Dziewięćdziesiąt siedem, dziewięćdziesiąt osiem…

/ Artur Rolak , źródło: własne, foto: AFP

Przed każdym meczem ekran telewizora zasłaniają liczby, przez niektórych komentatorów niesłusznie mylone z cyferkami. Niektórzy, niekoniecznie ci sami, komentatorzy dzielnie odczytują rubrykę po rubryce, a na koniec oświadczają, że to i tak nieważne. Monitory w wimbledońskim biurze prasowym też nie od macochy, więc odpowiednią dawkę statystyki każdy oglądający musi przyjąć.

Liczby są różne. Jeśli zakończymy je zerem, a tym bardziej dwoma, od razu możemy przejść do jubileuszu. Niestety nie każdy jubileusz nadaje się do wyprawiania bankietu. Na przykład Magda Linette przegrała dziś dziesiąty mecz z rywalką notowaną w czołowej „10” rankingu WTA i dwudziesty z rywalką z czołowej „20”. W nastroju do świętowania oczywiście nie była, bo porażka zawsze pozostaje porażką – nawet z dwukrotną mistrzynią Wimbledonu. Są jednak powody do zadowolenia przynajmniej z gry o wiele lepszej niż jeszcze pół roku temu.

Rafael Nadal nie przeciągał obchodów 300. meczu wielkoszlemowego w karierze (znam komentatorów, którzy dodaliby, że w swojej). Jak zwykle zależało mu, aby jak najszybciej wrócić do szatni, spełnić obowiązki wobec mediów, a potem w domowym zaciszu obejrzeć sobie spór Joao Sousy z Danielem Evansem o to, kto w poniedziałek będzie miał większą szansę wydać przyjęcie na okoliczność 20. porażki Rafy na kortach trawiastych.

Hubert Hurkacz, dwa razy wygrywając w tym roku z Kei Nishikorim, odroczył obchody jego 400. zwycięstwa w karierze. Steve Johnson, trenowany jak Hurkacz przez Craiga Boyntona, wytrzymał na korcie tylko 110 minut. Mecz miał temperaturę angielskiego piwa, więc jubileusz Japończyka przeszedł bez echa.

Twierdzenie, że Wimbledon już żyje setnym zwycięskim meczem Rogera Federera, byłoby sporą przesadą, jednak jeszcze przed turniejem miłośnicy statystyki zapowiadali taką możliwość. Całkiem realną przecież, bo awans ośmiokrotnego zwycięzcy The Championships do ćwierćfinału nikogo nie powinien dziwić. Nawet jego rywali z dzisiejszym włącznie. Lucas Pouille faktycznie nie wyglądał na zaskoczonego. Co najwyżej mogło być mu przykro, że właśnie przegrał setny mecz w karierze.