7 rzeczy, których dowiedzieliśmy się z Australian Open 2023

Artur Kobryn , foto: AFP

Artur Kobryn

Kolejna, 111. edycja turnieju Australian Open przeszła do historii. Co zwróciło naszą największą uwagę i jakie wnioski możemy z niej wyciągnąć? Zapraszamy do naszego podsumowania imprezy w Melbourne.

1. Król Australii powrócił na tron

Novak Dżoković wrócił do Melbourne po rocznej przerwie i przypomniał wszystkim, kto jest najlepszym graczem w historii tego turnieju. Mimo 35 lat na karku Serb ponownie zdominował zmagania singlistów, nie pozostawiając złudzeń swoim rywalom. W ciągu dwóch tygodni rywalizacji stracił zaledwie jednego seta. Ku zmartwieniu poszukiwaczy niespodzianek i wielkich emocji, nie został naprawdę mocno przetestowany.

Nie będzie pewnie też wielką przesadą stwierdzenie, że jego największym rywalem w Melbourne było własne zdrowie i uraz nogi, z którym zmagał się w pierwszym tygodniu imprezy. Oczywiście należy też oddać mistrzowi, co mistrzowskie. Dzięki poprawionej grze z forhendu, którą tak zachwycał się Goran Ivanisević, wygrywał bezpośrednio więcej piłek i czynił to szybciej.

Nie zawodziło go podanie, a do tego, niemal jak zwykle, rozstrzygał na swoją korzyść najważniejsze punkty. Tak grający belgradczyk, jeśli tylko pozwoli mu na to zdrowie, jest faworytem do wygrania z Rafaelem Nadalem wyścigu o najwięcej wygranych turniejów wielkoszlemowych.

2. Iga Świątek ma na kogo uważać

Choć Polka wciąż może spać spokojnie i utrata miejsca na fotelu liderki rankingu WTA jej jeszcze nie grozi, to powinna mieć się na baczności. Impreza w Melbourne pokazała, że konkurencja w tym sezonie powinna okazać się silniejsza niż w ubiegłym roku. Aryna Sabalenka przełamała wielkoszlemową niemoc i z całą pewnością na kolejnych turniejach pojawi się z jeszcze większą wiarą w swoje możliwości.

Tenisistka z Mińska zaprezentowała skuteczne zmiany w swojej grze oraz przygotowaniu mentalnym. Dzięki współpracy ze specjalistą od biomechaniki pozbyła się swojej zmory, czyli lawinowo pojawiających się podwójnych błędów serwisowych. Z kolei poprawę radzenia sobie z presją przyniosło jej paradoksalnie zakończenie kooperacji z psychologiem i samodzielna praca nad własnymi emocjami.

Należy również pamiętać o finalistce, Jelenie Rybakinie, która okazała się też pogromczynią Świątek w czwartej rundzie. Kazaszka udowodniła, że jej zwycięstwo w Wimbledonie nie było dziełem przypadku i nie grozi jej zostanie tenisistką jednego turnieju. W pierwszych miesiącach po londyńskim triumfie mogło nie wydawać się to oczywiste, ale jej postawa w Melbourne jest znakiem, że jest zawodniczką, którą trzeba zaliczać już do ścisłej czołówki.

Imponująca spokojem, serwisem oraz ofensywną grą 23-latka z pewnością nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa w tym sezonie. Raszynianka za to z pewnością ma do wykonania pracę nad swoim podaniem oraz dźwiganiem presji liderki rankingu. Potwierdzeniem tego mogą być jej słowa o tym, że mierząc się z Rybakiną bardziej nie chciała z nią przegrać, niż ją pokonać.

3. Ciężka praca i wytrwałość Magdy Linette w końcu popłaciły

Trzydziestu występów w głównej drabince turniejów wielkoszlemowych potrzebowała Magda Linette, by przekroczyć barierę trzeciej rundy. I gdy już to zrobiła, to od razu zawędrowała aż do półfinału. Poznanianka już w Billie Jean Cup oraz United Cup zasygnalizowała wysoką dyspozycję. Występem w Melbourne przebiła chyba jednak nawet najśmielsze oczekiwania swoich sympatyków. Pojedynkiem z Jekateriną Aleksandrową pokazała, że stać ją na wielkie występy na największych arenach i awans do drugiego tygodnia rywalizacji w Wielkim Szlemie.

Jednak największy szok wywołała pokonaniem rundę później jednej z faworytek całych zmagań, Caroline Garcii. Potem poszła za ciosem eliminując Karolinę Pliskovą oraz jako pierwsza była w stanie nawiązać walkę z Aryną Sabalenką. Droga Linette to pochwała ciężkiej pracy, nie poddawania się niepowodzeniom i wiary, że można doczekać się dużych osiągnięć, nawet gdy jest się bliżej końca kariery niż początku. Jej konsekwencja w dążeniu do celu, chęć rozwoju i stawania się lepszą każdego dnia z pewnością mogą być inspiracją dla niejednej zawodniczki na zakręcie tenisowej drogi lub wątpiącej w sens wykonywanej pracy.

4. Możemy liczyć na kontynuację deblowych tradycji

Po turnieju w Melbourne możemy stwierdzić, że grono naszych zasłużonych deblistów się powiększyło. Tegorocznym turniejem szerszej publiczności w Polsce i na świecie przedstawił się Jan Zieliński. Warszawianin już w ubiegłem sezonie pokazywał, że stać go wygrywanie imprez z Hugo Nysem oraz poważne zaznaczanie obecności w Wielkich Szlemach. Kolejne tygodnie wspólnych treningów i występów zaowocowały dalszym postępem i finałem Australian Open.

Co ważne, Polak i Monakijczyk świetnie uzupełniają się na korcie oraz dobrze dogadują się poza nim. Może to dawać nadzieję na ich dłuższą współpracę i stworzenie pary, która na stałe włączy się do walki o największe skalpy. Na przykładzie tegorocznych zwycięzców widać jak otwarte są rozgrywki deblowe i różne kawałki tenisowego „tortu” mogą być w zasięgu ich ręki.

5. Przyszłość polskiego tenisa może mieć jasne barwy

Na przykładzie ostatnich lat oraz tegorocznego Australian Open widać, że polski tenis ma się nieźle. Nie mamy co prawda tak szerokiego zaplecza jak kraje z większymi tradycjami tenisowymi, czy chociażby sąsiadujący z nami Czesi, ale w Melbourne dostaliśmy sygnał, że oprócz Świątek, Hurkacza, Linette i Zielińskiego mamy na horyzoncie też zdolne kolejne pokolenie graczy. Jako że przejście z wieku juniorskiego do seniorskiego przebiega różnie, to nie możemy brać niczego za pewnik, ale powinniśmy bacznie obserwować naszą młodzież.

16-letni Tomasz Berkieta w turnieju juniorów dotarł aż do półfinału. Polak na swojej drodze do najlepszej czwórki pokonał dwóch wysoko rozstawionych przeciwników, imponując przy tym siłą swoich uderzeń. Z dobrej strony pokazała się również 16-letnia Weronika Ewald. W zmaganiach juniorek tenisistka z Tczewa także wyeliminowała dwie wyżej notowane rywalki, docierając ostatecznie do ćwierćfinału.

6. Amerykański męski tenis zmierza ku odrodzeniu

Mimo, że pierwsza rakieta USA, Taylor Fritz, sprawił zawód rodakom odpadając już w drugiej rundzie, to ci i tak mieli powody do radości. Na poziomie ćwierćfinałów znalazło się trzech Amerykanów i co najważniejsze, są to perspektywiczni gracze. Najdalej dotarł najstarszy z nich, Tommy Paul. Został on pierwszym od 14 lat amerykańskim półfinalistą tego turnieju. 25-latek awansował właśnie do najlepszej „20” rankingu ATP, potwierdzając swój potencjał i możliwość przynależenia do szerokiego zaplecza czołówki.

Jeszcze wyżej należy jednak ocenić skalę talentu Sebastiana Kordy i Bena Sheltona. Pierwszy z nich wyeliminował Daniiła Miedwiediewa oraz Huberta Hurkacza, a skuteczniejszą walkę o półfinał uniemożliwiła mu kontuzja nadgarstka. Ofensywny i coraz skuteczniejszy tenis tego gracza o świetnych warunkach fizycznych powinien niebawem stanowić zagrożenie dla wszystkich.

20-letni Shelton okazał się z kolei wielką sensacją. Po wejściu do rozgrywek zaledwie latem ubiegłego roku i efektownej końcówce sezonu w challengerach, dopiero po raz pierwszy opuścił rodzinny kraj. W Melbourne zrobił furorę swoją przebojowością oraz energią płynącą z gry. Jeśli tylko jego tenisowy rozwój będzie przebiegał prawidłowo, Amerykanie powinni mieć z niego dużą pociechę.

7. Nie sposób przestać podziwiać Andy’ego Murraya

Choć w odróżnieniu do swojego równieśnika, Novaka Dżokovicia, Andy Murray nie jest już w stanie pojawiać się w decydujących fazach największych turniejów, to ciągle potrafi być ich bohaterem. Szkot rozegrał w Melbourne trzy spotkania, z czego dwa z pewnością można zaliczyć do jednych z najlepszych w całej imprezie. Już w pierwszej rundzie, po blisko pięciogodzinnym boju, pokonał wyżej notowanego Matteo Berrettiniego.

Gdy wydawało się, że w tym meczu rzucił wszystkie siły na kort, to w kolejnym starciu z Thanasim Kokkinakisem raz jeszcze zadziwił świat. Pokonał Australijczyka odrabiając straty od stanu 0:2 w setach, rozgrywając przy tym najdłuższe spotkanie w całej karierze. Poległ dopiero w następnej rundzie, oczywiście nie bez walki, z Roberto Bautistą Agutem.

Mimo iż wiek oraz przede wszystkim gra ze sztucznym biodrem dają mu niewielkie szanse na wielkie triumfy, to Murray ciągle robi wszystko z takim samym zacięciem i zaangażowaniem jak dawniej. Ciężko przypuszczać, że w zaistniałych okolicznościach można było jeszcze lepiej przygotować się do nowego sezonu. Jego pasję, determinację i serce do walki bez wątpienia można podzielić na wielu młodszych tenisistów. I choć można nie przepadać za jego stylem gry czy zachowaniem na korcie, wydaje się niemożliwe, by nie podziwiać tego jak bardzo kocha tenis i sportową rywalizację.