Wimbledon: Igraszki z Rybakiną

/ Artur Rolak , źródło: Korespondencja z Londynu, foto: AFP / East News

Jelena Rybakina została pierwszą od 16 lat mistrzynią Wimbledonu, która w finale potrafiła odrobić stratę seta. Ostatnio tej sztuki dokonała Amelie Mauresmo w pojedynku z Justine Henin. W Kazachstanie to tylko nieistotna ciekawostka statystyczna, bo naprawdę liczy się jedynie pierwszy tytuł wielkoszlemowy w singlu zdobyty przez reprezentantkę czy reprezentanta tego kraju.

Artur Rolak z Londynu

Twórz z nami najlepszy magazyn tenisowy, zostań patronem Tenisklubu: https://patronite.pl/Tenisklub!

Kilka, a może już kilkanaście lat temu Szamil Tarpiszczew, prezes Federacji Tenisa Rosji i w ogóle prominentna figura tamtejszego sportu, żalił się w wywiadzie udzielonym stałemu do niedawna bywalcowi Wimbledonu. „Zacząłem liczyć, ilu rosyjskich sportowców, nie tylko tenisistów, zmieniło obywatelstwo. Kiedy doliczyłem się 800, przestałem liczyć dalej” – tak, mniej więcej, brzmiały jego słowa. Jeleny Rybakiny nie zdążył policzyć.

Rodowita moskwiczanka, jak wiele tenisistek w wieku 19-20 lat, stanęła przed trudnym wyborem. Ojciec, który namówił ją do porzucenia gimnastyki i łyżwiarstwa figurowego na rzecz tenisa, zdał sobie sprawę, że dalszego finansowania kariery młodszej córki sam już nie udźwignie. Na stole leżała propozycja stypendium od jednego z amerykańskich uniwersytetów, ale przebiła ją Federacja Tenisa Kazachstanu, mająca w tym spore doświadczenie. Mimo że Jelena była naprawdę obiecującą juniorką (numer 3 w rankingu ITF pod koniec 2017 roku), w Rosji nikt po niej nie płakał.

Rybakina dostała nowy paszport i tyle pieniędzy, że mogła trenować jak, gdzie i z kim chce – a chce w Moskwie z Chorwatem Stefano Vukovem. W zamian przybrana ojczyzna nie oczekuje wiele. Kilka lat temu słyszałem, jak Jarosława Szwiedowa, mistrzyni Wimbledonu w grze mieszanej, też urodzona w Moskwie i też reprezentantka Kazachstanu, opowiadała rosyjskiej koleżance, że wystarczy raz w roku wpaść do Astany (tak wówczas nazywała się stolica tego kraju), podpisać jakieś papiery – „i wsio”.

Z każdą rundą tegorocznego Wimbledonu rosyjskie media przypominały sobie o Rybakinie coraz lepiej. Skoro urodziła się w Moskwie i nadal tam mieszka, to traktują ją jak swoją. Radość z jej dzisiejszego zwycięstwa jest jednak jak beczka miodu, do której kremlowscy propagandyści dołożyli łyżeczkę dziegciu.

Przed finałem więcej szans dawano Ons Jabeur, a po pierwszym secie chyba już nikt nie postawiłby na Rybakinę złamanego pensa, kopiejki czy choćby tenge, wartego ciut mniej niż grosz. Tunezyjka zadbała i o skuteczność, i o show, natomiast reprezentantce Kazachstanu nie wychodziło nic, nawet serwis, a jeśli musiała pobiec do siatki, to wracała spod niej jeszcze bardziej sfrustrowana.

Jabeur jakby zapomniała, że finał Wimbledonu to nie są igraszki albo pokazówka, jak w półfinale, z Tatjaną Marią, przyjaciółką od wspólnego grillowania. Próby efektownego kończenia wymian nadal zachwycały publiczność, ale dawały coraz mniej punktów. Rybakina z kolei wciąż grała mocno, bo taki jest przecież jej tenis, ale w miarę bezpiecznie, skoro całe ryzyko dobrowolnie brała na siebie rywalka.

Meczbole potrafią sparaliżować finałowych debiutantów, lecz w tym przypadku Jabeur oszczędziła nowej mistrzyni zdradliwego stresu. Wprawdzie pierwszy serwis Rybakina wpakowała w siatkę wyraźnie poniżej taśmy, ale szybko doczekała się bekhendowego błędu rywalki.

Partnerem relacji medialnych „Tenisklubu” jest PZU, oficjalny sponsor Igi Świątek


Wyniki

Finał singla kobiet

Jelena Rybakina (Kazachstan, 17) – Ons Jabeur (Tunezja, 3) 3:6, 6:2, 6:2