Dziadostwo z tradycją. Paweł Skrzyński wspomina Orange Bowl

Paweł Skrzyński , foto: Paweł Skrzyński

Paweł Skrzyński

Przez wiele lat Orange Bowl uchodził za nieoficjalne mistrzostwa świata młodzików. Być może słusznie przestał, bowiem pierwszy z brzegu polski OTK jest przeprowadzany dużo sprawniej. Nasi reprezentanci spisali się na Florydzie całkiem przyzwoicie.

Tekst i zdjęcia Paweł Skrzyński, Miami

W skład reprezentacji Polski weszli Barbara Kostecka, Aleksandra Zapława, Jan Urbański, Jan Skrzyński i Maksymilian Kwiatkowski. W turnieju brała też udział Oliwia Sybicka, która pojechała do Stanów w ramach programu ITF. Zawodnikom towarzyszyli Rafał Helbik (dyrektor sportowy PZT, wcześniej trener główny kadry U14 chłopców), Paweł Bojarski (trener główny kadry U14 dziewcząt) i Bolesław Szmyd (trener główny przygotowania motorycznego PZT).

Po raz pierwszy kwalifikacja do Orange Bowl odbywała się na podstawie nowego ratingu wprowadzonego przez ITF w 2022 roku – WTN (World Tennis Number), który zastąpił konkurencyjny, komercyjny system ratingowy UTR. Bez zbędnego rozpisywania się: WTN to liczba z przedziału 1 do 40. Im niższa, tym poziom gry powinien być wyższy. Na wartość tego ratingu wpływ mają wyniki wszystkich meczów pod egidą ITF. Taka metoda kwalifikacji i rozstawienia wydaje się być obiektywna, gdyż godzi ze sobą różne rankingi używane w różnych częściach świata.

Bezpośrednio w turnieju głównym znaleźli się Sybicka, Kostecka, Urbański i Skrzyński, natomiast Zapława i Kwiatkowski przebijali się przez eliminacje. Ola musiała wygrać dwa mecze, a Maks aż trzy. Elimincje się odbywały w formule skróconej – zamiast trzeciego seta był super tiebreak.

Jeszcze starsi emeryci

Pierwszą próbkę chaosu organizacyjnego dostaliśmy już pierwszego dnia. Nie dość, że trenować można było tylko przez godzinę, bo w południe korty były zamykane (organizatorzy spieszyli się do domu na lunch!), to jeszcze trzeba było za nie płacić. Niby niedużo, ale jednak sama konieczność pozostawiała pewien niesmak, zwłaszcza biorąc pod uwagę wysokość wpisowego.

Zwiastunem organizacyjnej katastrofy, która miała dopiero nastąpić, był oficjalny mailing turniejowy. W wysyłanych wiadomościach zdarzały się nie tylko niepoprawne linki i literówki w nazwie domeny, ale również nieprawdziwe informacje o zakwalifikowaniu do turnieju głównego.
Kolejną próbkę „zdolności” organizacyjnych dostaliśmy przy okazji losowania. W poniedziałek wieczorem zostały opublikowane drabinki nie tylko turnieju eliminacyjnego, ale również rozpoczynającego się dopiero w czwartek turnieju głównego. Ku mojemu zaskoczeniu Janek Skrzyński został w tym turnieju rozstawiony (numer 17), a dysponujący wyższym ratingiem WTN Janek Urbański – nie.

Zrobiłem szybką analizę drabinek chłopców, ale zupełnie niepotrzebnie, ponieważ kolejnego dnia wieczorem została opublikowana całkiem inna drabinka turnieju głównego – w nowej wersji Janek Skrzyński już nie był rozstawiony, a Janek Urbański dostał numer 17. Pierwszy raz w życiu miałem do czynienia z powtórzeniem losowania. Było to dla mnie na tyle egzotyczne, że postanowiłem się podzielić moim zdumieniem z małżonką, która grała w tym turnieju w kategorii juniorskiej w latach 94 i 95. Magda w ogóle nie była tym zaskoczona; powiedziała, że za jej czasów turniej prowadzili emeryci, których średnia wieku przekraczała 90 lat, i zupełnie nie panowali nad tym, co się dzieje. Niewielka to pociecha usłyszeć, że to dziadostwo ma tam przynajmniej 30-letnią tradycję.

Okrągły ból serca

Turniej eliminacyjny rozpoczął się zgodnie z planem. Ola Zapława bardzo pewnie wygrała pierwszy mecz, tracąc tylko jednego gema. Mecz Kwiatkowskiego przerwała kontuzja łokcia. Już następnego dnia Maks znalazł się w samolocie do Warszawy. Wtedy też popsuła się pogoda. Oli udało się jeszcze rozegrać drugi mecz, w którym wywalczyła prawo udziału w turnieju głównym, nie tracąc ani jednego gema. Kolejne pojedynki zostały rozegrane dopiero cztery dni później.

W tym miejscu należy bardzo pochwalić naszych trenerów: pomimo niekorzystnych warunków pogodowych nasza ekipa była jedyną, która trenowała codziennie. Sama osuszała korty, co zabierało czasem nawet pół godziny, bo zdziwieni organizatorzy wprawdzie dysponowali odpowiednim sprzętem, ale najwyraźniej nie wiedzieli, jak się nim posługiwać.

Emeryci z Florydy, gdy opóźnienie sięgnęło już dwóch dni, odwołali turnieje deblowe. Nie przyszło im do głowy, że w tej sytuacji wypadałoby np. oddać część rekordowo wysokiego wpisowego. Trzeciego dnia poszli jeszcze dalej: postanowili zmienić system punktowania w pierwszych dwóch rundach singla (bez przewag i trzeciego seta – jak w deblu). Ta decyzja zamieniła turniej w całkowitą farsę, o czym nie omieszkałem napisać do organizatorów i USTA. Dostałem, nawet bardzo szybko, uprzejmą odpowiedź, że „decyzja została podjęta z wielkim bólem serca”, „przy uwzględnieniu wszystkich za i przeciw” oraz innych okrągłych frazesów. Jakby tego było mało, w ostatniej chwili raz jeszcze zmieniono system punktowania w turnieju dziewcząt.

Dwa ćwierćfinały

Turniej główny ruszył po wielkich bólach. Okazało się, że część jego uczestników miała dość tej farsy i po prostu wyjechała. Rozpoczęło się zatem gorączkowe szukanie „lucky loserów”. W efekcie mieliśmy wreszcie piękną pogodę, ale korty stały puste, bo „nie możemy znaleźć zawodników” – z rozbrajającym uśmiechem przyznawali bezradni organizatorzy.

Ola Zapława przegrała w pierwszej rundzie z Kalistą Papadopoulos. Trener Bojarski opowiadał, że Amerykanka wywoływała jako autowe ewidentnie dobre piłki naszej tenisistki.

Kosteckiej nie udał się rewanż za finał europejskiego turnieju Masters U-14 w Monte Carlo. Na Florydzie Basia uległa Janie Kovaczkovej 3:6, 3:6. To była już trzecia runda. Czeszka wygrała Orange Bowl bez straty seta.

W tej samej fazie odpadł Janek Skrzyński. Zemściła się zbyt zachowawcza gra w ważnych momentach. Jego przeciwnik, Navneet Raghuramow (USA, 9), którego trenerem jest Jakub Grzesło, dotarł do półfinału.

Janek Urbański, po prawie trzygodzinnym meczu czwartej rundy, na ćwierćfinał wyszedł z zabandażowaną lewą nogą oraz bez odpowiedniej przerwy i wystarczającej liczby rakiet, bo usługi stringerów się cenili, ale nie śpieszyli. Szanse były zatem dalekie od równych i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że o to właśnie organizatorom chodziło. Im dłużej mecz trwał, tym więcej Janek psuł. Powiedziałbym nawet, że to Janek przegrał, a nie Andrew Johnson (USA, 2) wygrał. A później wygrał finał, zostawiając we wstecznym lusterku dużo bardziej efektownie grających rywali.

Również Oliwia Sybicka, która startowała poza składem reprezentacji, zakończyła udział w turnieju w ćwierćfinale, odbywającym się tego samego dnia, co mecze czwartej rundy. Trudy trzygodzinnego maratonu dały się jej we znaki i przeciwko Welles Newman (nr 9) nie zagrała na swoim normalnym poziomie. Amerykankę zatrzymała dopiero Jana Kovaczkova.