Poznaj moją ćwierćfinalistkę

/ Artur Rolak , źródło: własne, foto: AFP

Widzieliście film „Poznaj mojego tatę”? No to możecie się domyślać, co w młodości przeżywała Alison Riske. Jej tata był agentem Secret Service i FBI, dla niej żywym wcieleniem Jacka Byrnesa, zagranego przez Roberta de Niro. Dla wszystkich komedia, ale niekoniecznie dla Alison.

– Dorastałam w strachu, że mnie czeka to samo – niby żartowała, ale te obawy musiały skądś się wziąć. Jak tu przyprowadzić do domu chłopaka czy tym bardziej już kandydata na męża, gdy własny ojciec może poddać go przesłuchaniu, a potem na każdym kroku i wszelkimi sposobami zniechęcać do kontynuowania związku?

Alison Riske nie jest już nastolatką, która musi o wszystko pytać tatusia. W zeszłym tygodniu skończyła 29 lat. W przeddzień urodzin sprawiła sobie prezent w postaci awansu do drugiej rundy Wimbledonu. Prezent dla innych, choćby Sereny Williams, jej dzisiejszej rywalki, raczej skromny, ale nie dla kogoś, kto tylko raz w życiu wygrał w turnieju Wielkiego Szlema trzy mecze z rzędu.

Nie jest nastolatką, więc chyba nie musiała pytać o zgodę na małżeństwo. Trzy lata temu przyjęła oświadczyny Stephena Amritraja, a datę ślubu wyznaczyli zaraz po tegorocznym Wimbledonie. Narzeczony jest synem Ananda i bratankiem Vijaya, znakomitych tenisistów z czasów Wojciecha Fibaka. Obaj reprezentowali Indie, natomiast Stephen urodził się w Los Angeles, więc ma obywatelstwo USA. Też próbował grać w tenisa, ale jego kariera była krótka i raczej tylko akademicka. Dyplom Duke University zapewnił mu dobrze płatną pracę w biznesie okołotenisowym.

Ćwierćfinał Wimbledonu to największy sukces w karierze Alison. Podekscytowana tenisistka żartowała nawet, że musi częściej wychodzić za mąż, jeśli przygotowania do ślubu mają tak korzystny wpływ na jej formę sportową. Kto wie, być może to pan Riske, jak filmowy Jack Byrnes, użył swoich wpływów w służbach tajnych i specjalnych, aby ułatwić córce kilka zwycięstw i zniechęcić ją do zamążpójścia?

Jasne, że żart. W końcu „Poznaj mojego tatę” to komedia na wskroś amerykańska, więc happy end jest gwarantowany.