Kort z tożsamością czyli kto jakiego patrona wybierał

Rod Laver, Arthur Ashe, Billie Jean King to nazwiska dobrze znane nawet tym kibicom, którzy nigdy nie widzieli tych graczy w akcji. Te legendarne postaci są bowiem patronami stadionów tenisowych, a nazywanie obiektów na cześć wybitnych sportowców to domena nie tylko piłki nożnej.
Nazwy obiektów sportowych to ważny element sportowego biznesu. Patroni komercyjni płacą za ten przywilej ogromne pieniądze, jednak nie zawsze jest to przedmiotem handlu. Między innymi w tenisie w ten sposób często nawet jeszcze za życia upamiętnia się największe i najbardziej zasłużone osoby związane z daną dyscypliną.
Sąsiad z trąbką
Amerykanie mają obsesję na punkcie wielkości. U nich wszystko musi być „naj”. Pula nagród US Open 2021 wynosiła 50 milionów dolarów i była najwyższa w historii turniejów tenisowych. Nic więc dziwnego, że o takie pieniądze gra się na największym obiekcie, jaki zna świat.
W 1978 roku w nowojorskiej dzielnicy Queens oddano do użytku kompleks sportowy, w którego skład wchodzą 22 korty tenisowe. Jeden z jego obiektów, drugi co do wielkości, nazwano imieniem Louisa Armstronga, choć związki jednego z najwybitniejszych jazzmanów z tenisem nie są znane. Po prostu w ostatnich latach życia muzyk mieszkał po sąsiedzku.
Obiekt mogący pomieścić 18 tysięcy kibiców, oddany do użytku w 1964 roku, był areną finałów US Open do czasu wybudowania Arthur Ashe Stadium. W ten sposób 33 lata później uhonorowano pierwszego amerykańskiego zwycięzcę mistrzostw USA w erze open. Do dziś jest to największy stały kort tenisowy świata. Jednorazowo może pomieścić na trybunach ok. 23 000 widzów. Około, bo różne źródła nie są zgodne, a podczas transmisji telewizyjnej trudno liczyć krzesełka.
W 2006 roku, w dniu rozpoczęcia 126. US Open, postanowiono uhonorować kolejną wielką postać amerykańskiego tenisa. Tym razem była to Billie Jean King, czyli zdobywczyni 39 tytułów mistrzowskich w singlu, deblu i mikście. Jej imię nadano kompleksowi US Tennis Association, na którym co roku toczą się rozgrywki o ostanią w sezonie lewę Wielkiego Szlema.
Lotnik wygrał z muszkieterami
W języku angielskim istnieje termin „false friend”, oznaczający wyraz brzmiący znajomo, ale w rzeczywistości mający zupełnie inne znaczenie. Z podobną sytuacją mamy do czynienia w tenisie.
W 1927 roku po latach dominacji Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych i Australii w rozgrywkach Pucharu Davisa po pierwszy po tytuł mistrzowski sięgnęli reprezentanci Francji. Był to początek 6-letniej serii tej drużyny, w której składzie grali „czterej muszkieterowie”, jak do dziś nazywani są Jean Borotra, Jacques Brugnon, Henri Cochet i Rene Lacoste.
Ponieważ Francuzi mieli ugościć kolejny mecz finałowy, a nie mieli gdzie go rozegrać, więc podjęto decyzję o oddaniu na potrzeby budowy terenu zlokalizowanego w 16. dzielnicy Paryża. Tak powstał kompleks ponad 20 kortów, na których od 1928 odbywają się Międzynarodowe Mistrzostwa Francji, brzydko zwane French Open.
Dwie z trzech głównych aren paryskiego kompleksu noszą imię postaci zapisane złotymi zgłoskami w historii tamtejszego tenisa. Patronem kortu centralnego został Phillipe Chatrier, który przez 20 lat stał na czele Francuskiej Federacji Tenisowej i odbudował prestiż jej flagowego turnieju. Z kolei patronką drugiego co do ważności obiektu jest Suzanne Lenglen, zdobywczyni 25 tytułów mistrzowskich w Paryżu i Londynie, niewątpliwie najlepsza tenisistka świata pierwszej połowy lat 20. poprzedniego stulecia. W 1926 roku przyjęła propozycję wyjazdu do Stanów Zjednoczonych i przejścia na zawodowstwo, co zamknęło jej drogę do dalszych sukcesów.
Nazwy kortów, na których rozgrywany jest drugi w sezonie turniej Wielkiego Szlema, upamiętniają postaci związane z tenisem, ale już patronem samego obiektu jest ów „fałszywy przyjaciel”, czyli osoba zupełnie obca tej dyscyplinie sportu. Roland Garros był bowiem pilotem myśliwskim, francuskim bohaterem I Wojny Światowej. Wybrano go na patrona, ponieważ tereny, na których wybudowano paryski kompleks, należały do wojska.
Kort wielki jak nazwisko
Nie tylko Francuzi i Amerykanie mają bohaterów, których uhonorowali w ten sposób. Mecze finałowe Australian Open rozgrywane są na Arenie im. Roda Lavera, dotychczas jedynego zdobywcy klasycznego Wielkiego Szlema wśród mężczyzn. Australijczyk osiągnął coś, czego nie zdołał powtórzyć żaden z jego największych następców, natomiast wśród dorównała mu tylko Steffi Graf. Najpierw w 1962 jako amator, a siedem lat później już w erze tenisa otwartego na zawodowstwo, Laver wygrał w jednym roku wszystkie imprezy Wielkiego Szlema. „Chrzest” obiektu odbył się w 2000 roku. Jest to drugi co do wielkości stadion spośród tych, które noszą imię słynnych tenisistów. Może na nim zasiąść ok. 15 tysięcy kibiców.
Blisko osiągnięcia Lavera i Graf była Serena Williams, która w 2015 po wygraniu Australian Open, Roland Garros i Wimbledonu odpadła w półfinale US Open. Amerykanka walczyła również o wyrównanie liczby tytułów wielkoszlemowych innej tenisowej gwiazdy z Australii. W latach 1960–1973 Margaret Smith-Court triumfowała w singlu aż 24 razy, co do tej pory jest i jeszcze długo – jeśli nie na zawsze… – pozostanie niedoścignionym rekordem. Imię tej mistrzyni nosi trzeci co do ważności kort w Melbourne. Zmiany nazwy z Show Court One na Margaret Court Arena dokonano w przededniu Australian Open 2003.
Jeden patron, dwie aleje
Żyją i wciąż jeszcze grają, a już mają „swoje” korty. W 2017 roku, na kilka dni przed kolejnym turniejowym zwycięstwem Rafaela Nadala, walne zgromadzenie Real Club Tenis de Barcelona podjęło decyzję, aby kort centralny nosił imię zawodnika, który jako pierwszy triumfował w jednej imprezie głównego cyklu co najmniej dziesięciokrotnie. Hiszpan jest drugim tenisistą, który został w ten sposób uhonorowany jeszcze przed zakończeniem kariery. Pierwszym jest patron kortu centralnego St. Jakobshalle w Bazylei – Roger Federer. To tam zaczynał jako chłopiec do podawania piłek, a skończył jako wielokrotny zwycięzca.
Szwajcar może się poszczycić nie tylko kortem swego imienia, ale także ulicami. W Halle dotychczasową Weststrasse, prowadzącą do głównego wejścia na korty, przemianowano na Roger-Federer-Allee. Pod taki sam adres można trafić także w Biel, gdzie mistrz 20 turniejów wielkoszlemowych trenował jako junior.
Patronami kortów zostali między innymi również Roy Emerson w Gstaad, Stefanie Graf w Berlinie czy Nicola Pietrangeli w Rzymie. W USA z kolei wiele uczelni nadało swym kortom imię zasłużonych trenerów.
Z krzaków na salony
W Polsce, jak dotąd, nikt z tenisistów nie doczekał się takiego uznania. Wojciech jest patronem „tylko” międzynarodowego turnieju juniorów, który od lat współorganizuje w Poznaniu. W ostatnim czasie pojawił się jednak pomysł na kort imienia Agnieszki Radwańskiej. Była wiceliderka rankingu WTA i finalistka Wimbledonu 2012 pochodzi z Krakowa, mieszka w Warszawie, lecz na „swój” obiekt miałaby jeździć do Zielonej Góry.
Czego (jeszcze) nie mają polscy tenisiści, ma już polski dziennikarz, as tego zawodu, Bohdan Tomaszewski. To właśnie jego imieniem i nazwiskiem nazwano kort centralny Szczecińskiego Klubu Tenisowego, główną arenę jednego z najczęściej nagradzanych turniejów cyklu ATP Challenger Tour. Uroczystość odbyła się w 2014 roku, czyli niespełna rok przed śmiercią patrona, który był zresztą przeciwny tej inicjatywie.
– Ależ gdzież mi do tego! Przecież tacy wybitni tenisiści jak Ignacy Tłoczyński czy Jadzia Jędrzejowska nie mają swoich kortów, a ja? – pytał. Ostatecznie jednak zgodził się, z czego radości nie kryła małżonka znakomitego dziennikarza. – To symboliczny powrót do lat jego młodości. Gdy skończyła się wojna i wszyscy chcieli normalnie żyć, Bohdan z kolegami odkryli wtedy ten kort w zaroślach i zaczęli na nim grać w tenisa – wspominała Izabela Sierakowska-Tomaszewska.
Kibice chrzestni
Pierwotna wersja tenisa oraz przepisy, według których obecnie toczy się rywalizacja, pochodzą z Anglii. To tam pod koniec XIX wieku spisano pierwsze oficjalne przepisy oraz rozgrywano premierowe turnieje. W tym najstarszy wielkoszlemowy – The Championships, potocznie zwany Wimbledonem.
Brytyjczycy lubują się w tradycji. Aż nadto widać to na londyńskich kortach. I nie tylko o obowiązkowy biały strój chodzi. Tam żaden z kortów All England Lawn Tennis Clubu nie ma patrona, skoro nigdy go nie miał. Jedynie w „drugim obiegu” pojawiają się nazwy nieoficjalne, jak choćby „cmentarzysko mistrzów”, które przylgnęło do starego Kortu Numer 2. Właśnie tam na dość wczesnym etapie rywalizacji z marzeniami o sukcesie żegnali się najwięksi mistrzowie tenisa – Andre Agassi, Jim Courier, Martina Hingis, siostry Williams…
All England Lawn Tennis Club ma patrona – wprawdzie honorowego, ale jednak (jest nim tradycyjnie „delegat” rodziny królewskiej) – ale nie ma go żaden z kortów, nawet centralny. Publiczność i media wzięły więc sprawy w swoje ręce i wzgórzu, na którym od lat gromadzą się kibice, którym nie udało się zdobyć biletów na trybuny, nadały miano Henman Hill. Ta nazwa podąża za zmianami pokoleniowymi i dziś mówi się już (jeszcze?) o Murray Mound…
Neon do wynajęcia
Tenisowy kalendarz to nie tylko imprezy wielkoszlemowe. Te, chociaż najważniejsze, są przecież tylko cztery, zaś rywalizacja na kortach całego świata toczy się przez niemal rok. I również inne obiekty goszczące tenisistów mają swych patronów.
Drugim obiektem tenisowym pod względem wielkości po Arthur Ashe Stadium, na którym rozgrywane są mecze tenisowe, jest londyńska O2 Arena. To właśnie tam w latach 2009-2020 odbywał się turniej dla ośmiu najlepszych singlistów i par deblowych rywalizujących o tytuł w kończących sezon ATP Finals. Zmagania jednorazowo mogło śledzić 17 500 kibiców. Frekwencja, poza ostatnim turniejem, który ze względu na pandemię COVID-19 odbył się bez udziału publiczości, zawsze cieszyła właścicieli i szefów firmy telekomunikacyjnej. Inwestycja w nazwę obiektu na pewno się zwróciła.
W 2021 roku impreza przeniosła się z Londynu do Turynu do tamtejszej Pala Alpitour. Właścicielem obiektu jest miasto, ale za obecną nazwę zapłaciło biuro podróży z centralą w największym mieście Piemontu.