Neapol. Jeśli coś może pójść źle, wydarzy się tutaj

/ Jakub Dmoch , źródło: własne, foto: Lorenzo Ercoli/Jakub Dmoch

Za nami cztery dni turnieju ATP 250 w Neapolu. Tak absurdalnego, że gdyby historie z nim związane nie wydarzyły się naprawdę, trudno byłoby je wymyślić. A jeśli już, to na pewno w turnieju niższej rangi, a nie głównego cyklu.

Zacznijmy od tego, że w Tennis Napoli Cup rozegrano do tej pory (turnieje główne singla i debla plus kwalifikacje) 21 meczów, z czego w Neapolu odbyło się… pięć z nich. Resztę rozegrano w leżącym 20 km za miastem Pozzuoli. Jakby tego było mało, to te pięć meczów rozegrano na nawierzchni, która na ostatnią chwilę przyjechała z Florencji. Bez opisanej pomocy turniej by się po prostu nie odbył. Wybuchłby skandal, a kolejka do różnej maści odszkodowań nie miałaby końca.

Tak źle jeszcze nie jest. Z naciskiem na „jeszcze”, bo w Neapolu problemy rosną jak grzyby po deszczu. We wtorek okazało się na przykład, że trzeba zrezygnować z rozgrywania sesji wieczornej. Korty położone są nad samym morzem i po zachodzie słońca błyskawicznie złapały wilgoć. Mecz dnia pomiędzy Corentinem Moutetem a Lucą Nardim został przerwany po czterech rozegranych gemach…

To wcale nie tak, że wcześniejsze mecze przedłużały się w nieskończoność. Wręcz przeciwnie, na przykład Flavio Cobolli tylko przez godzinę stawiał opór Miomirowi Kecmanoviciowi. Takie rozstrzygnięcie to kolejny, tym razem mniej oczywisty cios w organizatorów. Cobolli, który na poziomie głównego cyklu nie wygrał jeszcze żadnego spotkania, otrzymał bowiem „dziką kartę” kosztem kończącego karierę Andreasa Seppiego. Rozochoceni perspektywą świetlanej przyszłości Włosi zapomnieli z szacunkiem spojrzeć w przeszłość i uhonorować tenisistę, który na rozkładzie ma Federera, Nadala, Murraya i wiele innych gwiazd.

No dobrze, ale w zasadzie czemu turniej w Neapolu toczy się poza Neapolem? – mógłby ktoś zapytać. Słowa są w zasadzie zbędne. Niech przemówią poniższe obrazy.

Kort centralny, aż do czasu ratunkowego transportu z Florencji, wyglądał tak samo. Totalna kompromitacja zajrzała organizatorom głęboko w oczy i trzymała nóż na ich gardle. Fakt, że mogło być jeszcze gorzej, to jednak marne pocieszenie, w momencie gdy nawet włoscy dziennikarze piszą o „najgorszym turnieju w historii ATP”.

Ten turniej już się nie obroni. Za dużo złego wydarzyło się w pierwszych dniach, by na koniec nie usłyszeć „tym państwu już dziękujemy”. Zwłaszcza że Neapol otrzymał jednoroczną licencję na organizację zawodów. Andrea Gaudenzi, szef ATP na pewno nie będzie świecił oczami za tak niedopracowany produkt.

Najbardziej żal neapolitańskich kibiców, żyjących sportem, żywiołowo reagujących, a przy tym znających granicę dobrego smaku. Już w pierwszym meczu turnieju głównego Taro Daniel usłyszał od kogoś z trybun „I love you Daniel”. Atmosfera na trybunach jest wspaniała i na pewno wynagradza przynajmniej część organizacyjnych zaniedbań.

Miejscowi fani nie mogą się jednak łudzić, że któryś z tenisistów się odwdzięczy i chociażby w pomeczowym wywiadzie pochwali włoski turniej. Nikt też nie powinien wybiegać w przód z popularą wśród tenisistów deklaracją „do zobaczenia za rok”. Istnieją bowiem takie błędy, po których najzwyczajniej w świecie nie daje się drugiej szansy…