Dyskwalifikacja Dżokovicia to porażka tenisa

Redakcja , foto: AFP

Kuba Wojtczak

Piłka uderzona poza grą przez Novaka Dżokovica, podczas meczu z Pablo Carreno Bustą, która trafiła sędzię okazała się meczową, która zakończyła spotkanie. Dla sportu nigdy nie jest dobrze, kiedy rozstrzygnięcia dokonują się poza stricte rywalizacją. Tak było i tym razem. 

W oficjalnym komunikacie amerykańska federacja tenisowa (USTA) tłumaczy, powołując się na zasady gry w Wielkim Szlemie (Grand Slam rulebook), że dyskwalifikacja jest oparta na „intencjonalnym uderzeniu sędzi piłką”. Tymczasem każdy obserwator, pozbawiony złej woli, przyzna, że – co było widać wyraźnie – zachowanie Dżokowicia, choć lekkomyślne, nierozsądne, nie bójmy się powiedzieć, głupie – nie miało na celu trafienia nikogo. Przyznaje to z resztą większość komentatorów. I ja się z nimi zgadzam. Nie zgadzam się natomiast z decyzją o dyskwalifikacji.

Przepis na który się powołano – dobrze, że istnieje –  stworzony został na okoliczność zachowań takich jak to Davida Nalbandiana osiem lat temu na turnieju w Queen’s Clubie, kiedy kopnął reklamę okalającą stanowisko sędziego liniowego, a ta następnie trafiła w nogę mężczyzny rozcinając mu skórę na piszczelu. Bardziej intencjonalne – niż Dżokovivca – było też zachowanie Tima Henmana w 1995 roku na Wimbledonie, kiedy trafił piłką dziewczynkę do ich podawania.

Ale wracając do Dżokovicia. Czy postąpił źle? Bardzo.

Czy zasłużył na karę? Tak.

Ale można go było ukarać utratą punktu, a po meczu zastanawiać się: jak wysoką grzywnę powinien zapłacić? w jakiej akcji wizerunkowej potępiającej podobne zachowania powinien wziąć udział? A może należało postąpić jednak bezwzględnie i surowo, może trzeba go było zawiesić go na trzy miesiące…

Jedno jest pewne, decyzji sędziów nie da się jednak cofnąć. Dżoković jest poza US Open 2020. Stracił punkty i wszystkie pieniądze zarobione do tej pory w turnieju. Przegrał jeszcze więcej. Stracił bowiem szansę na zbliżenie się na dystans jednego szlema do Rafaela Nadala i dwóch do Rogera Federera w klasyfikacji wszech czasów.

Ale przegrał też tenis. Tegoroczny US Open to pierwszy Wielki Szlem od 64 turniejów, w którym w półfinale nie będzie nikogo z trójki: Dżoković, Federer, Nadal. Pozostałych dwóch nie uczestniczy z powodów pozasportowych.

Do tego po raz pierwszy od siedmiu lat, na tym poziomie turnieju zabraknie któregokolwiek z obrońców tytułu.

US Open będzie miał zatem nowego triumfatora. Ale nie dzięki temu, że nowa fala młodych zawodników przykryła starą, na której utrzymywali się starzy wyjadacze. To nie oznaka zmiany pokoleniowej w dyscyplinie. Stanie się tak ze względu na pandemię koronawirusa (dlatego nie gra Nadal) i zbyt restrykcyjnie zastosowany przepis.

Czy Alexander Zverev, Pablo Carreno Busta albo któryś z byłych finalistów szlema (Dominic Thiem lub Daniił Miedwiediew) zasługuje na triumf w tegorocznym US Open? Odpowiedź na to pytanie powinna zostać udzielona na korcie.

Czy Nowak wygrałby z Carreno Bustą? Tego nie wiemy. Na pewno nie był to jego najlepszy mecz w turnieju. Przegrywał w końcówce seta po utracie podania. Z drugiej strony prowadzi z Hiszpanem w bezpośredniej rywalizacji 3:0, a bilans jego spotkań w tym roku to 26 zwycięstw i zero porażek. Ile razy widzieliśmy go na deskach, z których podniósł się odnosząc triumf? Tym razem nie miał okazji, a międzynarodowe mistrzostwa Stanów Zjednoczonych w tenisie nie będą miały w stu procentach sportowego rozstrzygnięcia na jakie zasługują.

Teraz uwaga, piszę te słowa nie sympatyzując z Serbem, mało tego, kibicuję temu, żeby nigdy nie pobił rekordu Federera. Przede wszystkim kibicuję jednak tenisowi, który ucierpi na dyskwalifikacji Dżokovicia i nagonce na niego.

Kuba Wojtczak

Autor jest zagorzałym tenisistą amatorem.