Challengers, oczami tenisistki i kinomanki

Anna Niemiec , foto: AFP

W piątek w Polsce premierę miał film Challengers w reżyserii Luki Guadagnino, w którym Zendaya, Josh O’Connor oraz Mike Faist wcielają się w role zawodowych tenisistów. Obraz już od kilku miesięcy wzbudzał duże zainteresowanie w świecie tenisa. Jak wypadła Zendaya i spółka na korcie?

Przede wszystkim trzeba podkreślić, że to nie tenis i wynik sportowy są głównym bohaterem tego filmu. Są nim relacje międzyludzkie, ale akcja jest bardzo mocno osadzona w świecie sportu. Największy problem z odbiorem filmu mogą mieć osoby znające od podszewki zawodowy tour. Raczej nie odnajdą w filmie wiernej relacji z tego, czego sami doświadczyli. W dość daleko odbiegający od rzeczywistości sposób pokazane są szczególnie juniorskie czasy bohaterów, którzy wyglądają jakby tylko się bawili w granie w tenisa. Tak zachowywać mogliby się tenisiści biorący udział co najwyżej w turniejach rangi OTK do lat 18, a nie walczący o zwycięstwo w imprezie wielkoszlemowej. Triumf w takim turnieju może, choć nie musi oczywiście, bardzo ułatwić start seniorskiej kariery. Najlepsi juniorzy przyjeżdżają z całego świata, pod okiem swoich trenerów walczą o wygraną. Rodzice i w niektórych przypadkach pewnie już agencje menadżerskie czuwają nad karierami „złotych dzieci”, więc finaliści juniorskiego US Open z pewnością nie spędzaliby wieczoru przed najważniejszym meczem w dotychczasowej karierze w sposób, w jaki zrobili to bohaterowie filmu.

Wiarygodnie pokazano za to, jak w różny sposób mogą potoczyć się kariery zdolnych juniorów. Jedni decydują się na studia i grę na amerykańskiej uczelni, drudzy od razu próbują zawodowego grania, a innym karierę w ułamku sekundy potrafi zakończyć kontuzja. Twórcy, w dość przerysowany trzeba przyznać sposób, pokazują również czym się różni życie zawodowych tenisistów z Top 20 rankingu ATP od tych, którzy muszą walczyć o przetrwanie w imprezach rangi ITF czy challenger. W ciekawy sposób przedstawiono także różne typy zawodników. Jedni od początku do końca są profesjonalistami. Myślą o tenisie 24 godziny na dobę i planują każdy najmniejszy element treningu. Zrobią wszystko, żeby osiągnąć szczyt. Drudzy nie mają planu i determinacji. Utrzymują się na powierzchni, dzięki swojemu talentowi, ale w tenisa grają wyłącznie dlatego, że nie mają innego pomysłu na życie. Jedni śpią w najlepszych hotelach, drudzy w podrzędnych motelach lub samochodzie. Jedni od stóp do głów są ubrani w najnowszą kolekcję, drudzy w zbieraninę starych koszulek i spodenek. Dla jednych tenis jest największą pasją, całym życiem, a dla drugich tylko „pracą”. Różnią ich także style gry. Niektórzy starają się zdobyć każdy punkt w jak najbardziej efektowny sposób, co nie zawsze idzie w parze ze skutecznością, a inni stawiają na tzw. tenis procentowy. To starcie odmiennych charakterów i osobowości na korcie zawsze było jedną z najciekawszych rzeczy w tenisie i w Challengers udało się to uchwycić.

Pochwalić należy głównych aktorów, którzy nie tylko stworzyli ciekawe kreacje, ale ewidentnie włożyli również mnóstwo pracy w to, żeby nauczyć się prawidłowych tenisowych ruchów. Ludzie grający w tenisa z pewnością zauważą, że nie do końca są one naturalne, ale pozostała części widowni powinna być całkowicie usatysfakcjonowana. Ogromne wrażenie robi szczególnie bardzo dynamiczna praca nóg Zendayi, O’Connora i Feista, którzy na korcie dają z siebie wszystko i gdy na zbliżeniach widać ich spocone twarze, czuć ich zmęczenie. Cała trójka z pewnością bardzo mocno przygotowywała się pod względem fizycznym do roli zawodowych sportowców. Zresztą trzeba przyznać, że twórcom udało się uchwycić na ekranie intensywność tenisowej rywalizacji. Są nie tylko mocne uderzenia, ale również okrzyki i rozbijane w drzazgi rakiety. Dynamicznej pracy kamery towarzyszy energetyczna muzyka, dzięki czemu wymiany pomiędzy zawodnikami nie są tylko „zapychaczami”, ale budują napięcie i podgrzewają atmosferę pomiędzy bohaterami. Choć oczywiście część z nich momentami nie wygląda realnie.

Tenis zawsze był dość trudną dyscypliną do sfilmowania. Twórcy Challengers poradzili sobie z tym zadaniem całkiem nieźle. Zarówno oni, jak i aktorzy odrobili pracę domową, jeśli chodzi o przygotowanie tenisowe. Obraz Guadagnino różni się od takich filmów jak „Wimbledon”, „Borg McEnroe. Między odwagą a szaleństwem” czy „Wojna płci” tym, że nie koncentruje się na najbardziej znanych turniejach świata, tylko na zawodach, o których większość sympatyków tenisa nigdy nie słyszało. W lepszy lub gorszy sposób pokazuje, co się dzieje w cieniu tego, co oglądamy w telewizji. Pokazuje, że profesjonalni tenisiści potrafią zarabiać ogromne pieniądze, ale tylko ci, którzy łapią się do gry w największych turniejach. Większość z nich przez lata rywalizuje w imprezach rangi challenger, żeby dostać się do tenisowego „nieba”, którym są turnieje wielkoszlemowe i ta walka nie zawsze kończy się sukcesem. W challengerach nagrody pieniężne i punktowe są dużo niższe, ale stawka jeśli chodzi o być albo nie być w tenisowym świecie, potrafi być dużo wyższa. Przy seansie Challengers trzeba pamiętać, że tenis jest tu tylko tłem, pretekstem, żeby pokazać skomplikowaną, pełną różnych emocji, zmieniającą się na przestrzeni lat relację między trójką kompletnie różnych osób. Można narzekać, że twórców przy pokazywaniu wydarzeń na korcie i poza nim momentami ponosi fantazja, ale warto docenić, że razem z Zendayą, która jest również producentką filmu, postanowili swoją historię osadzić właśnie w tym świecie. Udało im się pokazać tenis w dość odświeżający sposób. Jest szansa, że część widzów, którzy do kin przyjdą przede tylko chociażby dla gwiazdy Diuny, może na dłużej zainteresować się tą dyscypliną sportu. Challengers to film, który zapewne nie przypadnie do gustu wszystkim ze środowiska tenisowego. Nie można jednak odmówić mu tego, że ma barwnych bohaterów, a mecz, który się pomiędzy nimi toczy na korcie i poza nim, autentycznie wzbudza emocje. Warto pójść sprawdzić w kinie, któremu z nich będziecie kibicować.