Australian Open. Shang – nadzieja chińskiego tenisa
Jednym z najciekawszych wydarzeń pierwszej rundy turnieju mężczyzn na Australian Open było zwycięstwo Junchenga Shanga z Niemcem Oscarem Otte. Nie tyle chodzi o sam mecz, co o postać Chińczyka. Ma on potencjał, by zagościć na dłużej w świadomości kibiców.
Tenis w Chinach był zawsze domeną kobiet. Świetnych zawodniczek z Państwa Środka od lat nie brakowało w tourze. Oczywiście tylko Na Li sięgała po najwyższe laury, ale liczne jej rodaczki mogły pochwalić się obecnością w czołowej „50” rankingu WTA. Tymczasem u mężczyzn przez lata nie działo się w chińskim tenisie nic godnego uwagi.
Były liczne próby zmiany tego stanu rzeczy. W końcu dla władz Chińskiej Republiki Ludowej sukcesy sportowe są oczkiem w głowie. Mimo tego w najludniejszym państwie świata nie potrafiono wytrenować solidnego tenisisty, który radziłby sobie na poziomie ATP. Coś jednak zaczęło się zmieniać.
Pierwszy znaczący sygnał tego, że chiński tenis w wydaniu męskim wychodzi z cienia, otrzymaliśmy podczas ostatniego US Open. Yibing Wu i Zhizhen Zhang niespodziewanie przeszli kwalifikacje, a ten pierwszy dotarł nawet do trzeciej rundy. Pokonał Gruzina Nikoloza Basilaszwiliego i Portugalczyka Nuno Borgesa, a nie sprostał dopiero broniącemu tytułu Rosjaninowi Daniiłowi Miedwiediewowi. Tym samym został pierwszym reprezentantem swojego kraju w erze open, który wygrał mecz na turnieju wielkoszlemowym.
W Melbourne do wspomnianej dwójki w drabince głównej dołączył Juncheng Shang. I to on jest tak naprawdę najważniejszą postacią tej chińskiej „fali”. A zarazem najmłodszą. Pochodzący z Pekinu zawodnik dopiero 2 lutego skończy 18 lat.
Wybór tenisa z jego strony jest dość nieoczywisty. Pochodzi ze sportowej rodziny, ale jego rodzice zajmowali się innymi dyscyplinami. Yi Shang to dwukrotny reprezentant Chin w piłce nożnej. Na Wu zdobywała za to medale mistrzostw świata w tenisie stołowym. Tymczasem ich syn już jako siedmiolatek celował w zostanie profesjonalnym tenisistą. Do tego sportu przekonała go mama. Pierwotnie Juncheng mógł pójść w ślady ojca, ale żona piłkarza zasugerowała, że tenis jest mniej kontuzjogenną opcją. Być może miały na to wpływ doświadczenia Yi Shanga, który zakończył karierę mając zaledwie 29 lat.
Doświadczenia jego rodziców, choć zebrane w innych dyscyplinach, na pewno pomogły Shangowi. Szczególnie ojca, który miał okazję grać w Hiszpanii, dzięki czemu poznał tamtejszy system pracy ze sportowcami, który znacznie różni się od chińskich standardów.
Shang zaczął przygodę z tenisem w Pekinie, ale już gdy miał 11 lat jego rodzina postanowiła przenieść się na Florydę. Młody adept tenisa dołączył tam do akademii prowadzonej przez byłego hiszpańskiego tenisistę Emilio Sancheza. Niedługo później przeniósł się do słynnej IMG Academy w Bradenton. To już był znak, że musi w nim drzemać spory potencjał. Dodatkowo z agencją IMG współpracuje kilka chińskich tenisistek, w tym Na Li.
Tamtejsi trenerzy wiedzą jak szlifować diamenty. Shang odnosił liczne sukcesy już w karierze juniorskiej. W 2021 roku grał w finale juniorskiego US Open, gdzie uległ Hiszpanowi Danielowi Rincónowi. Przez pewien czas był też liderem juniorskiego rankingu ITF.
Dla wielu obiecujących juniorów przejście do seniorskiej kariery jest jednak jak zderzenie ze ścianą. Shang pierwsze kroki w turniejach ATP postawił już w ubiegłym roku. Jako obiecujący tenisista dostał „dzikie karty” do kilku turniejów. Jesienią przebił się do drugiej setki rankingu.
Teraz debiutuje w turnieju wielkoszlemowym. Przeszedł kwalifikacje w Australian Open, pokonując po drodze między innymi hiszpańskiego weterana Fernando Verdasco. Na tym jednak nie zamierzał poprzestawać. W pierwszej rundzie sensacyjnie wygrał w czterech setach z Niemcem Oscarem Otte. Tym samym został pierwszym zawodnikiem urodzonym w 2005 roku ze zwycięstwem w cyklu ATP. W nagrodę czeka go we wtorek starcie z Francesem Tiafoe.
„Czułem się, jakbym grał w domu” – powiedział po zwycięstwie nastolatek, posługujący się biegle nie tylko mandaryńskim, ale i angielskim. Na trybunach było bowiem wielu jego rodaków, którzy żywiołowo go wspierali. Mniejszość chińska jest w Australii spora, więc wielu nie musiało nawet przyjeżdżać z daleka.
Shang cieszy się, że nie jest w tourze osamotniony. „Mamy teraz trzech zawodników w top 200 i cieszę się, że jestem jednym z nich. Pozostali dwaj są dla mnie jak starsi bracia, są już w tourze nieco dłużej. Dużo razem trenujemy i rozmawiamy o tym, jaki ten sport obecnie jest, i co możemy zrobić, aby poprawić swoje pozycje w rankingu. Dla mnie każdy krok jest obecnie nauką. Jestem na początku mojej kariery, dopiero drugi rok gram profesjonalnie. Dlatego głównie przyglądam się, jak inni to robią, tak jak kiedyś oglądaliśmy wszyscy Na Li” – mówił w pomeczowym wywiadzie.
Zapytano go też o rzeczy niezwiązane z tenisem – ksywkę „Jerry” i kolczyk w uchu. „Taki kolczyk od dawna ma mój tata. Kiedy miałem 10 lat pomyślałem, że chcę być jak on, więc poszliśmy razem, żeby go zrobić. Mam go więc już długo” – mówił o biżuterii. Pseudonim pochodzi za to z kreskówki „Tom i Jerry”, którą często oglądał w dzieciństwie i został nadany mu przez rodziców. „Tom zawsze pakował się w kłopoty, Jerry był tym mądrym, więc stwierdzili, że lepiej mówić na mnie Jerry”.
Mimo młodego wieku i małego doświadczenia Shang imponuje inteligencją na korcie. Często zmienia rotację, prędkość. Nie pozwala rywalowi złapać rytmu. Ma świetny, agresywny topspin. Nieźle radzi sobie przy siatce, ale też nie spieszy się zanadto z atakami. Jego nowy trener, Dante Bottini, twierdzi, że jest już kompletnym zawodnikiem. „Świetnie czyta grę, zaskoczyło mnie to, gdy zacząłem z nim pracować. Wie bardzo dużo o tenisie, jak na kogoś tak młodego” – twierdzi Argentyńczyk, który pracował chociażby z Japończykiem Kei Nishikorim, Chilijczykiem Nicolasem Jarry’m, czy Bułarem Grigorem Dimitrowem.
Bottini pracuje z Shangiem od ostatniego okresu przygotowawczego. Wcześniej Chińczykiem opiekował się sam Marcelo Rios, dawna Chilijska gwiazda. Jednak współpraca nie do końca się układała, mimo że w jej czasie Shang wygrał Challengera w Lexington. Zawodnik podkreśla jednak, że sporo się od niego nauczył. Na pewno istotne było to, że Rios, tak jak Shang, był leworęczny.
Mecz drugiej rundy Australian Open przeciwko będącemu w życiowej formie Francesowi Tiafoe brzmi jak wyzwanie, ale dla Shanga to przede wszystkim kolejna lekcja. Jak podkreślają sam zawodnik i jego trener – zmierzają do celu małymi kroczkami. Owym celem – wielka kariera.