Małgorzata Pieńkowska – T jak Tenis, kwestionariusz

Maciej Weber , foto:

Maciej Weber

Opowiada Małgorzata Pieńkowska
Notował Jarosław K. Kowal

Co jest bardziej relaksujące – tenis czy joga?
– Tego nie da się porównać. To dwie różne rzeczy, które jednak – wbrew pozorom – mogą się uzupełniać. Ja uprawiam i jedno, i drugie. I muszę przyznać, że czasem na korcie wykorzystuję to, czego uczy joga. Kiedy mi nie idzie, kiedy przegrywam i jestem na siebie zła, biorę parę głębszych, uspokajających oddechów.

I to pomaga?
– No jasne! O ile się nie mylę, chyba nawet polscy siatkarze uczyli się takiego oddechu, który w specjalistycznym języku nazywa się ujjayi i którego zadaniem jest mobilizowanie energii w organizmie. Zapewniam, że to naprawdę działa.

Często złości się pani na korcie?
– Bardzo chciałabym podchodzić do gry w tenisa tak, by to, czy wygram, czy przegram, było sprawą drugorzędną. Chciałabym po prostu dawać z siebie wszystko i dobrze się przy tym bawić, grać wyłącznie dla rekreacji. Taka jest teoria, z praktyką bywa różnie. Nadal bardzo często się na siebie denerwuję i na swoje zagrania reaguję zbyt emocjonalnie. Muszę to zmienić.

Zdarzało się pani rzucać rakietą?
– Oj, tak! Kiedyś miałam taką sytuację…

Rakieta wytrzymała?
– Niestety, nie. Pękła.

Pofantazjujmy trochę. Gdyby pojawiła się możliwość zamiany zawodu aktorki na zawód tenisistki…
– Nie ma o czym mówić. Tenis daje mi ogromną radość, ale jest jednak tylko uzupełnieniem, dodatkiem. Lubię go na tyle, że będąc na wakacjach potrafię zrezygnować z wylegiwania się w łóżku, wstać wcześnie i pędzić na kort. Bez sportu życia sobie nie wyobrażam. Ale niczego zamieniać nie będę.

W szkole średniej była pani koszykarką.
– Tak. Pochodzę z inteligenckiej rodziny, w której jednak każdy uprawiał jakiś sport. Bo sport tak naprawdę nie jest dla mięśniaków. Sport jest dla wszystkich, ale przede wszystkim dla ludzi, którzy potrzebują odpoczynku od ciężkiej pracy umysłowej. Idealnym miejscem na taki odpoczynek jest bieżnia, boisko albo właśnie kort. Dlatego cieszę się, gdy widzę młodzież grającą w parkach w koszykówkę czy siatkówkę.

Ale darmowego kortu w polskim parku raczej nie znajdziemy. Czy tenis to sport dla elit?
– Hm, a co mają powiedzieć golfiści? W Polsce jest jednak coraz więcej miejsc, gdzie wynajęcie kortu kosztuje 20 złotych. Dzieląc to na przykład na cztery (w przypadku debla), wychodzi po pięć złotych na osobę. Moja rodzina nigdy nie zarabiała „kokosów”, a jednak bracia grali w tenisa. Ja wyłamałam się i uprawiałam koszykówkę. Nogę na korcie postawiłam wiele lat później.

Jak to się zaczęło?
– Nie wiem, czy mogę się do tego przyznać. Po prostu lekarz zabronił mi grać w tenisa. No i właśnie dlatego zaczęłam grać.

Zawsze robi pani wszystko na przekór?
– Trudno powiedzieć. W przypadku tenisa chodzi o to, że każde wyjście na kort jest moim prywatnym zwycięstwem. Po prostu cieszę się, kiedy gram. Patrzę wtedy w niebo i dziękuję „Szefowi”.

Oby tylko źle się to nie skończyło.
– Na razie, odpukać, nie było żadnych problemów zdrowotnych spowodowanych przez grę w tenisa. Dbam o siebie. Wiem, jak grać i jakich granic nie przekraczać.

Z kim pani grywa?
– Mam stałe grono koleżanek, z którymi spotykam się na korcie. One potrafią grać 4-5 godzin non stop. I to nawet przy dużych upałach. A mnie zawsze się wydawało, że to ja jestem zakręcona na punkcie tenisa.

Czy udało się pani „zarazić” kogoś tym sportem?
– Przede wszystkim córkę. Musiałam na to poświęcić sporo czasu i wozić ją na treningi. I jeszcze dwie koleżanki w to wciągnęłam. Jedna gra już tak dobrze, że muszę się pilnować, kiedy ona stoi po drugiej stronie siatki.

A pani jak sobie radzi?
– Trudno mi oceniać, nie chcę sama się klasyfikować. Ale mogę powiedzieć, że czasami chodzę na lekcje do Piotra Szczepanika, który bardzo mnie chwali. Czasem nawet pyta, dlaczego nie zajęłam się tenisem zawodowo. Trzeba jednak pamiętać, że trening i mecz to dwie różne rzeczy.

Pani woli grę na punkty?
– Tak, bo wtedy muszę walczyć ze sobą, ze swoim charakterem. Muszę grać, żeby wygrać, a ja czasem mam problem z takim podejściem do meczów.

Często można też panią spotkać na trybunach.
– To prawda, bywam na turniejach, ale nie na wszystkich. Tylko na tych, które lubię: na tych z sympatyczną oprawą, przyjemną atmosferą i dobrymi organizatorami. Uwielbiam oglądać mecze. Jestem kibicem, choć wyników w Internecie nie śledzę. Nie mam na to czasu.

Ulubiony zawodnik?
– On niestety już zakończył karierę. To Pete Sampras. Bardzo podobał mi się jego tenis. No i lubiłam też Andre Agassiego.

To się nie kłóci? Co było, kiedy grali przeciwko sobie?
– Wtedy chciałam tylko, żeby wygrał lepszy.

Małgorzata Pieńkowska
Urodziła się 19 maja 1965 r. we Wrocławiu, ale Państwową Wyższą Szkołę Teatralną kończyła w Warszawie. Za debiut w Teatrze Telewizji w sztuce „Księżyc świeci nieszczęśliwym” (reż. Jan Englert) otrzymała nagrodę TVP. Od 1996 roku jest związana z Teatrem Ateneum im. Stefana Jaracza w Warszawie. Grywała też na deskach Teatru Scena Prezentacje. Największą popularność zyskała jednak dzięki roli Marii Zduńskiej w serialu „M jak Miłość”. Od dzieciństwa czas wolny poświęca na uprawianie sportu. Przez lata grywała w koszykówkę. W szkole średniej otrzymała nawet powołanie do reprezentacji Polski juniorek. Później miejsce basketu zajął tenis.