Kucharz, model i niezłomny wojownik, czyli wszystkie twarze Yibinga Wu

Artur Kobryn , foto: AFP

Od kilku dni Chiny nie są już największym państwem świata bez triumfatora turnieju ATP. Wszystko to za sprawą Yibinga Wu, który w ciągu niespełna roku przeszedł drogę z tenisowego niebytu do sukcesu w imprezie w Dallas. I z pewnością nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Jeszcze w kwietniu 2022 roku Yibing Wu był notowany jako 1869. tenisista świata. Na aż tak dalekie peryferie zawodowego tenisa sprowadziła go seria kontuzji, która w połączeniu z pandemią COVID-19, uniemożliwiła mu grę w tenisa przez blisko trzy lata. Wtedy jednak zaczął przypominać światu o swoim istnieniu i rozpoczął imponujący marsz w górę listy rankingowej. W połowie lutego 2023 jest już na 58. miejscu, co czyni go najwyżej klasyfikowanym chińskim graczem w historii. Wiele wskazuje na to, że zacznie teraz nieść na swoich barkach nadzieje całego narodu na zaistnienie na tenisowej mapie świata również w męskich rozgrywkach.

Jak tenis, to tylko damski

Te nadzieje to w Państwie Środka zupełnie coś nowego. Jak wiadomo Chińczycy są przede wszystkim specjalistami od odbijania piłeczki mniejszych rozmiarów, na znacznie mniejszym polu gry. A jeśli już mowa o tenisie ziemnym na wysokim poziomie, to mógł on się jak do tej pory kojarzyć jedynie z występami pań. Jeszcze nie tak dawno wielką gwiazdą dyscypliny i całego chińskiego sportu była Li Na. Tenisistka z Wuhan wygrała dwa turnieje Wielkiego Szlema i przez pewien czas była wiceliderką światowego rankingu. Również i bohater naszej opowieści podkreślał jej wpływ dla rozwoju tenisa w całym kraju. – Przed pojawieniem się Li Na nie mieliśmy wielu obiektów tenisowych, ale z czasem zaczęły się pojawiać i stawać coraz popularniejsze – wspominał na łamach „New York Timesa” w ubiegłym roku.

Teraz to on, wraz z 18-letnim Shangiem Junchengiem oraz innym zawodnikiem czołowej setki, Zhangiem Zhizhenem, ma na nowo rozkochać swoich rodaków w tym sporcie. Mają oni o tyle łatwo, że rozpoczęcie pisania historii męskiego tenisa w Chinach nie wymagało przesadnie wielkich osiągnięć. Wu już przed kilkoma miesiącami, podczas US Open, został pierwszym reprezentantem tego kraju, który w Nowym Jorku dotarł do trzeciej rundy. Ponadto jako pierwszy, po 76 latach, zameldował się na tym etapie turnieju wielkoszlemowego.

Za niski na badmintona

A jak to się wszystko zaczęło? Jak to czasami bywa sporcie, palce maczał w tym pewien przypadek. Do pierwszej aktywności popchnął go ojciec, bokser amatorski, który chciał aby syn stał się sprawniejszy fizycznie. Wybór padł na badmintona, ale jego przygoda z tą dyscypliną nie potrwała długo. Powodem okazała się… siatka, która znajdowała się dla niego zbyt wysoko. Trzeba było więc pożegnać się rakietką i lotkami i poszukać czegoś innego. Traf chciał, że nieopodal znajdował się kort tenisowy. Tam mały Yibing został już na dłużej.

Wu nie miał jeszcze wtedy żadnego pojęcia o tej dyscyplinie. Z rakietą niemal równie dużą jak on sam próbował jednak się z nią zaznajomić. – Mieliśmy 15 dzieci w grupie i trenowaliśmy razem. Uderzaliśmy piłkę i biegaliśmy w kółko, ponieważ było nas tak wielu, a kortów mało. To jest moje pierwsze wspomnienie związane z tenisem – opowiadał w rozmowie dla strony ATP.

Ta dość nietypowa forma ćwiczeń musiała się mu spodobać, bo nie porzucił odbijania żółtej piłeczki i pozostał przy nim przez kolejne lata. Szczerze jednak przyznawał, że było tak również dlatego, że dzięki tenisowi miał możliwość opuszczanie lekcji w szkole. Sama gra zaczęła też wychodzić mu na tyle dobrze, że w wieku 12 lat trenerzy zasygnalizowali rodzicom, że ich syn dysponuje nieprzeciętnym potencjałem. Z czasem zaczął wygrywać lokalne i regionalne turnieje i powoli stawało się jasne, że jego przyszłość będzie na stałe związana z tą dyscypliną sportu.

Pierwsze sukcesy

Wu bardzo mocno zaznaczył swoją obecność w rozgrywkach juniorskich. Największe sukcesy święcił podczas US Open w 2017 roku. W Nowym Jorku okazał się bezkonkurencyjny zarówno w singlu, jak i w deblu. Wdrapał się również na fotel lidera juniorskiego rankingu. W tym samym sezonie zdążył pokazać się już także wśród seniorów. Po powrocie ze Stanów zwyciężył w Szanghaju w swoim pierwszym challengerze. Zadebiutował też na najwyższym szczeblu zmagań, ale starty w Chengdu oraz Mastersie w Szanghaju zakończył bez powodzenia.

Wszystkie te osiągnięcia odbiły się szerokim echem w świecie tenisa. Wu zwrócił swoją uwagę najważniejszych osób w słynnej akademii IMG w Bradenton na Florydzie, z której dostał zaproszenie na treningi. Z propozycji oczywiście skorzystał, dzięki czemu oprócz umiejętności tenisowych mógł także szkolić swój język angielski. To również tam poznał Gerardo Azcurrę, który dziś jest jego głównym opiekunem.

Walka z kontuzjami

Niemal cały 2018 rok Wu spędził w czwartej setce rankingu ATP, oswajając się z grą w gronie seniorów. W kolejnym sezonie liczył, że praca wykonywana na treningach pozwoli mu na zrobienie następnych kroków do przodu, lecz rzeczywistość okazała się bardzo brutalna. Chińczyka zaczęły prześladować kontuzje, które zahamowały jego rozwój na blisko trzy lata. Problemy przychodziły niemal ze wszystkich stron. Dokuczały mu: łokieć, nadgarstek, ramię, plecy oraz kostka. Przez pewien czas tenisista z Hangzhou zdecydowanie częściej musiał widywać się z lekarzami niż przeciwnikami na korcie. Największą bolączkę stanowił łokieć, który musiał być operowany. Wszystko to jednak go nie złamało i w 2022 roku rozpoczął wielki powrót do gry.

Kariera od nowa

Powrót, który musiał mieć swój początek na samym dole piramidy rozgrywek, czyli w turniejach ITF. Wu jednak szybko pokazał, że nie zamierza spędzić tam wiele czasu. Już w swoim drugim występie zatriumfował w Orange Park i przeszedł na poziom challengerów. Tam również w drugim starcie, na kortach w Orlando, okazał się najlepszy z całej stawki. Niedługo później do tego dorobku dołożył jeszcze dwie wygrane imprezy z rzędu i udał się na US Open. W miejscu, w którym przedstawił się jako wybitny junior pięć lat wcześniej, teraz w końcu mógł zaistnieć wśród całej tenisowej śmietanki.

Chińczyk już po eliminacjach mógł mieć poczucie dobrze wykonanej roboty. Pokonał w nich trzech rywali o uznanych już nazwiskach i po raz pierwszy znalazł się w głównej drabince turnieju wielkoszlemowego. Na tym jednak nie poprzestał. Dołożył do tego jeszcze dwa zwycięstwa i mógł zmierzyć się w trzeciej rundzie z broniącym tytułu Daniiłem Miedwiediewem. Z tenisistą z Moskwy przegrał wyraźnie, ale ponownie przedstawił się światu i zasygnalizował, że może być graczem, z którym niebawem trzeba będzie się liczyć.

Co ważne, był też świadomy swoich słabszych stron i tego, nad czym powinien najbardziej pracować. – Generalnie, my jako tenisiści z Chin, dobrze gramy z linii końcowej, ale brakuje nam takich uderzeń jak slajs, czy wolej, granych na wysokim poziomie. To jest coś, czego nie wyszkoliłem w czasach juniorskich i chciałbym poprawić się właśnie w tych aspektach gry. Moje ciało też nie jest wystarczająco silne, tak jak to jest u innych, ale jestem gotowy, by ciężej pracować na siłowni. Muszę się również nauczyć jak lepiej zapobiegać kontuzjom – opowiadał.

Wystrzał w górę

Jak pokazał początek tego roku, Chińczyk mówiąc o ciężkich treningach nie rzucał słów na wiatr. Co prawda występy w Australii okazały się dla niego kompletnie nieudane, ale po powrocie do Stanów Zjednoczonych zaprezentował się ze świetnej strony. Najpierw dotarł do finału challengera w Cleveland, a tydzień później sensacyjnie wygrał imprezę ATP 250 w Dallas. Podczas zmagań w Teksasie pokonał m.in. amerykański numer jeden, Taylora Fritza. A w finale, po niezwykle wyrównanym meczu, wygrał wojnę nerwów z doświadczonym Johnem Isnerem.

Tym samym otworzył konto turniejowych zwycięstw tenisistów z tego kraju i awansował na 58. miejsce w rankingu. Już po zameldowaniu się w pierwszej setce mówił, że to był dopiero początek. Teraz za cel do osiągnięcia w tym sezonie wyznaczył sobie czołową „30”. – Myślę, że mam ku temu potencjał. Nie mam wielu punktów do obrony w najbliższym czasie, więc będzie to dobry okres, by poprawiać swoją pozycję – mówił 23-latek.

Nie tylko tenis

Mimo iż Wu bardzo mocno poświęca się tenisowi, znajduje też czas na inne aktywności. Uwielbia gotować i oglądać programy kulinarne. Jak sam opowiada, prace w kuchni dają mu wewnętrzny spokój i przyjemność sprawia mu cały proces przygotowywania potraw. Ponadto jest fanem koszykówki spod znaku NBA, a za wzór do naśladowania stawia sobie Kevina Duranta. – Jest bardzo spokojny na parkiecie. Nie pokazuje wielu emocji i chciałbym być taki jak on – opowiada.

Wu nie stroni też od gier wideo, ale dba o to, by nie zaniedbywać przy tym swoich kibiców. Chętnie prowadzi internetowe transmisje, w których wchodzi z nimi w interakcje. – Być może jacyś młodzi zawodnicy zostaną przez nie zainspirowani – tłumaczy. Ale to nie wszystko. Jak dowiedzieliśmy się po meczu półfinałowym w Dallas, ma w swoim CV także występy jako model. Jednak zdecydowanie podkreśla, że znacznie pewniej czuje się na korcie niż przed obiektywem aparatu. Te doświadczenia mogą okazać się dla niego bardzo pomocne. Jeśli jego rozwój nie wyhamuje, to możliwe, że w najbliższym czasie przyjdzie mu pozować z jeszcze niejednym trofeum.