Majchrzak: byłem tam i nikt mi tego nie odbierze

Maciej Pietrasik , foto: Materiały prasowe

Maciej Pietrasik

Maciej Pietrasik: W kwietniu w ciągu dwóch tygodni wygrałeś trzy turnieje – w Hiszpanii w deblu i na Słowacji w deblu i singlu. Uważasz, że był to kluczowy moment sezonu?
Kamil Majchrzak: Tydzień przed turniejem w Hiszpanii pojechałem trenować do tamtejszej akademii. Udało mi się dotrzeć do ćwierćfinału singla, co też dało mi sporo punktów do rankingu, wygraliśmy też debla. Bezpośrednio stamtąd musieliśmy się przedostać na Słowację, gdzie wygrałem i debla i singla. Dało mi to tyle punktów, że na każdego Szlema łapałem się bez eliminacji. To był kluczowy moment.

Na tegorocznych Mistrzostwach Europy zdobyłeś brązowy medal, a do półfinału doszedłeś bez straty seta. Sam podkreślałeś, że w półfinale zagrałeś dobre spotkanie, trener uważa natomiast, że ty bardziej przegrałeś ten mecz, niż rywal go wygrał.
Każdy ma inne odczucia. Według mnie grałem dobrze. Miałem na tym turnieju kilka atutów, na które wcześniejsi rywale nie mieli odpowiedzi. W półfinale Francuz zagrał zupełnie inaczej od reszty. Wyeliminował każdy mój atut. Robiłem wszystko, aby wygrać ten mecz, ale rywal zagrał idealnie taktycznie i zmusił mnie do szukania zmian podczas meczu. Mi to wtedy nie wychodziło.

W tym roku po raz pierwszy w życiu zagrałeś na trawie. To ulubiona nawierzchnia wielu polskich tenisistów, tobie też przypadła do gustu?
To nigdy nie będzie moja ulubiona nawierzchnia. To było cenne doświadczenie na kolejne lata. Na trawie gra się zupełnie inaczej, nie da się tego porównać do żadnej innej nawierzchni. Im bardziej się tam ogram, tym lepiej – trzeba grać na każdej nawierzchni.

Przejdźmy do US Open, ale zacznijmy od singla. W pierwszej rundzie z Nishioką prowadziłeś 6:1, 5:3 i miałeś piłkę meczową przy jego serwisie, a mecz ostatecznie przegrałeś. Co stało się z twoją grą?
Zmarnowałem dużą szansę. Akurat przy piłce meczowej nie miałem nic do powiedzenia. Zagraliśmy wtedy najdłuższą i najlepszą wymianę w całym meczu. Później też miałem swoje szanse, ale gdy przegrałem seta, nie byłem już w stanie wrócić na swój poziom gry.

Gdy Karol Stopa zapowiadał twój mecz na Pekao Szczecin Open, powiedział, że Martina Redlickiego, z którym wygrałeś turniej deblowy, poznałeś przez internet. Ile w tym prawdy?
Przez internet umówiliśmy się na wspólnego debla, a poznaliśmy się na innym turnieju juniorskim, w czerwcu w Mediolanie. Wtedy przyszło nam jeszcze stanąć po przeciwnych stronach siatki. Wiedziałem, że ma polskie nazwisko, więc zapytałem czy mówi po polsku i tak nawiązaliśmy kontakt. Podczas US Open zagraliśmy razem po raz pierwszy, po raz pierwszy zagrałem też w parze z leworęcznym tenisistą.

Podczas Roland Garros i Wimbledonu też grałeś ze swoimi partnerami po raz pierwszy?
Na najważniejszych turniejach za każdym razem grałem z kimś innym. Byłem jedynym Polakiem, który się zakwalifikował, więc musiałem sobie kogoś dobierać. Zawsze szukałem kogoś, kogo stały partner nie mógł przyjechać na turniej. Na Roland Garros zagrałem z Djere, na turnieju przed Wimbledonem zagrałem pierwszy raz z jednym Austriakiem, na Wimbledonie z Francuzem. W deblu wszystko trzeba wyczuć, musi być chemia.

Z Redlickim była? Polskie korzenie pomogły, łatwiej było wam się komunikować?
Generalnie porozumiewaliśmy się po polsku, ale jeśli chodzi o założenia taktyczne na korcie, to ustalaliśmy to po angielsku. Martin bardzo dobrze mówi po polsku, ale tak było mu wygodniej, a ja się dostosowałem.

Po US Open startowałeś w turniejach seniorskich. Wygraną w Bydgoszczy z Grzegorzem Panfilem uważasz za swój największy sukces?
Myślę, że ci, którzy stawiali na mnie u bukmachera, chyba nie mieli co zrobić z pieniędzmi (śmiech). W Bydgoszczy byłem w bardzo wysokiej formie. W meczu z Grześkiem dawałem z siebie wszystko, byle tylko przebić piłkę na drugą stronę. Byłem wyjątkowo dobrze przygotowany biegowo, do wszystkiego dobiegałem, a on robił błędy. Zagrałem jedno z lepszych spotkań w swoim życiu.

Jak wspominasz swój seniorski debiut na turnieju w Poznaniu?
Mogłem wygrać ten mecz w dwóch setach. Myślę, że gdyby to nie był mój pierwszy seniorski turniej i nie przyjechałbym tam bezpośrednio po Mistrzostwach Polski, to mógłbym się pokusić o zwycięstwo. W Mistrzostwach Polski grałem do samego końca w trzech kategoriach i to wszystko było w nogach. Zabrakło doświadczenia, bo graliśmy jak równy z równym. Powinienem wygrać pierwsze dwa sety, ale ten mecz na pewno dał mi sporo pewności siebie.

Porażka z Pere Ribą w Szczecinie to też taki zimny prysznic po fali sukcesów?
Pokazał mi, gdzie jest moje miejsce w szeregu i jak dużo pracy mnie czeka, aby grać na podobnym poziomie. Odbieram to jako cenne doświadczenie na przyszłość. Każda porażka powinna kształcić. Ja naprawdę dałem z siebie wszystko, robiłem co mogłem, są takie dni, kiedy po prostu nie wychodzi. Nie można wymagać cudów. Mam dopiero 17 lat, grałem z doświadczonym zawodnikiem i to na pewno nie jest tak, że po wygraniu juniorskiego szlema powinienem w Szczecinie dojść do finału. Też zabrakło mi trochę świeżości, po tym turnieju na dwa tygodnie jadę do domu i chowam rakiety do piwnicy. To co mi zazwyczaj wychodzi, nie funkcjonowało. Bekhend i skrót to moje popisowe zagrania, które tu nie wychodziły. Serve&volley w końcówce to była już desperacja. Pewnych rzeczy się nie przeskoczy, ja muszę jeszcze nad wszystkim sporo popracować.

Zostałeś zaproszony przez Radka Szymanika na zgrupowanie kadry przed Pucharem Davisa. Co dał ci tydzień z najlepszymi polskimi tenisistami?
Nabyłem bardzo dużo cennego doświadczenia. Brałem udział w juniorskim Pucharze Davisa, ale nie ma to zupełnie porównania z seniorskimi rozgrywkami. Pozytywne zamieszanie, oczekiwania, kibiców, konferencje prasowe, uroczyste kolacje, to wszystko robiło na mnie wrażenie. Warto jest to przeżyć. Byłem tam i nikt mi tego nie odbierze. Mam nadzieję, że kiedyś to ja będę mógł zdobywać punkty dla Polski. Mogłem potrenować z najlepszymi, lepszych sparingpartnerów przed turniejem w Szczecinie nie mogłem mieć. Puchar Davisa to zdecydowanie coś innego. Grasz dla kraju, możesz być z tego dumny. To super rozgrywki, a my mamy najlepszy skład od kilkunastu lat. Nie udało się w tym roku, to uda się w następnym.

Jak w twoim wypadku wygląda finansowanie wszelkich wyjazdów? Wspiera cię PZT?
PZT od końcówki zeszłego roku organizował wyjazdy – mieliśmy opłacone bilety, noclegi i wyżywienie. Gdy jadę na Wielkie Szlemy, mam zwracane pieniądze za wszystko, co tam robię. Gorzej będzie dopiero, gdy zacznę grać we futuresach. Tam za wszystko trzeba będzie płacić. Cieszę się, że dostałem stypendium od Prezydenta Piotrkowa Trybunalskiego – cztery tysiące miesięcznie. Wspiera mnie też Siemens AGD Tennis Team, także nie mogę narzekać.

Jak wyglądają Twoje plany na kolejny sezon? Będziesz skupiał się na turniejach juniorskich, czy już na futuresach?
Jeżeli chodzi o turnieje juniorskie, to zamierzam zagrać wszystkie najważniejsze, jest ich siedem czy osiem. Jeżeli ranking nie pozwoli mi na bezpośrednią kwalifikację do Wielkiego Szlema, to będę jeździł na większą liczbę turniejów juniorskich, ale mam nadzieję, że nie będzie takiej konieczności. W międzyczasie będę starał się budować już ranking seniorski, pojechać gdzieś na kilka tygodni, aby tam zdobywać punkty.

Ostatnio idzie ci lepiej w deblu. W przyszłości będziesz chciał skupić się właśnie na nim, czy priorytetem nadal pozostaje gra singlowa?
Chciałbym grać głównie w singlu. Na początku będę szedł w obu kierunkach. Jeśli pójdzie mi dobrze w singlu, to ukierunkuję się na to. Debel jest jednak doskonałym uzupełnieniem, można potrenować serwis, return czy wolej. Bardzo chciałbym grać singla, ale debla też na pewno nie odstawię na bok.