Ranking Tenisklubu. Najlepsze tenisistki minionej dekady

/ Szymon Adamski , źródło: własne, foto: AFP

Zanim zaczniemy się emocjonować wydarzeniami w nadchodzącym sezonie, warto się na moment zatrzymać i spojrzeć za siebie. Postarajmy się sięgnąć pamięcią naprawdę daleko, bo aż do dziesięciu lat wstecz. Pretekst do takiej retrospekcji jest dość oczywisty. Raptem trzy dni temu dobiegła końca druga dekada XXI wieku. 

Na pierwszy ogień idą tenisistki. I to jakie tenisistki. Niezależnie od tego co wydarzy się za pięć, dziesięć czy trzydzieści lat, o tych paniach na pewno będziemy pamiętać. Postanowiliśmy bowiem stworzyć ranking dziesięciu najlepszych zawodniczek minionej dekady. Pod uwagę braliśmy wyłącznie osiągnięcia w latach 2011-2020.

Zachęcamy Was do wspólnej zabawy i przedstawiania w komentarzach własnych rankingów. Na pewno będą się między sobą nieco różnić, bo i w naszej redakcji głosy były niejednakowe. Część osób umieściła w pierwszej dziesiątce chociażby Garbine Muguruzę czy Karolinę Pliszkovą, jednak koniec końców miejsca dla tych zawodniczek zabrakło. I to tyle o nieobecnych.

Nie przedłużamy, tylko odkrywamy karty!

10. miejsce – Li Na

O klasie Chinki najlepiej świadczy fakt, że karierę zakończyła w 2014 roku, a i tak znalazła się w rankingu. Większość tenisistek miała ponad dwa razy więcej czasu, żeby pokazać się z dobrej strony i przebić jej osiągnięcia, jednak poprzeczka była zawieszona wysoko. Zbyt wysoko.

Sukcesy Li Na miały szerszy wymiar niż wyłącznie sportowy. Przypomnijmy, że to pierwsza Azjatka, która wygrała Wielkiego Szlema. Będąc pierwszą z miliarda – taki tytuł nosi jej biografia – stała się inspiracją dla milionów. Na Roland Garros 2011 się zresztą nie skończyło, ponieważ dorzuciła jeszcze puchar za zwycięstwo w Australian Open, zdobyty w pożegnalnym sezonie.

Li Na ma już swoje zasłużone miejsce w Międzynarodowej Tenisowej Galerii Sław. Tu również nie dała się wyprzedzić nikomu ze swojego kontynentu. Przyjmując to wyróżnienie, odniosła się do trudów, jakie napotkała na wczesnym etapie nauki gry w tenisa.

– Zaczęłam grać w tenisa w wieku ośmiu lat. To był wybór mojej mamy. Na początku nienawidziłam tenisa, ponieważ podczas szkoły nie miałam czasu, aby bawić się z przyjaciółmi – opowiadała Chinka.

I choć z biegiem czasu pokochała tę dyscyplinę sportu, to jej ciało nie pozwoliło trwać tej miłości tak długo, jak życzyliby sobie kibice i ona sama. Zwłaszcza prawe kolano dawało się Li Na tak bardzo we znaki, że choć należała do ścisłej światowej czołówki, powiedziała ,,dość”. Do ostatniego turnieju w karierze przystąpiła jako druga zawodniczka rankingu WTA. Ten fakt na pewno dobrze pamięta Paula Kania-Choduń, ponieważ to właśnie Polka była pierwszą rywalką Chinki w epilogowym Wimbledonie.

Później Li nie wystąpiła nawet w rodzinnym Wuhan, ani w Australian Open, do którego przystąpiłaby w roli obrończyni tytułu.

9. miejsce – Agnieszka Radwańska

Część z was się teraz szczerze uśmiecha, a część pewnie jest nie do końca przekonana. Nie zdradzimy zbyt wiele, jeśli napiszemy, że nasza reprezentantka to jedyna tenisistka w tym zestawieniu, która nie wygrała Wielkiego Szlema. Rzeczywiście, komuś może tu coś nie pasować. Sami zadajemy sobie pytanie, czy Radwańska byłaby tak wysoko, gdyby reprezentowała jakikolwiek inny kraj. I nie wiemy.

Wiemy natomiast, że jej narodowość nie była głównym powodem, dla którego zdecydowaliśmy sią ją wyróżnić. Wzięliśmy pod uwagę doskonałe wyniki (finał Wimbledonu, zwycięstwo w WTA Finals, wygrane turnieje Premier Mandatory), ale też piękny dla oka styl i nadzwyczajną zdolność do posyłania uderzeń, które zapierały dech w piersiach. Radwańska regularnie zwyciężała w plebiscytach na najbardziej efektowne zagranie roku (pięć razy z rzędu), a także na najbardziej lubianą tenisistkę (sześć razy z rzędu). Nie da się przejść obok tego obojętnie.

Na dodatek doskonale wpasowała się w drugą dekadę XXI wieku. Bardzo dobre wyniki osiągała już pod koniec pierwszej, co niejako zagwarantowało jej dogodną pozycję startową. Radwańska mocno ruszyła i sezon 2011 zakończyła na 8. miejscu. Przez kolejne pięć lat było pod tym względem tylko lepiej. W ostatnich dwóch sezonach już nas tak nie rozpieszczała, ale nawet w tym okresie potrafiła pokonać Simonę Halep czy Johannę Kontę.

I tu powstaje kolejne pytanie, czy na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat było chociaż pięć innych tenisistek, które prezentowałaby tak równy poziom? Tym razem odpowiemy. Nie było.

Przy okazji jeszcze raz gratulujemy Agnieszce wspaniałej kariery. Nie będzie przesadą, jeśli napiszemy, że poprzedni ranking 10 najlepszych tenisistek dekady, w którym ktoś mógł się zastanawiać nad uwzględnieniem reprezentantki Polski, powstawał 80 lat temu…

8. miejsce – Petra Kvitova

Pierwsza z wyróżnionych przez nas tenisistek, które wciąż możemy podziwiać w turniejach. Kiedy jest w formie, w zasadzie nie przegrywa. Siłą uderzeń wprawia w osłupienie, natomiast precyzja… delikatnie rzecz ujmując, z nią bywa różnie. W ostatnich dziesięciu latach nie brakowało meczów, w których Czeszka po prostu irytowała, próbując urwać siatkę albo wyrzucając co drugą piłkę na aut. Wtedy najczęściej zdejmowała z głowy opaskę i następowała trudna do wytłumaczenia przemiana.

Kibice przebaczali błyskawicznie, ponieważ – jak już zdążyliśmy napisać – dobrze grająca Kvitova potrafi zachwycić. W tych momentach nie jest ósmą tenisistką dekady, tylko nakazuje umieszczać się w okolicy podium. Koniec końców w gablocie Czeszki znajdują się dwa puchary z Wimbledonu. Jak na tenisistkę o tak olbrzymich możliwościach, można napisać, że tylko dwa.

Kvitova nie powiedziała jednak jeszcze ostatniego słowa. Co prawda zdrowie już nie to co kiedyś, ale przecież w tegorocznym Roland Garros zatrzymała się dopiero w półfinale, a w Australian Open w ćwierćfinale.

Wspominając o zdrowiu Czeszki, nie mieliśmy na myśli jej lewej dłoni. To osobna historia. W grudniu 2016 roku Kvitova miała w domu niespodziewanego gościa, który rzekomo chciał sprawdzić system ciepłej wody. – Poprosił mnie, żebym odkręciła kran, po chwili poczułam przy szyi nóż. Złapałam za niego lewą ręką, trzymając ostrze. Wydarłam go, potem upadłam na podłogę. Krew była już wszędzie – zeznawała w sądzie Czeszka..

Medycyna potrafi zdziałać cuda i całe szczęście, że Kvitova mogła przekonać się o tym na własnej skórze. Raptem pół roku później wygrała turniej w Birmingham, co było jednym z najpiękniejszych wydarzeń w kobiecym tenisie w minionym dziesięcioleciu. Łzy wzruszenia cisnęły się do oczu.

Pisząc o Kvitovej, choć jedno zdanie wypada poświęcić jej grze w reprezentacji. Na dominację Czeszek w Pucharze Federacji (obecnie Pucharze Billie Jean King) złożyło się w ostatnich latach wiele czynników, ale jednym z podstawowych była fantastyczna postawa liderki. Oczywiście w osobie Petry Kvitovej.

7. miejsce – Wiktoria Azarenka

Gdyby siedem lat temu ktoś nam powiedział, że Wiktorię Azarenkę umieścimy dopiero na siódmym miejscu w rankingu najlepszych tenisistek drugiej dekady XXI wieku, złapalibyśmy się za głowy. Białorusinka miała wtedy 24 lata i tenisowy świat u stóp. Brylowała zwłaszcza na kortach twardych, dochodząc dwa razy z rzędu do finału w Australian Open i US Open. Dodatkowo była dwukrotną medalistką olimpijską. Wydawało się, że to będzie jej dekada. A jednak…

W latach 2014-2015 Azarenka nie wygrała żadnego turnieju, później wróciła na właściwe tory, ale nim zdążyła osiągnąć coś więcej niż ćwierćfinał w Wielkim Szlemie, zaszła w ciążę. Założyła sobie, że po urodzeniu dziecka szybko wróci do rywalizacji, jednak życie potoczyło się inaczej. Zaledwie pół roku po tym jak urodził się Leo, Azarenka rozstała się z ojcem dziecka, Billym McKeague’em. Konsekwencją była walka w sądzie o prawo do opieki nad dzieckiem. Tenis zszedł na dalszy plan.

To niestety jedna z tych historii, których obserwatorami chcielibyśmy być jak najrzadziej. W pewnym momencie wydawało się nawet, że tenis straci Azarenkę bezpowrotnie.

Na szczęście w 2018 roku Azarenka na dobre wróciła do rywalizacji. Gorzej, że czas mijał, a ona nie zachwycała. Rozgrywała pojedyncze dobre spotkania, jednak nawet w mniejszych turniejach nie owocowały one zdobywaniem trofeów. A mowa przecież o tenisistce celującej najwyżej jak się da.

Dopiero ostatnich kilkanaście miesięcy przyniosło przełamanie. Najlepsze jest to, że Azarenka nabiera w tym czasie pewności siebie, co skutkuje coraz lepszymi rezultatami. W ten sposób, krok po kroku, doszła do długo wyczekiwanego momentu, w którym znów jest w stanie rywalizować z najlepszymi tenisistkami o główne nagrody.

W US Open 2020 po raz pierwszy od sześciu lat przekroczyła w Wielkim Szlemie granicę ćwierćfinału. Wydawało się, że sięgnie nawet po trofeum, jednak ostatecznie zabrakło jej do tego jednego seta. Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Azarenka na pewno nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.

6. miejsce – Naomi Osaka

Najmłodsza tenisistka w naszym zestawieniu. Raptem 23 lata na karku i niespełna 20 rozegranych szlemów. Nie ma to jednak większego znaczenia, ponieważ wybór Osaki broni się na każdej płaszczyźnie. Najważniejsze oczywiście jest to, co na korcie, a pierwszy duży sukces przyszedł już prawie trzy lata temu. Osaka zdobyła tytuł w Indian Wells, po finale z Darią Kasatkiną. To było przetarcie przed jednym z największych tenisowych wydarzeń minionej dekady – finałem z Sereną Williams w US Open. Żaden inny mecz nie dostarczył chyba tylu wrażeń…

Dziś wiemy, że ten mecz stał się też prawdopodobnie początkiem mistrzowskiej drogi jednej z najlepszych tenisistek XXI wieku i zarazem mocnej kandydatki, by być jedną z najlepszych w całej historii. To właśnie Osaka jako pierwsza po Serenie Williams potrafiła wygrać dwa turnieje wielkoszlemowe z rzędu. Dzięki temu osiągnięciu wdrapała się na szczyt rankingu WTA jako 21-letnia dziewczyna. A później jeszcze raz wygrała US Open.

W przypadku Osaki bardzo ważną rolę odgrywa też pozasportową działalność. – Może się wydawać, że jako tenisistki jesteśmy bardzo skoncentrowane na tym, co dzieje się na korcie, i że nasze życie jest w pewnym sensie zdeterminowane przez to, czy wygramy mecz, czy nie. Ale to nieprawda. Myślę, że pandemia dała mi szansę wejścia do prawdziwego świata i zrobienia rzeczy, których nie zrobiłbym bez niej – powiedziała Japonka w wywiadzie dla Vogue’a. Kilka dni po śmierci Georga Floyda Osaka poleciała do Minneapolis, żeby wesprzeć protestujących, choć nigdy wcześniej nie uczestniczyła w podobnych wydarzeniach. Kilka miesięcy później zatrzymała rozgrywki Western&Southern Open, po raz kolejny wspierając ruch Black Lives Matter.

Jej aktywność społeczna, a przy okazji prezentowane poglądy nie wszystkim przypadły do gustu, ale nie sposób zarzucić Japonce autentyczności. Stała się twarzą i głosem kobiecego tenisa. Klarownym przykładem na to, że nie trzeba zajmować miejsca na samym szczycie rankingu, by mieć największy posłuch.

Na uwagę zasługuje też sfera biznesowa. Forbes ocenił, że w okresie czerwiec 2019 – czerwiec 2020 była najlepiej zarabiającą sportsmenką świata, gromadząc na koncie blisko 40 milionów dolarów.

5. miejsce – Maria Szarapowa

Na wstępie drobne wyjaśnienie. Prosimy nie przywiązywać szczególnej uwagi do kolejności tenisistek z miejsc 3-5. W siedem osób się zebraliśmy, zagłosowaliśmy, policzyliśmy i… remis. Pod uwagę braliśmy rozmaite kryteria, dlatego nie wypadało na sam koniec nadać specjalnej rangi któremuś z nich, by wykazać różnicę pomiędzy Szarapową a kolejnymi dwiema zawodniczkami. Z drugiej strony kolejność alfabetyczna też nie wchodziła w grę, bo choć takie układanie rankingów to przede wszystkim zabawa, staraliśmy się jak najdokładniej oddać rzeczywistość ostatnich dziesięciu lat. W końcu wypracowaliśmy pewne rozwiązanie i na piątym miejscu wylądowała właśnie Szarapowa.

Niestety nie da się podsumować ostatnich lat kariery Rosjanki bez zahaczenia o wątek dopingowy. Jeśli jakiś kibic tenisa nie słyszał wcześniej o meldonium, to w marcu 2016 roku na pewno nadrobił zaległości. Wszystko przez gapiostwo Szarapowej, która nie zauważyła, że specyfik został wpisany na listę zakazanych…

Można jej wierzyć, można nie wierzyć, natomiast jedno jest pewne – Maria Szarapowa wielką tenisistką była. Precyzując, Maria Szarapowa wielką tenisistką była przed wpadką dopingową. Po niej wygrała tylko jeden turniej, a w szlemach raz przekroczyła granicę 1/8 finału.

Skupmy się więc na tym, co działo się przed marcem 2016 roku. Sytuacja w tenisie kobiecym przedstawiała się tak: była Serena Williams, długo, długo nikt, a później Maria Szarapowa. Rosjanka na dobrą sprawę ustępowała tylko jednej zawodniczce, ale pech chciał, że była to niesamowita dominatorka. Dlatego Szarapowa w drugiej dekadzie XXI wieku zdobyła tylko dwa wielkoszlemowe tytułu, na dodatek na najmniej przez siebie lubianej nawierzchni, czyli mączce. Być może niektórych zdziwimy, ale czas tak szybko płynie, że zwycięstwa Szarapowej w pozostałych Wielkich Szlemach przypadają na pierwszą dekadę XXI wieku. W tym miejscu wypada szczególnie nisko pokłonić się przed Szarapową. Jest bowiem jedną z dwóch, może trzech, zawodniczek, która miałaby miejsce w top 10 dwóch ostatnich dekad.

Wracając do ostatnich dziesięciu lat i dwóch zwycięstw w Roland Garros. Mało? No troszkę mało. Ale zdobywanie tytułów było naprawdę wyjątkowo trudnym zadaniem w czasie panowania Sereny Williams i z nieco skuteczniejszą w najważniejszych zawodach Wiktorią Azarenką. Spójrzmy jednak na bilans bezpośrednich starć. Szarapowa ma dodatni bilans ze zdecydowaną większością najgroźniejszych rywalek (Azarenka, Li, Wozniacki, Radwańska), za to z Williams 2 zwycięstwa i 19 porażek. Dużo to mówi o jej karierze.

4. miejsce – Angelique Kerber

Życzymy wam, żeby rok 2021 był dla was tak udany, jak 2016 dla Angelique Kerber. Kolejne osiągnięcia wprawiały w coraz większe zdumienie, ale jeśli sezon zaczyna się od pokonania Sereny Williams w finale Australian Open, to nie ma rzeczy niemożliwych. Kerber zaczęła tamten rok jako 10. rakieta świata. Bardzo solidna zawodniczka, która najwięcej do powiedzenia miała jednak w turniejach niższej rangi. Natomiast kończyła jako dwukrotna mistrzyni wielkoszlemowa, finalistka Wimbledonu i wicemistrzyni olimpijska. Ranking musiał to odzwierciedlić i odzwierciedlił. Ze styczniowego notowania została jedynka. Zero zniknęło.

Ale przecież na tym nie koniec. Kerber wygrała Wimbledon 2018, po raz kolejny pokonując w finale Serenę Williams. W ten sposób uczyniła coś, czego nie była w stanie dokonać żadna inna tenisistka w ostatnich dziesięciu latach. Dwa razy w najważniejszych meczach największych imprez pokonała najtrudniejszą rywalkę. Kapelusze z głów!

Kerber wyróżnia się też wszechstronnością. Jest tenisistką kompletną. Rozumiemy przez to, że w jej grze nie ma słabego punktu, ale też to, że zewnętrzne czynniki nie są w stanie obnażyć jej słabości. Zmiana nawierzchni? Żaden problem. Na mączce może nie czuje się najlepiej, ale dwa wygrane turnieje w Stuttgarcie znikąd się nie wzięły. Gra w hali? Też żaden problem, znowu Stuttgart mógłby posłużyć jako przykład. Po prostu nie ma takich warunków, przy których z góry byśmy mogli założyć, że Kerber sobie nie poradzi.

Już w stosunku do Agnieszki Radwańska użyliśmy stwierdzenia, że doskonale wstrzeliła się w dekadę, ale pozwolimy sobie użyć go jeszcze raz. W pierwszej dekadzie XXI wieku Kerber była bowiem zawodniczką z drugiego szeregu. Tylko raz dotarła do finału WTA. Wszystko co najlepsze osiągnęła w ostatnich dziesięciu latach. Od 2012 do 2019 roku dochodziło do co najmniej jednego finału w sezonie. Najczęściej były ich jednak cztery albo jeszcze więcej.

3. miejsce – Caroline Wozniacki

Podobna historia co u Petry Kvitovej. Gdyby je połączyć, dostalibyśmy postać zbliżoną do tenisistki idealnej. Tak jak w przypadku Czeszki prosiło się jednak, żeby zagrała czasem nieco wolniej, ale dokładniej, tak w przypadku Wozniacki brakowało właśnie podjęcia ryzyka. Niech nikogo to jednak nie zmyli. Większość stanowiły mecze, w których proporcje były dobrane poprawnie. Reprezentantka Danii dzielnie biegała, biegała i biegała za końcową linią, aż w końcu zdobywała punkt. Na swoją korzyść rozstrzygała niemal wszystkie długie wymiany. Ale kiedy trzeba było, potrafiła też mocniej uderzyć. Tak jak wspomnieliśmy na początku – nie zawsze, ale często.

Rzecz jasna na jedną tenisistkę było to za mało, ale tamtej pani później poświęcimy więcej miejsca. Chociaż od Sereny Williams, bo oczywiście o niej mowa, nie tak łatwo uciec. Wysuwając się na czoło rankingu WTA, Dunka pobiła wynik Amerykanki o blisko 200 dni. Miało to miejsce pod koniec 2010 roku. A skoro ktoś tak błyskawicznie wspiął się na szczyt, to jasne było, że oczekiwania względem niego będą ogromne.

Wozniacki im sprostała. Łącznie na fotelu liderki spędziła 71 tygodni, co jest dziewiątym wynikiem w historii. Z tą pozycją liderki długo była zresztą kojarzona. Nie zliczymy, ile razy słyszeliśmy: ,,tak, tak, liderką była, ale w Wielkich Szlemach…”. I gdy wydawało się już, że ta fenomenalna kariera nie zostanie ukoronowana, Wozniacki wygrała Australian Open.

Mało tego, Wozniacki osiągnęła sukces w Melbourne już po jednym z najbardziej spektakularnych powrotów. W sierpniu 2016 roku była 76. rakietą świata. Nie jej jednej zdarzył się tak potężny spadek, natomiast z reguły takie historie są konsekwencją wykluczenia z gry na długie miesiące. A akurat Wozniacki grała w turniejach (opuściła tylko Roland Garros, w którym i tak nie broniła wielu punktów), tylko sobie nie radziła. Wydawało się, że jej gwiazda wygasa. W jej najbliższym otoczeniu nie było jednak wątpliwości. – Karolinę w tourze szanują, bo to nie meteor, a dziewczyna, która była, jest i będzie. Nie pojawia się nie wiadomo skąd, nie znika nie wiadomo gdzie – mówił w wywiadzie dla Onetu Piotr Woźniacki.

I rzeczywiście, okazało się, że życiowy sukces był wówczas jeszcze przed nią. Może na tym jednym zwycięstwie w Australian Open by się nie skończyło, gdyby nie problemy zdrowotne, konkretnie reumatoidalne zapalenie stawów. – Byłam u szczytu swojej kariery w 2018 roku, kiedy zdiagnozowano u mnie chorobę. W styczniu wygrałam Australian Open. To miał być złoty sezon. Przed US Open odczuwałam jednak bóle stawów, ciągłe zmęczenie i inne objawy, których nie potrafiłem wyjaśnić. Przegrywałam mecze, które powinnam była łatwo wygrać. Nie mogłam podnieść obolałych rąk, ramion, łokci, dłoni, stóp. Bardzo trudno było mi nawet rozczesać włosy i wstać z łóżka. Pewnego dnia obudziłam się z tak silnym bólem, że mąż musiał mnie wyciągać z łóżka. Po prostu nie mogłam poruszyć swoim ciałem – opisywała swoje zmagania z chorobą Wozniacki.

2. miejsce – Simona Halep

Uśmiechamy się pod nosem, przypominając sobie, jak kończyły się ostatnie pojedynki Simony Halep z Igą Świątek i Agnieszką Radwańską. To wielkie szczęście, że mieliśmy dwie tenisistki, które w ostatnich latach potrafiły się przeciwstawić tak utytułowanej sportsmence. Jeśli już o Kerber napisaliśmy, że jest wszechstronną tenisistką, to co mamy napisać o Halep? Gdyby wymyślono tenis na śniegu, Rumunka najprawdopodobniej błyskawicznie przystosowałaby się do nowych warunków i dobiegając do piłek na nartach, też byłaby jedną z najlepszych.

Jej królestwem są jednak korty ziemne. Nie było w ostatnich dziesięciu latach tenisistki lepiej radzącej sobie od Halep na tym podłożu. Doślizguje się do piłek zdających się być poza jej zasięgiem, a później jeszcze kąśliwie odgrywa. A czy jest tenisistka, która z większą swobodą i wyczuciem czasu zmienia kierunki uderzeń? Też chyba nie. Poruszanie się po korcie – również najściślejsza czołówka. Jest naprawdę sporo elementów tenisowej sztuki, w których Halep przebija wszystkie konkurentki.

Jak w styczniu 2014 roku weszła do pierwszej dziesiątki, tak jest w niej do tej pory. I końca jej obecności w tym elitarnym gronie nie widać. Oprócz olbrzymiej klasy sportowej, w zachowaniu czołowego miejsca pomaga jej końskie zdrowie. W ostatnich dziesięciu latach opuściła tylko jeden turniej wielkoszlemowy – ostatnie US Open, z wiadomo jakich powodów.

Rumunka potrafiła też znaleźć receptę na Serenę Williams. Powiedzieć, że skuteczną, to nic nie powiedzieć. Halep pokonała Amerykankę co prawda tylko dwa razy, ale w takich rozmiarach, że… raz tego bardzo mocno pożałowała. Nikt nie zagrał na nosie Williams tak, jak 29-latka z Konstancy w WTA Finals 2014. Rumunka pokonała wówczas utytułowaną rywalkę 6:0, 6:2! Pech chciał, że za kilka dni, już w finale, doszło do srogiego rewanżu. Tym razem przegrana zdobyła trzy gemy, ale była nią Halep. Drugie zwycięstwo Rumunki nad Williams to finał ostatniego Wimbledonu. Tym razem 6:2, 6:2, znowu deklasacja. Oba spotkania w wykonaniu Halep GE-NIAL-NE.

Skoro przy Radwańskiej wspomnieliśmy o plebiscycie na zagranie sezonu, to w tym miejscu również dwa zdania na ten temat. To właśnie Halep jest bowiem jedyną tenisistką, która potrafiła skutecznie przeciwstawić się naszym reprezentantkom w tym zestawieniu. W 2018 roku przerwała passę pięciu zwycięstw Radwańskiej, natomiast dwa ostatnie lata to już zwycięstwa Świątek i Linette. Polki mają wyborne towarzystwo.

1. miejsce – Serena Williams

Co do tego wyboru nikt nie może mieć wątpliwości. W drugiej dekadzie XXI wieku tenis kobiecy miał jedną królową i była nią Serena Williams. Nie zmienia tego fakt, że po urodzeniu córki nie wygrała szlema. Na tej stronie medalu skupiają się wszyscy. Skupia się też sama Amerykanka, która marzy o wyrównaniu rekordu wszech czasów Margaret Court i zdobyciu 24. tytułu w największych imprezach. Ale jest też druga strona. Zbliżająca się do czterdziestych urodzin Williams jest jedną z najlepszych tenisistek świata. Nieco wcześniej ekspresowo wróciła na najwyższy poziom po urodzeniu córki. Trzy ostatnie edycje US Open: dwa finały i półfinał, dwie ostatnie edycje Wimbledonu: dwa finały. Osiągnięć wciąż mogą jej zazdrościć wszystkie tenisistki.

Do tej pory skupiliśmy się na okresie, w którym Williams jest jednak w zasięgu części przeciwniczek. A nie zawsze tak było. Przypomnijmy sobie chociażby sezon 2015, w którym to Amerykanka wygrała Australian Open, Roland Garros, Wimbledon i wydawało się, że tylko cud może ją pozbawić zwycięstwa w US Open i powtórzenia sukcesu Steffi Graf z 1988 roku. No i cud się zdarzył. Williams przegrała w półfinale US Open z Robertą Vinci, a przede wszystkim sama ze sobą. Do czego zmierzamy? Do tego, że Williams przed urlopem macierzyńskim, czyli do Australian Open 2017, sama dla siebie była najgroźniejszą rywalką. Jeśli wszystko sobie dobrze ułożyła w głowie, a zdrowie dopisywało, to rozstrzygnięcie mogło być tylko jedno. Od początku dekady do tego czasu rozegrała 25 turniejów wielkoszlemowych i w 13 z nich dotarła do finału, a 10 z nich wygrała.

Ile byśmy ciepłych słów nie kierowali pod adres Szarapowej, Wozniacki czy Azarenki, jak byśmy nie piali z zachwytu nad ich grą, to w starciach z Williams najczęściej wyglądały blado. Pojedynki z Williams i pojedynki ze wszystkimi innymi tenisistkami to dwa różne światy. Często zdarzało się, że zawodniczki przegrywały z Amerykanką jeszcze w szatni, czasami sprawę załatwiało jedno spojrzenie.

Po tylu komplementach dla wcześniej wymienionych zawodniczek, trudno znaleźć słowa, które oddadzą królowej co królewskie. Na pewno jest jedną z najwybitniejszych postaci tenisa i całego sportu. Zdobyła wszelkie możliwe nagrody i wyróżnienia. Jej sława jest tak ogromna, że gdy tylko założyła córce profil na Instagramie, cieszył się on większą popularnością niż profile niektórych zawodniczek z pierwszej dziesiątki. Każde wydarzenie z jej udziałem jest relacjonowane przez media, a wypowiedzi analizowana na wszystkie możliwe sposoby. Ale mimo bycia na świeczniku przez ponad 20 lat, nie zmieniło się najważniejsze. Serena Williams wchodziła na kort i nie pozostawiała rywalkom najmniejszych wątpliwości, kto jest najlepszy.

Jej zachowanie na korcie nie zawsze było wzorowe, ale kto nie popełnia błędów? Od mistrzyni należy wymagać najwięcej, jednak warto też wykazać się niekiedy wyrozumiałością. Zwłaszcza że Williams potrafi też pogratulować jak mało kto. W pamięci mamy wiele obrazków, gdy serdecznie wyściskiwała przeciwniczki, mimo że kilka sekund wcześniej dopadała ją gorycz porażki.

Wielką przyjemnością jest obserwowanie kariery tak wybitnej postaci współczesnego sportu. Oby jak najdłużej!