Faworyci trzymają się mocno, czyli co wiemy o Australian Open po pierwszych meczach

Maria Kuźniar , foto: AFP

Maria Kuźniar

Przed pierwszym w roku szlemem zawsze jest dużo niewiadomych. Kto wystrzeli z formą, kto złapał dołek, kto ma największe szanse na końcowy triumf. W tym roku, nie pierwszy raz zresztą, przed turniejem w gronie faworytów w turnieju kobiet i mężczyzn wymieniano kilka tych samych nazwisk co zwykle. Pierwsze mecze wyjaśniły niewiele, oprócz może tego, że każdy z tych wymienianych dalej jest w grze.

 

Czy Iga Swiątek podtrzyma formę z WTA Finals i United Cup? Czy Aryna Sabalenka obroni tytuł, a może świetną formę z turniejów podprowadzających potwierdzą Elena Rybakina i Coco Gauff? Takie były najważniejsze pytania przed rozpoczęciem się Australian Open. Pierwsza runda nie dała za dużo odpowiedzi, przynajmniej w turnieju pań. U panów pytanie było jedno – czy ktoś może zagrozić Nole. Tu już pierwsza runda dała odpowiedź – może. Pytanie jednak pozostaje otwarte, czy ktoś faktycznie da radę to zrobić. Alcaraz, Sinner, a może Miedwiediew?

Faworyci grają dalej

Iga i Elena wygrały ciężkie mecze na otwarcie z wielkoszlemowymi finalistkami. Nie były łatwe, zresztą mało kto chyba spodziewał się gładkich wyników. Z drugiej strony Aryna i Coco nie były zmuszone do większego wysiłku. Całe ich spotkania trwały mniej więcej tyle, co pierwsze sety Igi i Eleny. Czy coś z tego wynika? Niewiele. Trudno porównywać rywalki i skalę trudności. U Igi zresztą co mecz, tym nie mniejsze wyzwanie. W drugiej rundzie czeka kolejna finalistka wielkiego szlema, łatwiejsze przeprawy czekają pozostałe dziewczyny. O ile nie zdarzą się potknięcia, a o takie w wielkich szlemach i przede wszystkim na początku sezonu nie jest trudno, prawdziwe sprawdziany mogą pojawić się w czwartej rundzie, lub nawet później.

U panów większych problemów nie mieli ci, których wymienia się jako potencjalnych pogromców Dżokowicia, czyli Jannik Sinner i Carlos Alcaraz. Miedwiediew stracił seta, choć w perspektywie kolejnych rund nie jest to specjalnym wyznacznikiem formy. Męczył się Rublow, choć jego w gronie bitych faworytów stawiało akurat niewielu, podobnie zresztą jak Tsitsipasa czy Zwieriewa. Tak naprawdę zresztą u panów faworyt był jeden. Dżokowić, absolutny król Melbourne, rekordzista wielkoszlemowy i lider rankingu. Pierwsza runda pokazała jednak, że króla można wyprowadzić ze strefy komfortu. Ba! Także prowadzić wyrównane, także pod względem wyniku, spotkanie, a nawet poważnie zagrozić. Serb co prawda wygrał, ale dopiero w czterech setach i po czterech godzinach naprawdę trudnego spotkania. Niekoniecznie jest to wróżbą na dalszą fazę imprezy i wciąż trudno przewidywać, żeby Nole nie dotarł do decydujących rund. Pokazuje jednak, że przy odpowiedniej pewności siebie i sporych umiejętnościach, można Serba pokonać.

Idzie nowe (i młode)

Przed turniejem sporo mówiło się o najmłodszych zawodniczkach. Pierwsze rundy pokazały, że nie bez przyczyny. Mirra Andriejewa mimo młodego wieku sporo już namieszała w ubiegłym roku. W tym może przebić się jeszcze wyżej, co pokazała w pierwszym spotkaniu. Papiery na czołowe zawodniczki potwierdziły kolejne 16 latki – Brenda Fruhwirtowa (starsza siostra odpadła po walce z Beatriz Haddad Maią) i Alina Korniejewa. Czeszka to mistrzyni ITF-ów – na koncie ma już 15 (!) mniejszych turniejów , w Melbourne przebiła się przez kwalifikacje i po raz pierwszy w karierze wygrała mecz w drabince głównej na tym szczeblu. Rosjanka z kolei to juniorska mistrzyni Australian Open i French Open z zeszłego roku, która pokazuje że bać mogą się już także seniorki.

Australian Open było już w ubiegłym roku szczęśliwe dla młodych tenisistów. Wszyscy chyba pamiętamy przemarsz do ćwierćfinału Bena Sheltona i genialne mecze Jiri Lehecki. Teraz w ich ślady idzie Jiri Mensik, który przebił się przez kwalifikacje, a w pierwszej rundzie zagrał jak profesor z Denisem Szapowałowem. Z punktu widzenia polskich kibiców byłoby dobrze, gdyby nie wspiął się na wyżyny w kolejnej rundzie z Hubertem (wszyscy znamy koleje Polaka w wielkich szlemach). Daleko może zajść także Tomasz Machac, choć jemu akurat drabinka specjalnie nie sprzyja.

 

Tenisowe powroty niekoniecznie udane

Początek 2024 roku upłynął pod znakiem tenisowych mam, które wznowiły karierę. Start w nowy sezon nie był jednak specjalnie udany ani dla Andżeliki Kerber, ani dla Naomi Osaki (choć akurat Japonka w meczu z Garcią pokazała się naprawdę z dobrej strony). Lepiej radzą sobie mamy, które do touru wróciły jeszcze w ubiegłym roku. Karolina Woźniacka i Elena Switolina grają dalej. Ta druga zresztą może okazać się rywalką Igi, choć to jednak na razie pieśń przyszłości.

Lepiej radzi sobie Amanda Anisimowa, czyli Amerykanka która ze względu na problemy mentalne, wzięła na jakiś czas rozbrat z tenisem. Wróciła po roku naprawdę w niezłym stylu, na początek w Melbourne wygrywając z Samsonową. Pierwszy mecz po powrocie wygrała też Emma Raducanu. Obie jeszcze przed rozpoczęciem zmagań Australian Open zasygnalizowały niezłą formę. Może okaże się to dla nich dobrym prognostykiem na dalszą część sezonu.

Po pierwszej rundzie pierwszego wielkoszlemowego turnieju jesteśmy nieco mądrzejsi, ale nie na tyle, by z ciekawości nie zerkać na kolejną rundę. Może się okazać, że po środowych i czwartkowych pojedynkach faworytów do końcowego sukcesu ubędzie więcej.