Federer znów numerem jeden. „Kolejny cel: 100 wygranych turniejów”

/ Łukasz Koterba , źródło: Korespondencja z Rotterdamu, foto: AFP

Szwajcar pokonał w ćwierćfinale ABN Amro WTT Rotterdam Holendra Robina Haase 4:6, 6:1, 6:1 i w poniedziałek po ponad pięciu latach ponownie zostanie liderem rankingu ATP. – To może jedno z największych osiągnieć w mojej karierze, cieszyć się z pierwszego miejsca w wieku 36, prawie 37 lat – powiedział wzruszony.

Przy stanie 5:1 w trzecim secie Szwajcar w połowie gema podniósł głowę i na dłużej spojrzał na tablicę wyników. Jakby chciał się upewnić: tak, za kilkadziesiąt sekund, w najgorszym wypadku za kilka minut, wróci na szczyt. Gdyby w styczniu 2017 roku, gdy w rankingu był 17. i od Wimbledonu 2012 nie triumfował w wielkim szlemie, ktoś powiedział mu, że w ciągu trzynastu miesięcy zdobędzie trzy tytuły wielkoszlemowe i po ponad 5 latach i 3 miesiącach znów zostanie pierwszą rakietą świata, uznałby go za wariata.

W piątek 16 lutego 2018 roku, w wypełnionej po brzegi rotterdamskiej hali Ahoy, jeden z najbardziej imponujących come backów w dziejach sportu się dopełnił: Federer jest już nie tylko 20-krotnym triumfatorem turniejów wielkiego szlema, ale też najstarszym numerem jeden w dziejach (pobił rekord 33-letniego Agassiego). Jest też graczem, który powrócił na pozycję numer 1 po najdłuższej przerwie (5 lat i 106 dni). Od czasu, gdy po raz pierwszy został liderem rankingu minie w poniedziałek 14 lat i 17 dni – to również rekord A jak bardzo Federer wyśrubuje rekord łącznej liczby tygodni na szczycie (w poniedziałek zacznie się 303.), czas jeszcze pokaże.

Rzadko się zdarza, by po ćwierćfinałowym meczu turnieju rangi ATP 500 hamującemu łzy zwycięzcy publiczność gotowała owację na stojąco, a dyrektor turnieju gratulował mu na środku kortu łamiącym się ze wzruszenia głosem. Dyrektor Richard Krajicek nie mógł sobie wyobrazić lepszego scenariusza 45. edycji ABN Amro WTT Rotterdam. Najpierw: niespodziewana decyzja Federera o przyjeździe do Holandii. Potem: błyskawicznie wyprzedane bilety, zainteresowanie światowych mediów, wielkie odliczanie do godziny zero. Aż w końcu: Federer w meczu o historycznej wadze trafia na najlepszego z reprezentantów gospodarzy i stawia kropkę nad i.

Przez moment wydawało się, że Robin Haase może pokrzyżować plany Szwajcara. Holender po obronieniu w pierwszym gemie serwisowym trzech break-pointów z rzędu nabrał pewności siebie: chodził do siatki, celował w linie, grał zgrabne dropszoty. Ponieważ Federer nie miał najlepszego dnia serwisowego, odważna gra Haase się opłaciła: w dziewiątym gemie przełamał Federara i chwilę później asem przypieczętował zwycięstwo w secie 6:4. Czyżby sensacja? Publiczność była w rozterce: z jednej strony wypadało kibicować rodakowi, z drugiej strony: jak tu nie sprzyjać legendzie, walczącej o kolejne rekordy?

Federer szybko rozwiązał ten problem. W kolejnych dwóch setach bezlitośnie wykorzystał rozkojarzenie i błędy zmagającego się z grypą Haase i oddał mu już tylko dwa gemy. – W pierwszym secie grałem świetnie. Znów stwarzałem okazje w starciu z Federerem, podobnie jak w ubiegłym roku w Montrealu [wtedy Haase przegrał 3:6, 6:7(5)], tyle że teraz urwałem seta. Szkoda, że się rozkojarzyłem na początku drugiej partii, ale to się też wiązało ze zmęczeniem. Mój organizm był wycieńczony przez grypę i rozbolały mnie plecy, tym bardziej, że Federer zmuszał mnie do biegania z jednego końca kortu na drugi – powiedział po meczu 30-letni Holender, który Federera zna bardzo dobrze, bo regularnie wspólnie trenują.

Haase rozkojarzył się tak bardzo, że przy piłce meczowej przeciwnika popełnił podwójny błąd serwisowy i po raz drugi w karierze zakończył udział w rodzimym ABN Amro WTT Rotterdam na ćwierćfinale. Federer, po uciśnięciu ręki Holendra, usiadł, schował twarz w dłoniach i robił co mógł, by się nie rozpłakać.

To dla mnie naprawdę szczególna chwila i szczerze mówiąc nie mogę w to uwierzyć. Pięknie, że to się stało tutaj, bo to w Rotterdamie dostałem w 1999 roku dziką kartę do kwalifikacji, co było początkiem mojej kariery – powiedział.

To trochę surrealistyczne. Po raz pierwszy zostałem numerem jeden w 2004 roku, czyli dawno, dawno temu. Teraz minęło ponad pięć lat od czasu, gdy po raz ostatni byłem liderem rankingu. Dzisiaj to było tym fajniejsze, że aby zrealizować ten cel, musiałem wygrać konkretny mecz. W 2012 roku, kiedy zwyciężyłem w Wimbledonie, zostałem liderem tydzień później, kiedy akurat byłem na wakacjach – wspominał rozluźniony Federer na długiej, pomeczowej konferencji prasowej.

Misja powrotu na szczyt rankingu ATP wykonana, co będzie kolejnym celem Szwajcara? – Zawsze są jakieś cele, mam je od dzieciństwa. Mój pierwszy tytuł ATP w Mediolanie był takim momentem przełomowym. Wtedy pomyślałem: to już zdobyłem, już zawsze będę mógł powiedzieć, że wygrałem turniej rangi ATP. A teraz mam takich turniejowych zwycięstw na koncie 96. Wtedy, będąc młodym zawodnikiem, nigdy bym nie pomyślał, że moja kariera tak się potoczy. Więc tak, teraz myślę, że wygranie 100 turniejów ATP byłoby czymś bardzo fajnym – powiedział.

Od zdobycia tytułu numer 97 dzielą go już tylko dwa zwycięstwa. W sobotę Federer zagra o finał z Andreasem Seppi, a jeśli wygra, to w decydującym starciu zmierzy się ze zwycięzcą półfinału Dimitrow-Goffin.

Łukasz Koterba, Rotterdam