Dogonić Czechów

Adam Romer, Szymon Frąckiewicz , foto: Adam Nurkiewicz/Mediasport

Adam Romer, Szymon Frąckiewicz

Po ubiegłorocznych kontrowersjach wokół Mirosława Skrzypczyńskiego w Polskim Związku Tenisowym doszło w ostatnim czasie do poważnych zmian. Funkcję prezesa pełni teraz Dariusz Łukaszewski, który poświęcił trochę czasu na rozmowę z nami.

Z Dariuszem Łukaszewskim, prezesem Polskiego Związku Tenisowego,
i Ryszardem Robaszkiewiczem, członkiem Zarządu PZT,
rozmawiają Adam Romer i Szymon Frąckiewicz

Naszą rozmowę chcielibyśmy zacząć od kwestii, która sprawiła, że został pan prezesem PZT, czyli od wydarzeń wokół Mirosława Skrzypczyńskiego. Powołano specjalną komisję do wyjaśnienia tych kwestii. Kiedy będą jakieś wnioski? Czy ta sprawa ma szansę znaleźć jakiś koniec?
DŁ: Zdaje mi się, że ta komisja pracuje dosyć ostro w ostatnich miesiącach. Z tego, co wiem, była w Gryfinie i przesłuchiwała dużo osób. W Warszawie przepytywała zarówno mnie, jak i innych członków zarządu. Ale nie mam bezpośrednio kontaktu z żadną z tych trzech pań z komisji.

Takie też chyba było założenie?
DŁ: Tak, nie znałem ich wcześniej. Oprócz tego, że sam byłem przesłuchiwany, nie pytam, co one o sprawie sądzą. Mamy obiecane, że dostaniemy raport do końca czerwca.

Czy jest jakiś termin, kiedy można się spodziewać efektów pracy komisji?
DŁ: Prosiliśmy, by prace nie były przeciągane. Liczyliśmy, że dostaniemy raport po trzech miesiącach. Komisja poprosiła o dodatkowy miesiąc, więc raport powinien być gotowy do końca czerwca.

Czyli można powiedzieć, że na zjeździe zaplanowanym na 27 czerwca będzie coś wiadomo?
DŁ: Miejmy nadzieję.

Wiele osób czeka na wyjaśnienie tej kwestii.
DŁ: Oprócz komisji dochodzenie prowadzi również firma Sapere. Opiera się na procedurach ITF, które nasi pracownicy „przywieźli” z Londynu. Przygotowuje też dla nas wszelkie procedury na przyszłość. Gdy pojawi się jakikolwiek problem, czy ktoś zgłosi problem, żeby było wiadomo, jaka jest ścieżka postępowania, co w takim wypadku należy zrobić. Wprowadziliśmy też zalecenie, by każdy wojewódzki związek „sprawdził” swoich trenerów, ludzi pierwszego kontaktu, którzy prowadzą kadry wojewódzkie i czołowe kluby. Żeby zwrócić większą niż do tej pory uwagę na ewentualne nadużycia, których nie chcemy w polskim tenisie, a czego nie można nigdy wykluczyć i przewidzieć.

Czy Mirosław Skrzypczyński w jakiejkolwiek formie funkcjonuje w związku? Ostatni raz, kiedy rozmawialiśmy, pytałem o radę nadzorczą Superligi, ale czy on dalej w tym gremium jest?
DŁ: Mówiłem wtedy, że z tego, co wiem, to zrezygnował również z tego stanowiska. Natomiast absolutnie nie jestem osobą, która w Superlidze mocniej działa i wszystko wie. Mam dużo pracy w Polskim Związku Tenisowym i tym głównie się zajmuję.

Ale Superliga była przedstawiana jako sztandarowy projekt PZT. Abstrahując już od chwytliwego hasła, że to „Najlepsza liga zawodowa na świecie”, miała pomagać klubom zrzeszonym w PZT. Związek ma wprawdzie tylko 10 procent udziałów, ale firmuje swoją marką działania spółki.
DŁ: Związek trzyma kciuki, żeby ten projekt się udał. Zdajemy sobie sprawę, że to jest droga, którą idą wszystkie kraje, nazwijmy to, „lepsze” od nas tenisowo, jak Niemcy, Włochy czy Francja, gdzie ligi zawsze były. U nas wiemy, że była liga, która została przerwana wraz z transformacją ustrojową. Próbowano to wskrzeszać pod nazwą drużynowych mistrzostw Polski, które trwały trzy dni w roku, może cztery. Pomysł, żeby coś takiego było też u nas, był popierany przez zarząd PZT. Hasło „Najlepsza liga zawodowa świata” to oczywiście ruch marketingowy. Na pewno były jakieś potknięcia w tym pierwszym roku, natomiast jak coś jest nowego, to trzeba skupiać się na pozytywach i dążyć do tego, by się rozwijało.

To może powinniśmy inaczej zapytać – jaki jest realny wpływ PZT na to, co się dzieje w Superlidze? W jej bieżącym działaniu raczej nie widać przedstawicieli związku.
DŁ: Wydaje mi się, że gdyby zarząd PZT zauważył jakieś niedociągnięcia wobec nas, to na pewno byśmy reagowali. Jak do tej pory – jesteśmy zadowoleni. Projekt ruszył i wierzymy, że druga edycja się powiedzie. Mimo początkowego pesymizmu i wielu głosów o tym, że projekt pewnie upadnie, także w świetle afery związanej z jednym z pomysłodawców. Myślę, że ten temat można odłożyć do lamusa, zwłaszcza, że pierwsze tegoroczne kolejki były bardzo ciekawe, dużo nowych twarzy zagrało i nie nastąpiła sytuacja, że nie ma takich zawodników, jak rok temu. Oni dalej grają. To jest dla nas pozytywne.

Słyszeliśmy, że były czy nawet wciąż są opóźnienia w wypłatach nagród za pierwszy sezon.
DŁ: Były jakieś problemy. Kluby miały nawet dwie albo trzy dosyć ostre konferencje z zarządem Superligi. Doprowadziły one do zażegnania problemu.

Czyli można powiedzieć, że nie ma zaległości w wypłacie nagród?
RR: Nie wiemy, to niezależna spółka.

Ale związek ma w niej udziały.
DŁ: Wszystkie kluby dostały jasno sprecyzowane terminy, w których zostaną do nich przelane środki i przyjęły to do wiadomości. Nie mówię, że z wielką radością, ale zaakceptowały takie rozwiązanie.
RR: Najważniejszą sprawą jest to, że polscy zawodnicy mają możliwość nie tylko grać z rywalami z innych krajów, ale też zarobkowania, dzięki czemu mogą sfinansować dalszą karierę.

Jeśli popatrzymy na skład, w jakim grał klub z Bielska-Białej w Final Four, to trudno powiedzieć, żeby Polacy odgrywali w nim nawet „drugie skrzypce”. Poza Katarzyną Kawą, to właściwie…
DŁ: Piotr Szczypka jest biznesmenem, który ma prywatny klub, ma prawo do swoich decyzji. Ktoś łoży pieniądze na to, żeby jego firma czy klub zdobył medal. Jakimi ścieżkami do tego celu dąży, to jest jego sprawa i nie możemy mu niczego zabraniać. W każdym meczu w każdej drużynie musi grać co najmniej jeden Polak bądź Polka, a w ForBet I Lidze nawet dwoje.

Czy ten limit jednego polskiego zawodnika, skoro Superliga ma im pomóc w wypromowaniu się, to nie jest trochę za mało?
RR: Myślę, że to czas zweryfikuje.

Choć nie ma go jeszcze w kalendarzu, to PZT planuje organizację dużego turnieju kobiecego. Czy można już ujawnić jakieś szczegóły?
DŁ: Mogę powiedzieć tylko tyle, że opłaciliśmy licencję za turniej z pulą nagród 125 tys. dolarów. Mamy już termin – 6-12 sierpnia. Większość turniejów jest w prywatnych rękach, a nie związkowych, ale chociażby czeska federacja też ma swoje turnieje. Dlatego celem PZT od paru lat było, żeby coś takiego zorganizować.

Termin znany, a miejsce?
DŁ: Tak, Narodowe Centrum Tenisa w Kozerkach.

Jak turniej będzie finansowany?
DŁ: Wstępne finansowanie udało się pozyskać z ministerstwa sportu.

1 400 000 złotych?
DŁ: Tak.

Czy będzie dodatkowy sponsor? Na przykład tytularny?
DŁ Prowadzimy rozmowy.

Jak wyglądają finanse związku?
DŁ: Sytuacja jest ustabilizowana. Od grudnia nie mamy partnera strategicznego, ale już wkrótce będziemy mogli się pochwalić nowym.

Jak wygląda w takim razie budżet związku? W ostatnich latach rósł. W 2021 roku wyniósł ponad 19 milionów złotych, rok 2022 jest jeszcze rozliczany, ale pojawiły się głosy, że było to nawet 40 milionów.
RR: Przesadzone.
DŁ: I wyrwane z kontekstu. Wiem, że taka kwota padła, ale na pewno w rzeczywistości jest mniejsza.

Jak będzie w 2023?
DŁ: Porównywalnie z 2022 i więcej niż w 2021.

To jest z punktu widzenia zawodników na pewno ważna informacja. Czy mogliby panowie powiedzieć, jakiego rzędu wsparcie dostają członkowie PZT Teamu A i B?
RR: W Teamie A między 70 a 120 tysięcy, a w B od 15 do 60 tysięcy złotych. Po podpisaniu umowy z partnerem stretegicznym zawodnicy z Teamu A dostaną podwyżkę, a młodzi, poniżej 18. roku życia, dodatkowe dofinansowanie. Wszyscy, a nie tylko wyróżnieni do tej pory.

Jak wygląda w tym roku sytuacja z PZT Polish Tour? Radom wycofał się z turnieju kobiecego. Czy jest już zastępca?
DŁ: Próbowaliśmy utrzymać ten turniej, ale nie mając jeszcze partnera strategicznego, nie mogłem obiecywać gruszek na wierzbie. Żeby nie stracić miejsca w kalendarzu, zdecydowaliśmy, że turniej odbędzie się we Wrocławiu.

W kalendarzu ITF mało polskich pozycji…
DŁ: Ogólnie będzie ich 9. Oprócz tego, warto powiedzieć, jest ponad 30 turniejów młodzieżowych.

Biorąc pod uwagę, że polski tenis jest, nie tylko w opinii dobrych marketingowców, ale i patrząc rzetelnie, na fali wznoszącej, to liczba rywalizujących zawodników rośnie bardzo powoli. Czy z tym coś planuje związek zrobić?
DŁ: Dopiero ostatnie sukcesy doprowadziły do sytuacji, że nie tylko „Tenisklub” prosi o komentarz, ale co chwila dzwonią dziennikarze z innych mediów. Trzeba sprawić, żeby ta maszyna się rozkręciła. Żeby się o tenisie mówiło. Zwróćmy jednak uwagę, że nasza infrastruktura, choć się poprawia, w dalszym ciągu nie jest na optymalnym poziomie. Od wiceprezesa czeskiego związku usłyszałem: „Darek, fajnie pracujecie, pracujcie dalej, ale nas i tak nie dogonicie”. Oni mają 60-80 lat tradycji, a u nas od Radwańskiej i Janowicza ledwie 10-12 lat. Wcześniej były jakieś sukcesy, ale po nich przychodziły przestoje. Jeśli z roku na rok będzie więcej możliwości grania w tenisa, to stanie się on bardziej dostępny. Ważne żeby społeczeństwo nie było biedne, na całym świecie tenis jest drogi. Mówienie o tym jest niepolityczne, lecz taka jest prawda. Robimy wszystko, by tenis stał się sportem masowym, ale by tak było, to potrzebujemy 60 lat, a nie 10.
RR: I cierpliwości.

W jakim stopniu związek ma wpływ na to, aby próg wejścia do dyscypliny, szczególnie dla młodych, obniżyć?
DŁ: Jeszcze parę lat temu na upowszechnianie dyscypliny PZT otrzymywał 50-150 tysięcy złotych rocznie. W roku 2018 był to milion, a dziś 3,6 miliona. Około 80 procent tej kwoty idzie do klubów w ramach Narodowego Programu Upowszechniania Tenisa. Oprócz tego wspieramy Talentiadę, która złapała drugi oddech.

Czy związek planuje zintensyfikować działania pod kątem marketingowym? Dobrą reklamę robią zawodnicy swoimi wynikami, natomiast PZT – w porównaniu z innymi związkami – jest mało widoczny w mediach. Zwłaszcza społecznościowych.
DŁ: Nie ukrywam, że nasze media społecznościowe nie są z najwyższej półki. Sam fakt, że to zauważamy, daje nadzieję, że będziemy się rozwijać także pod tym względem.

Czy kryzys wizerunkowy, który się pojawił w drugiej połowie ubiegłego roku, nie wpłynął na relacje z partnerami związku? Czy jest pomysł, jak z tego wyjść, żeby pokazać, że to była rzecz jednostkowa, niemożliwa do przewidzenia?
DŁ: Większość firm nie powiedziała stanowczego „nie”, tylko wzięła czas „na przeczekanie”. Mogę powiedzieć, że około 70 procent jednak zostanie, a pozostałe wrócą, gdy zobaczą, że mamy partnera strategicznego. Rozumiemy, że ktoś nie chciał identyfikować się z PZT z powodu zaistniałej sytuacji, i nie obraziliśmy się na nikogo.

Kolejny temat to Kozerki. Są pytania, które wymagają odpowiedzi. Na jakiej zasadzie zawodnicy związkowi mają korzystać z tego centrum szkoleniowego? Nie wiadomo, jaka jest umowa.
DŁ: Jesteśmy po rozmowach. Pojechaliśmy, by ustalić plan działania na następne lata. Będą tam zgrupowania reprezentacji, do tego każda kadra będzie miała od trzech do pięciu konsultacji. Także mazowiecka kadra wojewódzka będzie miała możliwość korzystania z tego obiektu. Następnie chcemy zaproponować wszystkim związkom wojewódzkim możliwość zorganizowania tam obozów, dając korty za darmo. Ostatni element to vouchery na treningi poza zgrupowaniem i konsultacjami, dla konkretnego zawodnika z jego trenerem.

Czy nie byłoby lepiej, bardziej przejrzyście, gdyby umowa, która została zawarta w momencie uzyskania dofinansowania na budowę ośrodka, została ujawniona? Bo nikt jej nie zna.
DŁ: Nie wiem, czy jest tam klauzula poufności.

To jest umowa między fundacją-klubem a PZT.
RR: Mogę powiedzieć, że została zawarta na 15 lat.
DŁ: I obowiązuje do momentu wyczerpania środków, które przysługują PZT.

Czy dla przecięcia różnych spekulacji nie byłoby lepiej, żeby chociaż część zapisów tej umowy po prostu ujawnić?
RR: Pieniądze poszły z ministerstwa, to nie są związkowe środki.

Czy ministerstwo zrobiło zastrzeżenie, że umowa ma być poufna?
DŁ: Nie potrafię odpowiedzieć na to teraz, bo nie pamiętam, szczerze mówiąc.

Nie chodzi o kwoty, lecz o przejrzystość zasad korzystania z ośrodka. Tam w końcu wisi logo PZT.
RR: Mamy obowiązek wcześniej przedstawić godziny, które chcemy wykorzystać. Natomiast dzisiaj trudno odnieść się, ile to będzie godzin.
DŁ: Mogę powiedzieć, że jest bardzo dobry zapis, który zabrania podnosić cenę za kort ponad stopę inflacji. Umowa podpisana była dwa lata temu i cena kortu była zupełnie inna, niż obecnie, co na pewno nie jest korzystne dla klubu.

Czy związek będzie płacił za obiekt podczas turnieju WTA?
DŁ: Nie będzie płacił za korty.

Ale na przykład za hotel już tak?
DŁ: To odrębny temat. Poza tym PZT może korzystać z innego hotelu. Nie po to robimy turniej, żeby do niego nie dokładać.

Jak się udało załatwić Polsce „dziką kartę” do turnieju finałowego Pucharu Billie Jean King?
DŁ: Duża w tym zasługa Dariusza Saletry, pełnomocnika zarządu ds. międzynarodowych. Pomógł w relacjach w trudnym czasie. Tego samego dnia, kiedy oficjalnie wystąpiliśmy do ITF o „dziką kartę”, przyszedł do mnie od Davida Haggerty’ego mejl z pytaniem, jaka jest szansa, że w finale zagra Iga Świątek. To dało nam do myślenia. Przez Dawida Celta i na własną rękę skontaktowałem się z Tomaszem Świątkiem i Tomaszem Wiktorowskim. Po finale turnieju w Stuttgarcie, po 22:00 przyszła odpowiedź, że będzie to w harmonogramie startów Igi ujęte. Kilka dni później dostaliśmy z ITF informację, że „dzika karta” zostanie nam przyznana, ale nie możemy tego komunikować. ITF chciał to ogłosić razem z miejscem rozgrywania.

Cały czas kwestia terminowa jest trochę problematyczna. Tuż przed turniejem finałowym są przecież WTA Championships.
DŁ: Każdy jest tylko człowiekiem, ale to będzie ITF przecież rozumiał. Najważniejsza była ta deklaracja.

Zapytajmy o współpracę PZT z Polskim Komitetem Olimpijskim, który też ma nowego prezesa – Radosława Piesiewicza. Jakie związek widzi w tym szanse?
DŁ: Wiemy doskonale, że kampania wyborcza to jedno, a rzeczywistość to drugie i daleki jestem od tego, żeby twierdzić, że coś się uda albo się nie uda. Trzymam kciuki. Każdy związek ma swoją działkę, którą musi dobrze realizować, i jeśli robi to dobrze, to dostanie jakiś bonus.

W kontekście przyszłorocznych igrzysk olimpijskich, zarówno ministerstwo, jak i PKOl zapowiadają bojkot w przypadku startu Rosjan i Białorusinów.
RR: Poparliśmy tę decyzję.
DŁ: To będzie zależało od większych krajów. Na pewno sami nie będziemy bojkotować, jeśli inni pojadą. Daję głowę.

„Normalny” zjazd wyborczy odbędzie się w 2025 roku. Czym chcieliby panowie pochwalić się za te dwa lata?
DŁ: Zwiększenie budżetu na upowszechnianie tenisa i rozciągnięcie go na ponad 100 klubów. Na pewno rozwój turnieju WTA w Kozerkach, aby po czwartej edycji móc powiedzieć, co dalej, i wiedzieć, czy jest sens podnosić jego rangę. Dążymy do tego, żeby młodzi zawodnicy, tacy jak Olaf Pieczkowski, Maks Kaśnikowski, Martyn Pawelski i Tomasz Berkieta, zaistnieli na największych arenach. Postawiliśmy na nich i chcemy zobaczyć, że to przyniosło efekty. I żeby oczywiście infrastruktura w Polsce dalej się rozwijała, żeby gonić tradycję czeską.