Polskie nemezis Karoliny

Maria Kuźniar , foto: AFP

Karolina Pliszkova ma pecha do Polek. Choć była liderką światowego rankingu, to wielu uważa ją za niespełnioną tenisistkę, bo nie ma tytułu wielkoszlemowego. W tym porównywana jest z Agnieszką Radwańską, z którą jednak nie umiała wygrywać. Teraz okazuje się, że nie umie też wygrywać z Igą Świątek.

Czeszka ma na swoim koncie sporo osiągnięć. Niemal wszystko, bo brakuje wisienki na torcie, czyli tytułu wielkoszlemowego. Wydaje się, że to przyczyna, dla której wielu nie widzi w Karolinie Pliszkovej wybitnej tenisistki. Trochę niesprawiedliwie, bo jednak Czeszka wygrała kilkanaście turniejów, a w 2016 roku doszła do finału na US Open. Była też liderką rankingu WTA. To sporo sukcesów, ale w kraju, który wychował wielokrotną mistrzynię wielkoszlemowa Martinę Navratilovą czy grającą jeszcze Petrę Kvitovą postrzegane jest to nieco inaczej.

Agnieszka za mocna

Inna sprawa, że sporą zasługę w „przeszkadzaniu” w odnoszeniu kolejnych sukcesów przez Karolinę miały lub lepiej powiedzieć mają Polki.

Jeśli Karolina Pliszkowa miała swoją nemezis na korcie, przez lata była nią z pewnością starsza o trzy lata Agnieszka Radwańska. Wszyscy pamiętają ich spotkania. Na przestrzeni sześciu lat było ich osiem. Polka zwyciężyła siedem razy, nie tracąc nawet seta. Uległa tylko raz, w ostatnim ich pojedynku, latem 2018 roku w Cincinnati, gdy kariera Agnieszki zbliżała się już do końca.

Przez lata Czeszka na widok Radwańskiej stawała się niemal całkowicie bezradna. Koronne uderzenia okazywały się kopalnią punktów, tyle, że dla Polki. Mecze trwały zazwyczaj niewiele ponad godzinę. Dzieliło je wszystko – warunki fizyczne, styl gry, wybór uderzeń. A wynik niemal zawsze z góry przesądzony. Dużo jednak wskazuje na to, że łączą je osiągnięcia. W karierze zdobyły niemal wszystko. Agnieszka karierę już zakończyła, Pliszkowa wciąż jeszcze gra, ale coraz więcej wskazuje na to, że podsumowując ich kariery nie sposób będzie nie wspomnieć o tym, czego obu najbardziej brakuje – wielkoszlemowego turnieju.

Trochę szkoda, ale żalu nie mam

Nie tak dawno rozmawiałam z Agnieszką Radwańską, trochę o rodzinie i nowym, codziennym życiu, trochę o przeszłości. Nie mogłam nie zapytać, czy tak po ludzku, nie żałuje że nie urodziła się kilka lat później. Trafiła na doskonały okres kobiecego tenisa. Serena i Venus Williams w szczycie formy, do tego mocne Maria Szarapowa, Wiktoria Azarenka, Karolina Woźniacka, czy Andżelika Kerber. Jeszcze dekadę temu niespodzianek było zdecydowanie mniej niż w ostatnich latach. Jasne, zdarzały się „wyskoki”, kiedy niżej notowana zawodniczka dochodziła do półfinału, czy finału wielkiej imprezy. Zdarzało się to jednak relatywnie rzadko. Jeśli w drabince były siostry Williams i kilka zawodniczek z czołówki, pytanie było jedno – czy ktoś znajdzie sposób na Serenę, lub Venus. Agnieszka miała trochę pecha. Rywalizacja z najlepszymi oznaczała, że nie udało się zdobyć Radwańskiej tego, na czym tenisistom zależy najbardziej – nigdy nie wygrała wielkoszlemowej imprezy. Poza tym – zdobyła wszystko, łącznie z tytułem podczas WTA Finals w 2015 roku. Trochę szkoda medalu podczas igrzysk, choć tu akurat (zdaję sobie sprawę, że wkładam kij w mrowisko) żalu jest nieco mniej. Wielki szlem – to w tenisie liczy się najbardziej.

Przez lata o Radwańskiej internetowi znawcy mówili „pani ćwierćfinał”. Potrafiła wygrywać mniejsze imprezy, w tych najważniejszych barierą nie do przejścia bardzo często okazywały się ćwierćfinały, gdzie z reguły trafiała na wysoko rozstawioną i mocno bijącą zawodniczkę. Rekordowy okazał się pod tym względem 2009 rok – dziewięć przegranych ćwierćfinałów z rzędu. To, co jednak bolało najbardziej, to brak większych sukcesów podczas imprez wielkoszlemowych. Przełomowy okazał się 2012 rok i pamiętny dla polskich kibiców finał Wimbledonu, zakończony trzysetową porażką z Sereną Williams. Wydawało się, że pójdzie za ciosem, jednak kolejnego wielkoszlemowego finału, mimo kilku okazji, osiągnąć się nie udało. Żal Wimbledonu 2013 i Australian Open 2014, gdzie wydawało się, że ma największe szanse nie tylko na finał, ale i tytuł. Jak się skończyło, wszyscy wiemy doskonale. Karierę zakończyła jako tenisistka spełniona, choć w opinii wielu kibiców, jednak nie do końca. 20 tytułów na koncie to tort całkiem pokaźny, nieozdobiony jednak wisienką w postaci tytułu mistrzyni wielkoszlemowej.

Śladami Agnieszki

Karolina Pliszkowa ciągle gra i chyba jeszcze do niedawna liczyła na to, że osiągniecia Polki pobije. Wygrała już 16 imprez WTA, w opinii części ekspertów w ciągu najbliższych lat może zgarnąć jeszcze kilka tytułów, niekoniecznie jednak tych największych. Jeszcze niedawno wydawało się, że przeskoczy Radwańską. W 2016 roku doszła do finału US Open, w lipcu 2017 roku została liderką światowego rankingu, choć – umówmy się – to efekt raczej bezkrólewia, które wówczas panowało. Bez sióstr Williams (lub nawet z siostrami, które akurat wówczas grały ze średnią motywacją), z innymi zawodniczkami bez formy, Czeszka po prostu zapełniła lukę. Oczywiście, brawa dla niej, otwieranie listy tenisistek udaje się nielicznym, ale liderką była tylko na papierze. Od tego czasu minęło już sporo miesięcy, by nie powiedzieć lat, kolejni trenerzy starali się z Czeszki wykrzesać to coś, ale iskry nie było widać.  Ostatnie miesiące raczej nie napawały optymizmem w przypadku Pliszkowej – w siedmiu kolejnych szlemach odpadała przed barierą ćwierćfinałową, przegrywa ze znacznie niżej notowanymi zawodniczkami, pod względem tenisowym stanęła w miejscu i nawet zatrudnienie Saszy Bajina, byłego sparingpartnera Sereny Williams i Caroliny Woźniackiej, a potem trenera m.in. Naomi Osaki niewiele pomogło. Jedynie zmiana liczenia punktów do rankingu WTA w związku z pandemią pozwoliło Czeszce utrzymać miejsce w pierwszej dziesiątce.

Gdy wreszcie wydawało się, że Pliszkova odbija się i znów ruszy w górę trafił jej się finałowy  mecz w Rzymie przeciw Idze Świątek…

Odjechała na „rowerze”

Nikt nie lubi przegrywać 0:6, 0:6. Jeszcze bardziej nie lubi dostawać takiego łupnia, jak Pliszkova w Rzymie – różnica w wygranych punktach 13-51 to wręcz deklasacja. Czy po takim blamażu, jaki zdarzył się Karolinie na Foro Italico Czeszka jeszcze się podniesie? Papiery na rozwój zdecydowanie posiada. Choć siła fizyczna to oczywiście nie wszystko, to dodając do tego niezłe poruszanie się po korcie, zwłaszcza jak na tak wysoką zawodniczkę, i czucie piłki, można się po niej jeszcze sporo spodziewać. Oczywiście pod warunkiem, że gdzieś na swojej tenisowej drodze znów nie spotka Igi Świątek. Wtedy bowiem może się okazać, że Iga, jak przez lata Agnieszka, wybije Czeszce rywalizację z głowy. Dopóki jednak piłka w grze, Karoliny skreślać z pewnością nie można.

 

Maria Kuźniar