Dla dobra wspólnego austriackich kibiców, czyli Dominika Thiema…

/ Adam Romer, Michał Krogulec , źródło: własne, foto: AFP

Adam Romer, Korespondencja z Wiednia

Nic bardziej ekstremalnego już się podczas turnieju Erste Bank Open w Wiedniu nie zdarzy. Na głównej arenie spotkali się bowiem Diego Schwartzman i Sam Querrey. I walczyli jak równy z równym przez 161 minut.

Miłośnicy tenisa kolejny raz mogli się przekonać, że jest to sport dla każdego. Gdy na kort wychodzi mierzący (oficjalnie, czyli w butach na grubym obcasie…) 1,70 metra Schwartzman i przerastający go o 30 centymetrów amerykański dryblas Querrey, to trudno o bardziej ekstremalne zestawienie dwóch zawodników.

Obu tenisistów różnił nie tylko wzrost, temperament na korcie, ale, co chyba najważniejsze, styl gry. Argentyńczyk musiał każdy punkt wybiegać, wypracować kolejnymi uderzeniami, podczas gdy Amerykanin bazował na bombach z serwisu i forhendu.

Mecz toczył się raz w jedną, raz w drugą stronę. Raz jeden (Schwartzman) nie dobiegał częściej niż mijał, co dało seta Amerykaninowi, by potem drugi (Querrey) częściej zaczynał się mylić przy swoich „strzałach na raz”. W efekcie obaj zgodnie dotarli po dwóch godzinach i 40 minutach do tie breaka decydującej partii.

Trzeba oddać sprawiedliwość, że Diego mógł mecz zakończyć nieco wcześniej, kończąc jeden z dwóch meczboli przy serwisie rywala, ale oba punkty, gdy próbował przejąć inicjatywę i ruszał do przodu pakował w siatkę.

Takiego błędu już w tie breaku trzeciego seta nie zrobił i trzymał się wcześniej obranej taktyki i linii końcowej.  Mimo to obaj panowie wreszcie przysporzyli wiedeńskiej publiczności dodatkowych emocji, bo koniec był bliski, to i emocje większe…

„Duży” Querrey zaczął słabiej, myląc się kilka razy w prostych sytuacjach. Gdy na tablicy pojawił się wynik 6-2 dla Argentyńczyka, zdawało się być po meczu. Tymczasem zrobiło się 6-3, 6-4, 6-5… i znów „pomóc” musiał Amerykanin, pakując stosunkowo proste zagranie w siatkę.

Diego zadowolony zagra w piątek w ćwierćfinale, a Sam musi się zastanowić czy jednak nie warto mniej się mylić… Inna sprawa, że tegoroczna nawierzchnia w Wiedniu, wyjątkowo wolna jak na korty twarde, bardzo pomaga tym biegającym. A oczywiście wszystko dla dobra wspólnego austriackich kibiców, czyli Dominika Thiema…

Pytanie tylko, czy Austriak upora się z kolejnymi Hiszpanami, którzy wyrastają na jego drodze jak grzyby po deszczu. W czwartek wieczorem musiał „przeskoczyć” Fernando Verdasco, z którym dotychczas nigdy nie wygrał i to się udało. Dominik Thiem wygrał 3:6, 6:3, 6:2 i jedna liczba najbardziej rzuca się w oczy z pomeczowych statystyk. 90% wygranych piłek po pierwszym podaniu robi wrażenie. W piątek, w kolejnym meczu dnia czeka już na niego następny Hiszpan Pablo Carreno Busta, który w stylu nieco do Schwartzmana ,„wybiegał” sobie trzysetowe zwycięstwo z solidnym Kazachem Michaiłem Kukuszkinem.

Jak potoczą się losy 26-letniego Dominica Thiema w Wiedniu, to jedno pytanie. Drugie o jego karierę, bo Austriak do pokolenia Next Gen nie należy,  z racji wieku, a tytułów wielkoszlemowych na razie brak. A młodsi już składają deklarację (jak Denis Shapovalov) o detronizacji Wielkiej Trójki, którą tworzą Roger Federer, Rafael Nadal i Novak Dźoković. Jan de Witt, trener Nikołoza Basilaszwilego, w wywiadzie dla tennisnet.com przyznał, że rozwój Dominika Thiema jest jedną z najbardziej emocjonujących historii w tenisowym tourze.  Jest i zapewne będzie.

Efekty wieloletniej współpracy z Günterem Bresnikiem widać do dziś. Powiedzieć, że Thiem czerpie pełnymi garściami z tego, co wypracował pod okiem Bresnika, to nic nie powiedzieć. Jeśli Austriak zdobędzie w przyszłości Wielkiego Szlema, to w pierwszej kolejności będzie pewnie dziękował Bresnikowi, bo ukształtował go na tenisistę światowej klasy. Ale za nim Szlem, to jest jeszcze Wiedeń. Ważne miejsce w jego karierze. Warto ogłosić się triumfatorem Erste Bank Open. Jeszcze 3 dni oczekiwania…