John Isner umie liczyć

Kacper Kaczmarek , foto: AFP

Kacper Kaczmarek

Kwestia finansów w turniejach wielkoszlemowych w światku tenisowym często wzbudza wiele emocji. Czy kobiety powinny zarabiać tyle samo co mężczyźni? Czy nagrody w Wielkim Szlemie nie są za wysokie? A może paradoksalnie… za niskie? Taki temat przed zbliżającym się Wimbledonem podjął dla amerykańskiego Forbesa John Isner.

…………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………..

Czasem myślę, że najlepszym sposobem przedstawienia zarobków tenisistów jest ich porównanie z innymi sportowcami. Wyobraź sobie, że jestem Dirkiem Nowitzkim (niemieckim koszykarzem, występującym w zespole NBA Dallas Mavericks. Mistrz NBA oraz MVP finałów z 2011 roku – przyp. aut.). Treningi, gra i rywalizacja – to moje główne zawodowe zadania. Pomiędzy meczami domowymi mieszkam w moim domu w Dallas, a w czasie wyjazdów wraz z zespołem przebywam w drużynowych hotelach. Organizacja Mavericks posiada w pełni wyspecjalizowaną kadrę, poczynając od menedżerów, trenerów, fizjoterapeutów, lekarzy… na cheerleaderkach kończąc. Wszyscy z nich są opłacani przez klub, który płaci także mi i reszcie zawodników. Nie wspominam już tutaj o dodatkowych przywilejach, jak prywatny kierowca, dodatkowe sesje treningowe, czy specjalne traktowanie, szczególnie poza głównym sezonem.

Teraz przejdźmy do tenisa, a raczej jego finansowej strony. Koszty ogólne – to dobre miejsce na start. 

Kiedy przyjeżdżam na turniej wielkoszlemowy, potrzebuję zakwaterowania dla mnie, rodziny i mojego zespołu. Dodatkowo, 256 innych tenisistów i tenisistek, i to tylko w grze pojedynczej, także szuka miejsca w podobnej okolicy i tym samym czasie. A przecież są jeszcze debliści, juniorzy, turyści, dziennikarze i wszyscy tenisowi działacze. Na tegoroczny Wimbledon na czas trwania turnieju znalazłem niezły dom w okolicach All-England Clubu za… 30 tysięcy funtów (ok. 150 tys. zł)! Nagrody za pierwszą rundę zamykają się w 45 tysiącach funtów. A przecież nie uwzględniłem jeszcze kosztów przelotu, wynagrodzenia dla zespołu i wydatków podczas turnieju. Jeśli odpadnę w pierwszej rundzie, przyjazd na Wimbledon może okazać się zupełnie nieopłacalny…

Czas na kwestię trenera i całego sztabu. Współpracuję z Davidem MacPhersonem, który jest obecnie jednym z najlepszych trenerów na świecie. Nieustannie, na każdym turnieju jest przy mnie także fizjoterapeuta Clint Cordial, który dba o moją formę fizyczną. Rzecz jasna płacę im pensje, ale także opłacam przeloty, hotele i posiłki kiedy jesteśmy w pracy. W przeciwieństwie do Dirka, całą logistyką muszę zająć się sam, chyba że wynajmę agencję, która mi w tym pomoże. A to oczywiście wiąże się z dodatkowymi kosztami. Wtedy jednak nie muszę się martwić o noclegi, a mogę skupić się wyłącznie na wygrywaniu meczów.

Kwestia wynagrodzenia szkoleniowców różni się w zależności od zawodnika. Standardowo w strukturach ATP przyjęło się jednak, że na wynagrodzenia dla trenera składa się: stała pensja, procent od pieniężnej wygranej podczas turnieju (ok. 10-20%) oraz ewentualny bonus za pozycję w rankingu na koniec sezonu. 

Ponadto nie zapominajmy o podatkach. Weźmy do przykładu wspomniane wcześniej 45 tysięcy funtów za pierwszą rundę Wimbledonu. Nie cytujcie mnie, ale przypominam sobie, że podatek od wygranej w Wielkiej Brytanii sięga… 45%! Oczywiście, każdy kraj jest inny i każdy ma inne skomplikowane przepisy i nie zrozumcie mnie przez to źle. Chodzi mi tylko o to, że rokroczne wzrosty puli nagród rosną bardziej w nagłówkach gazet niż w naszych portfelach. 

Na sam koniec mojego porównania do Dirka muszę dodać, że większość moich wydatków jest z góry ustalona, przez co część pieniędzy po prostu mi przepada. Nigdy nie mogę przecież przewidzieć, jaki wynik w danym turnieju osiągnę. Oczywiście nie oswajam się z myślą, że mogę spędzić cały rok na przegrywaniu w pierwszych rundach, ale tenis to taki sport, gdzie nic nie jest zagwarantowane. Kiedy Mavericks notują słabszy okres, trenerzy i zawodnicy nie są narażeni na obcięcie pensji lub brak pokrycia kosztów zakwaterowania. Kilka porażek lub słabszych indywidualnych występów nie wpływa więc na sytuację finansową zawodnika. W przeciwieństwie do Dirka, ja jestem na to mocno narażony. 

Oczywiście wydatki to coś oczywistego i nie da się ich wyeliminować. Mój sztab, trenerzy i agencja mocno przyczynili się do tego jakim zawodnikiem dziś jestem. Uwielbiam budować moją drużynę, a bycie wsparciem dla swojego zespołu to jedno z najlepszych uczuć jakie spotkało mnie podczas całej kariery. Podróżowanie z rodziną i przyjaciółmi, którzy wspierają mnie podczas turniejów jest czymś, na co ciężko położyć jakąkolwiek cenę. Mój punkt widzenia jest prosty i wszystko to jest po prostu zawarte w cenie.

 

John Isner dla amerykańskiego Forbesa
Przetłumaczył Kacper Kaczmarek