Rozmowa z Janem Zielińskim

Szymon Frąckiewicz , foto: Andrzej Szkocki/Agencja PressAro/AFP

Szymon Frąckiewicz

Dla wszystkich, którzy nie wiedzą kim jest najlepszy obecnie polski deblista, świeżo upieczony ćwierćfinalista turnieju Australian Open – Jan Zieliński. Rozmowę z nim opublikowaliśmy w najnowszym wydaniu magazynu „Tenisklub” z listopada 2022r. Zapraszamy do nadrobienia zaległości…

 

Nie trzeba było doktoratu z matematyki ani nauk pokrewnych, aby przewidzieć, że wcześniej czy później Jan Zieliński zostanie najlepszym polskim deblistą w rankingu ATP. 3 października nasze przypuszczenia wyrażone w zapowiedzi tej rozmowy w poprzednim numerze „TK” stały się faktem.

 

Szymon Frąckiewicz: Na początek chcę ci pogratulować ostatnich występów. Półfinał Winston-Salem czy ćwierćfinał US Open to naprawdę świetne wyniki. Opowiedz coś więcej o tych turniejach ze swojej perspektywy.

– Już po turnieju w Montrealu czułem, że jestem w bardzo dobrej formie i że jesteśmy razem z Hugo w stanie powalczyć o najwyższe cele. Nie do końca wiedziałem, jak się odnajdziemy na nawierzchni betonowej. W Winston-Salem był to nasz pierwszy wspólny występ na tej nawierzchni, poza kilkoma treningami w Australii, kiedy jeszcze nie planowaliśmy grać wspólnie. Ale od początku grało nam się bardzo dobrze i już po jednym-dwóch meczach miałem przeczucie, że możemy daleko zajść. Nie tylko w Winston-Salem, bo to krótszy turniej, ale też narobić trochę hałasu w US Open. Co później pokazaliśmy. Oczywiście apetyt rośnie w miarę jedzenia i mieliśmy nadzieję „pociągnąć”, że tak się kolokwialnie wyrażę, tę historię do końca. Mam nadzieję, że takie rezultaty przyjdą z czasem, bo to dopiero początki tej kariery tenisowej.

W US Open pokonaliście Jamie’ego Murraya i Bruno Soaresa. To był ostatni mecz w karierze Brazylijczyka. Na Szkocie wzięliście z kolei rewanż za finał Winston-Salem. A potem niewiele brakowało, by pokonać późniejszych mistrzów – Rajeeva Rama i Joe Salisbury’ego. (W Meblourne zwyciestwo z tą parą dało Polakowi i Monakijczykowi awans do ćwierćfinału – przyp. red.) Był niedosyt?

– Na pewno. Było też lekkie… Może nie tyle załamanie, ale chwila zastanowienia. Z jednej strony byliśmy tak blisko i bardzo szkoda, bo zaważyły dosłownie pojedyncze piłki. Ale z drugiej bardzo szybko doceniłem fakt, że tam się znalazłem. Miałem możliwość zagrania z taką parą, pokazania się z dobrej strony i zagrania na takim poziomie. Co napawało mnie dużym optymizmem, ponieważ po niektórych meczach jest większy niedosyt. I czuje się, że zawiodłem w niektórych momentach, albo że można było z tego wyciągnąć więcej. Po tym meczu nie. Oczywiście, że chcieliśmy wygrać, mimo iż nie byliśmy faworytami. I pokazaliśmy, że zwycięstwo jak najbardziej było w naszym zasięgu. Zdecydowało większe doświadczenie i „ogranie” rywali na takim poziomie.

Opowiedz o współpracy z Hugo Nysem. Dużo gracie w tym sezonie razem i po wynikach widać postępy.

– Początki tej współpracy miały miejsce rok temu, gdy spotkałem się z Hugo w finale turnieju w Metzu. Wtedy go pokonałem, grając w parze z Hubertem. Hugo do mnie podszedł kilka, kilkanaście minut po ceremonii, wymieniliśmy się numerami. Powiedział, że jeżeli kiedykolwiek w przyszłości gdzieś chciałbym wspólnie wystąpić na turnieju i nie miałbym partnera, to żebym się śmiało odzywał, bo jest pod wrażeniem mojej gry i chciałby spróbować. Obaj szukaliśmy wtedy partnera i byliśmy, że tak powiem, trochę „bezpańscy”. W zeszłym roku to się nie udało z różnych przyczyn, ale już w Australii podjęliśmy wspólne treningi. Dla naszych ówczesnych partnerów priorytetem był singiel, więc trochę czasu spędziliśmy razem na korcie. Polubiliśmy się bardzo i na korcie, i poza nim. Postanowiliśmy więc spróbować w marcu zagrać jeden, dwa turnieje razem i zobaczyć, jak nam się gra pod presją. I ta współpraca zaczęła się od zwycięstwa w challengerze we Włoszech. Później wiodło się nam różnie, ale cały czas oczekujemy od siebie więcej.

Do ATP Tour trafiłeś trochę okrężną drogą – przez rozgrywki uniwersyteckie w USA. Czy to ma wpływ na to, że dobrze ci się gra w Stanach?

– Mentalność Amerykanów jest na pewno inna niż europejska, więc atmosfera tamtejszych turniejów bardzo przypomina tę college’ową. Szczególnie, że podczas US Open spotkałem wielu kolegów i znajomych z uczelni w Georgii, w której grałem. Przychodzili na korty, aby mi kibicować, co na pewno napawało otuchą i dodawało nam skrzydeł.

Coraz częściej tenisiści z Europy decydują się na wyjazd do amerykańskich collage’ów, żeby grać w tamtejszych ligach uniwersyteckich. To dobra ścieżka kariery?

– Jak najbardziej sobie ją chwalę. Mój klub w Kozerkach, który ostatnio bardzo mocno się rozbudował i jest fenomenalnym miejscem do pracy, to i tak nie można porównywać go z tym, jakie możliwości daje trening w Stanach. Liczba kortów, trenerów, dostęp do całej infrastruktury… Nawet w mniejszych ośrodkach akademickich czy nawet lokalnych klubach jest po prostu wszystko. Powiem tak: każdy ma swoją drogę i każdy musi ją odnaleźć, więc nie ma jednej prawidłowej. Jakby była, to każdy by osiągał sukces. Nie każdy musi iść do college’u, ale też wielu jest to potrzebne. Żeby troszkę się usamodzielnić, pomieszkać rok, dwa lata samemu, poznać innych ludzi. Nawet niekoniecznie trzeba kończyć te studia, tak jak w moim przypadku. Poza tym tenis teraz tak się „przeciąga” wiekowo, że rok, dwa, a nawet trzy-cztery lata studiów, jak w moim przypadku, nie skreślają z grania zawodowego. Jeśli więc zna się swój cel i się wie, po co tam się jedzie, to jest to bardzo dobra ścieżka kariery.

Wróćmy na ścieżkę twojego rozwoju. Od pewnego czasu pracujesz z Mariuszem Fyrstenbergiem. Jak wam się układa?

– Wyniki, jakie osiągam, pokazują, że jak najbardziej owocnie. Od powrotu z college’u nie mam dłuższego zastoju w rankingu. Oczywiście zdarza się, że czasami przegram dwa czy trzy razy z rzędu, ale to jest sport. Na pewno będę miał jeszcze gorsze momenty w karierze, ale – jak dotąd – wszystko układa się dobrze. Czerpię więc z tego garściami i próbuję osiągać jak najlepsze wyniki. Z Mariuszem współpracuję mniej więcej od czasów pandemii. Wtedy go poprosiłem o pomoc. Może nie full time, ale jako trenera i tenisowego, i takiego starego kolegi z touru, który ma wielkie doświadczenie i osiągnął na arenie międzynarodowej bardzo dużo. I mam nadzieję, że w przyszłości dorównam wynikom nie tylko Mariusza i Marcina, ale nawet Łukasza. Więc mam tutaj wielką przyjemność otaczania się takimi ludźmi i każdy z nich mi pomaga. Ale, tak jak mówię, Mariusz jest takim głównodowodzącym trenerem, który bardzo mi pomaga, dzieląc się wiedzą i doświadczeniem.

Kto jest drugą najważniejszą osobą w twoim sztabie?

– Moim nie tyle drugim, co współprowadzącym trenerem jest Sławomir Fotek. To specjalista od przygotowania motorycznego, z którym współpracuję praktycznie od zakończenia kariery college’owej. Wziął mnie pod swoje skrzydła praktycznie nie wiedząc, kim i na jakim etapie kariery jestem. Zaczęliśmy więc niemalże od zera. Przy dużych brakach technicznych i trudnym starcie ze strony finansowej obdarzył mnie wielkim kredytem zaufania. Jest jedną z osób, bez których prawdopodobnie nie byłbym w rankingu tam, gdzie jestem. Korzystam więc z okazji, aby jeszcze raz podziękować Sławkowi.

Co jest najtrudniejsze w przejściu od grania uniwersyteckiego do zawodowego?

– Nie tylko po college’u, ale też po czasach juniorskich, największą barierą – dla wszystkich na całym świecie – są finanse. Nie ukrywajmy: pieniądze są najważniejsze na początku kariery. Dlatego poszedłem do college’u, bo właśnie wtedy nie układało mi się tak, jak chciałem. Z tymi finansami, które miałem do dyspozycji, nie mógłbym sobie pozwolić na wystarczającą ilość nie tylko treningów, ale też wyjazdów. Żeby dawać sobie szanse i nie czuć już we wrześniu presji, że kolejny turniej może być ostatnim w tym roku. Teraz jest trochę lepiej, bo pomaga PZT i Orlen Team. Bez tej pomocy nie bylibyśmy w stanie tyle podróżować, na tyle szans sobie pozwolić i planować kalendarz w taki sposób, w jaki jest to potrzebne. A wyniki po prostu mówią same za siebie i pokazują, ile mamy młodych talentów i ludzi z mojego pokolenia, którzy osiągają coraz lepsze wyniki na arenie międzynarodowej.

Z Janem Zielińskim rozmawiał Szymon Frąckiewicz