Struna, która zmieniła historię polskiego tenisa

Czterdzieści sześć lat temu Houston po raz pierwszy gościło ATP Finals, czyli jeden z najważniejszych turniejów w sezonie. Kończąca sezon mężczyzn impreza powróciła do Teksasu w latach 2003-2004. Z kolei tym roku po raz pierwszy w historii w drugim co do wielkości stanie Ameryki odbędzie się WTA Finals. Faworytką turnieju, który odbędzie się w Fort Worth, jest Iga Świątek. Polka ma szansę poprawić wynik, jaki ponad pięć dekad temu również w Teksasie uzyskał Wojciech Fibak.
Poznanianin to jeden z najlepszych singlistów w historii polskiego tenisa. Na swym koncie ma między innymi deblowy tytuł Australian Open w 1978, a także dwa finały w grze podwójnej podczas kończącego sezon turnieju ATP Finals. W tym samym roku, w którym miała miejsce australijska wygrana i rok później. Obie edycje były rozgrywane w Nowym Jorku.
Jednak największy sukces podczas imprezy dla ośmiu najlepszych tenisistów świata Wojciech Fibak osiągnął w 1976 roku, gdy impreza po raz pierwszy odbywała się w Houston. Rok ten był niezwykle udany dla polskiego tenisisty. W całym sezonie wygrał w sumie dziesięć turniejów, w tym trzy singlowe. Takie wyniki sprawiły, że był jednym z ośmiu zawodników zaproszonych do kończącego sezon Masters Grand Prix, jak wówczas nazywano ATP Finals.
W grupie nasz zawodnik rywalizował Amerykanami: Roscoe Tanerem, Eddie’m Dibbsem oraz Manuelem Orantesem z Hiszpanii. Dwie wygrane i porażka (z Tanerem) dały Fibakowi przepustkę do ½ finału. W meczu o finał 24-letni wówczas zawodnik zmierzył się z Guillermo Villasem. Był bliski porażki z Argentyńczykiem i to mimo, że prowadził już nawet 2:0 w setach. Ostatecznie przechylił szalę zwycięstwa na swoją stronę w piątej odsłonie, którą wygrał 8:6.
Los sprawił, że w meczu o tytuł Wojciech Fibak ponownie stanął naprzeciwko Orantesa. I tym razem zwycięstwo nie przyszło mu tak łatwo jak kilka dni wcześniej. Podstawowa różnica między tymi meczami była taka, że o ile w grupach grano do dwóch wygranych setów, w fazie pucharowej, by odnieść zwycięstwo, należało wygrać trzy partie. Zatem, gdyby cały turniej był rozgrywany według tych samych zasad, mielibyśmy nie tylko mistrzynię turnieju kończącego sezon, ale też mistrza. A świadkami tego wydarzenia mogli być telewidzowie nad Wisłą.
– Byłem wtedy jeszcze studentem na SGPiS [obecnie Szkoła Główna Handlowa – przyp. redakcji]. O transmisji w telewizji dowiedziałem się w ostatniej chwili. Wielka atrakcja, bo wtedy nadawano tylko dwa kanały. To były jeszcze szare czasy Gierka, dlatego wszystko, co zachodnie, było dla nas, młodych, czymś niesamowitym. A tutaj nagle Houston, Teksas! Pamiętam dokładnie: mecz komentowali legendarny amerykański dziennikarz tenisa Bud Collins i dawny zawodnik, a potem działacz tenisowy Donald Dell. Collins miał polskie korzenie, dlatego rozpoczął transmisję, mówiąc po polsku, oczywiście z amerykańskim akcentem, „witam Polskę”. To było coś niezwykłego. Z kolei w polskiej telewizji mecz komentował mój ojciec Bohdan Tomaszewski. To była jeszcze zupełnie inna telewizja, dlatego w tle cały czas było słychać amerykański komentarz i na to właśnie nakładały się słowa ojca ze studia. Ale to nadawało jeszcze większej dramaturgii – opowiada obecny komentator Polsatu Sport Tomasz Tomaszewski.
Mecz bardzo dobrze zaczął się dla Fibaka, który wygrał partię otwarcia 7:5. Co prawda w drugim secie Hiszpan odniósł zwycięstwo, ale w kolejnej odsłonie nie ugrał nawet gema i naszego zawodnika od końcowego triumfu dzielił jeden set. W czwartej części spotkania dalej trwał „koncert” Polaka, który prowadził już 4:1. I wtedy wydarzyło się coś, w co trudno uwierzyć.
Jeden z dziennikarzy podszedł do siedzącego na trybunach aktora Kirka Douglasa i poprosił o komentarz. – Gratuluję Wojtkowi Fibakowi, wygrał mecz, zasługuje na zwycięstwo. Ale, Manolo, nie bądź taki smutny, my cię uwielbiamy za twoją grę. Przegrałeś ten mecz, ale trudno. Wygrasz jeszcze nie raz – powiedział słynny amerykański aktor.
Od tego momentu zawodnik z Półwyspu Iberyjskiego odżył, chociaż wciąż w meczu prowadził Polak. Niestety dla kibiców nad Wisłą, do czasu. – Gdy serwowałem przy stanie 5:3 i prowadzeniu 30:15, czyli będąc dwie piłki od meczu, w mojej ulubionej rakiecie pękła struna. A kiedyś nie było tak, że miało się dziesięć identycznych, każda była inna, każda była trochę inaczej naciągnięta. I zamiast zrobić się 40:15, bo mogłem ten punkt spokojnie wygrać, zrobiło się po 30:30. To w ogóle coś niepojętego: rozgrywam mecz życia, zostały mi dwa punkty, a przy wymianie pęka struna, przez co muszę stosować inną taktykę i w konsekwencji przegrywam – wspomina końcówkę czwartego seta polski tenisista. Od tego momentu Wojciech Fibak wygrał już tylko dwa gemy i pożegnał się z marzeniami o zwycięstwie.
Na kolejną szansę na zwycięstwo w kończącym sezon turnieju polscy kibice musieli poczekać blisko cztery dekady. Chociaż i tam niewiele brakowało, aby Agnieszka Radwańska nie zdobyła najcenniejszego tytułu w karierze.