznie wzięły w łeb, bo wiatr robił z piłką, co chciał, zmuszając zawodników przy wyprowadzaniu uderzenia do cyrkowych sztuczek, co z kolei gwarantowało wiele kuriozalnych wymian. Murray, pomny wydarzeń z pojedynku z Tomasem Berdychem, tym razem od razu zrezygnował ze swojej białej czapeczki. Mecz był naprawdę brzydki, a dla tych, którzy niedowierzają, niech dowodem będzie liczba 38 niewymuszonych błędów popełnionych łącznie przez obu tenisistów przy zaledwie 18 uderzeniach wygrywających. Obaj przełamali się dwukrotnie i dobrnęli do tie breaka. Szkot potrzebował wielu prób, aby postawić kropkę nad i. Udało się za szóstym razem. Po godzinie i dwudziestu siedmiu minutach od sakramentalnego „play” z sędziowskiego stołka.

Gdy wydawało się, że taki obrót sprawy podrażni Novaka Djokovicia, rozpędzony Andy Murray odskoczył na 4:0 z dwoma przełamaniami na koncie. Szkot nie chcąc się wdawać w nierówną walkę z wiatrem, grał ostrożnie, mało atakował i zrezygnował z posyłania bomb z głębi kortu. Serb z kolei, mimo że kończyła się już druga godzina gry, nadal bardziej niż z Murrayem walczył z naturą, kompletnie nie umiejąc przystosować się do panujących warunków. Niemal przy każdym uderzeniu z linii końcowej przyjmował komiczne pozy, a to, gdzie i jak poleci piłka po jego zagraniu, wydawało się wielką loterią. Jednak w Murrayu znów obudziły się stare przyzwyczajenia. Mający praktycznie seta w kieszeni Szkot, podając na 5:0, zagrał katastrofalnie, posyłając wszystkie piłki w okolicę linii serwisowej i na środek kortu. Z takich wystawek nawet beznadziejnie grający Djoković nie mógł nie skorzystać i odrobił część strat. Murray się usztywnił, ale jakimś cudem zdołał wyjść na 5:2. Ale to też nie wystarczyło, bowiem trzy kolejne gemy padły łupem powracającego do walki Serba. A gdy szalona pogoń Djokovicia zakończyła się sukcesem, w samej końcówce Szkot, ni stąd ni zowąd, jeszcze raz przełamał obrońcę tytułu i tym razem powrotu do gry być już nie mogło, a Murray jedną ręką sięgał już po puchar.

Za prosty byłby to finał, gdyby skończył się w trzech setach. Djoković odżył i w trzeciej partii dyktował warunki. Wreszcie udało mu się znaleźć sposób na hulający po korcie wiatr i tak jak w pierwszej i drugiej partii zrobił po 19 niewymuszonych błędów, tak w trzeciej już tylko sześć. Dwa przełamania dały mu zwycięstwo 6:2 i nadzieję na powrót do meczu.

Z każdą kolejną piłką Djoković mozolnie odbudowywał swoją formę i wiarę w sukces. Grający jeden ze słabszych pojedynków Serb coraz lepiej radził sobie z własnymi słabościami i coraz lepiej potrafił wkomponować się w trudne warunki atmosferyczne. A Murrayowi do oczu zaczął zaglądać strach, bo prowadzenie wymykało mu się z rąk i upragniony wielkoszlemowy tytuł, który tak blisko Szkota nie był jeszcze nigdy, oddalał się i oddalał… Obrońca tytułu zdobył breaka, a na sam koniec dorzucił drugiego i doprowadził do piątego seta.

Co musiał sobie w tym momencie myśleć Andy Murray… Na usta cisnęło się słynne „miało być tak pięknie, było tak blisko, a wyszło jak zwykle”. Ale zawziętemu, upartemu i zdeterminowanemu Brytyjczykowi udało się te myśli odrzucić i niespodziewanie otworzył decydującą partię przełamaniem i prowadzeniem 2:0. Zrobił się wielki mecz. Taki, którego od finału wielkoszlemowego turnieju, oczekiwaliśmy. Zawodnicy zaczęli szaleć na linii końcowej, rozgrywać długie, kątowe wymiany i odbijać nieprawdopodobne piłki. Nowojorska publiczność nie umiała usiedzieć w ciszy. Zresztą, kto by umiał… Djoković z Murrayem w piątej godzinie gry zafundowali kibicom prawdziwe tenisowe show. Ci, którzy skreślili już Szkota, byli mocno zaskoczeni, ale gdy Murray drugi raz przełamał rywala i wyszedł na 3:0, byli już chyba zszokowani. Tylko że w tym momencie sytuacja się powtórzyła. Znów oglądaliśmy Murraya, który będąc o krok od zwycięstwa, zaczyna robić na korcie przedziwne rzeczy. Djoković natychmiast odrobił połowę strat i naprawdę trudno było przewidzieć co się stanie dalej. Przy stanie 3:2 Szkot rozegrał gema marzenia, wygrywając cztery piłki serwisami, a chwilę potem nastąpił jeszcze jeden zwrot, którego ciężko było się spodziewać. W jednej chwili szalejący na korcie Serb stanął, nie umiejąc się ustawić do uderzenia. Dopadły go skurcze, które kosztowały go stratę kolejnego podania. W przerwie pojawił się jeszcze masażysta, ale ratunku z tej sytuacji już nie było. Andy Murray, z trudem bo z trudem, ale dobrnął do końca. W ostatnim gemie wygrał pewnie, wykorzystując drugiego meczbola i po chwili mógł odebrać wymarzony i tak długo wyczekiwany wielkoszlemowy puchar.
 


Wyniki

Finał singla:
Andy Murray (Wielka Brytania, 3) – Novak Djoković (Serbia, 2) 7:6(10), 7:5, 2:6, 3:6, 6:2