Tie-break Tenisklubu #1. O pierwszym razie Hurkacza i zmierzchu tytanów
Tie-break Tenisklubu to nasz nowy format, w którym będziemy omawiać siedem, naszym zdaniem, najciekawszych wydarzeń minionego tygodnia. Będziemy pisać głównie o tym, co się działo na światowych kortach małych i dużych, ale nie omieszkamy też przyjrzeć się temu, co nieopodal w trawie piszczy. Dziś skupimy się m.in. na ostatnim sukcesie Huberta Hurkacza oraz kłopotach dwóch wielkich postaci rozgrywek ATP.
Hubert Hurkacz otworzył konto z tytułami na czerwonej mączce
Wygrywając w Estoril wrocławianin doczekał się w końcu tytułu na czerwonej mączce, która jak dotąd była dla niego najmniej przyjaznym podłożem. Oznacza to, że może on pochwalić się szczególnym osiągnięciem: trofeami wywalczonymi na każdej nawierzchni z kalendarza ATP. Oczywiście z popadaniem w hurraoptymizm i robienia z Polaka tytana cegły zalecamy jeszcze poczekać. Lista pokonanych przez niego rywali niespecjalnie bowiem rzuca na kolana i zawiera zaledwie jedno nazwisko z pierwszej setki, choć rozprawienie się ze znacznie bardziej ogranymi na tej nawierzchni Pedro Martinezem czy Cristianem Garinem niewątpliwie posiada swoją wartość. Teraz pozostaje nam wierzyć, że dzięki temu sukcesowi Hurkacz jeszcze mocniej uwierzy w swoje możliwości i będzie w stanie z dobrej strony pokazać się również w bardziej prestiżowych imprezach podczas europejskiej wiosny.
Kamil Majchrzak znów bezlitosny dla rywali
Piotrkowianin z kolei w imponującym stylu zwyciężył w egipskim Szarm-el-Szejk, w trzecim już w tym roku turnieju rangi futures. Polak pokazał, że zdecydowanie przerasta poziomem ten szczebel rozgrywek i w żadnym z pięciu rozegranych meczów nie stracił więcej niż pięciu gemów. W bieżącym tygodniu czekają go kolejne zmagania na tych samych kortach i nie ukrywamy, że liczymy na powtórkę z rozrywki. Taki zastrzyk pewności siebie byłby wskazany przed wyprawą do Azji i występami w tamtejszych challengerach, które mogą przybliżyć go do powrotu na miejsce drugiej rakiety naszego kraju.
Danielle Collins jak burza
Sensacyjna mistrzyni z Miami udowodniła, że jej triumf na Florydzie nie był jednorazowym wystrzałem. Amerykanka w imponującym stylu zatriumfowała także w Charleston, ogrywając po drodze szereg uznanych rywalek i może już poszczycić się serią 13 zwycięskich spotkań z rzędu. 30-latka została też pierwszą tenisistką od czasu startu Sereny Williams w 2013 roku, która wygrała obie te imprezy w jednym sezonie. Collins, która zapowiedziała rozstanie z zawodowym sportem wraz z końcem tegorocznych rozgrywek, jest więc na dobrej drodze, by jej ostatni sezon w tourze był zarazem jej najlepszym. Czy to właśnie widok nadchodzącego końca kariery pozwolił jej w pełni uwolnić swój potencjał? Niewykluczone. My tymczasem już zaczynamy niepokoić się losem jej kolejnych przeciwniczek.
WTA Finals będzie pachniało ropą
Na nic zdały się protesty legend, czy też krytyczne publikacje w mediach. Siła pieniądza ponownie przeważyła. Kończący sezon turniej WTA Finals zostanie rozegrany w Arabii Saudyjskiej. Siła, przyznajmy, niespotykana dotąd w zawodach kończących sezon pań, bo tylko w tym roku wyceniona na ponad 15 mln dolarów (w kolejnych latach, ta kwota ma być jeszcze zwiększana). Tym samym Saudowie zdobywają kolejny przyczółek w świecie sportu, dzięki któremu będą mogli uprawiać tzw. sportswashing, czyli ocieplanie swojego wizerunku za pomocą inwestycji w zawodowy sport.
Wybór ten nie powinien jednak dziwić. To właśnie niedostateczny poziom praw kobiet jest zarzutem padającym bardzo często w kontekście Arabii Saudyjskiej. Dlatego organizacja jednej z największych imprez sezonu WTA idealnie może wpasować się w narrację o zachodzących w królestwie Saudów przemianach. Czy powinniśmy dać się przekonać, że to faktycznie będzie symbol zmian dla wszystkich obywatelek Arabii? Z oceną przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.
Boleści Rafy Nadala ciąg dalszy
W Monte Carlo ruszył właśnie pierwszy tegoroczny turniej Masters 1000 na nawierzchni ziemnej. Ku zmartwieniu wielu fanów na starcie zabrakło 11-krotnego mistrza, Rafaela Nadala. Hiszpan w mało optymistycznie brzmiącym oświadczeniu po raz kolejny ogłosił, iż jego ciało nie jest gotowe do rywalizacji na najwyższym poziomie. Mimo inauguracji jego ulubionej części sezonu, w obliczu takich wiadomości i wcześniejszych zapowiedziach końca kariery, musimy bardziej zastanawiać się, ile razy będzie nam dane zobaczenie go jeszcze na korcie, niż prowadzić rozważania o ewentualnych triumfach. Tak ikoniczna postać w historii tenisa z pewnością zasługuje na odpowiednie pożegnanie na własnych warunkach. Wiadomo jednak, że świat sportu nie zawsze bywa sprawiedliwy i happy-endu możemy tu nie doczekać.
Brutalne zderzenie Dominika Thiema z rzeczywistością
Niewiele lepsza jest z kolei sytuacja innego z graczy uwielbiającego korty ziemne, czyli Dominika Thiema. Austriak co prawda może startować, ale również boryka się z problemami zdrowotnymi. W ostatnim czasie wyjawił, że znów dokucza mu operowany przed kilkoma laty nadgarstek i stracił nadzieję, że uda mu się wrócić na dawny poziom. Mimo to, ostatnie dni musiały być dla niego wyjątkowo trudne. Najpierw przegrał w Estoril z siedem lat starszym Richardem Gasquetem, a dwa dni później w kwalifikacjach w Monte Carlo ugrał zaledwie trzy gemy z innym weteranem, Roberto Bautistą Agutem. Były mistrz US Open zapowiada, że jeśli jego tegoroczne rezultaty nie ulegną znaczącej poprawie, to niebawem zawiesi rakietę na kołku.
Kolejne eksperymenty w madryckim „Magicznym Pudełku”
Co jakiś czas dochodzą nas słuchy o mniejszych, bądź większych planach urozmaicania tenisowych rozgrywek. Tym razem wiatr zmian trafił do męskich zmagań deblowych w Madrycie. Stolica Hiszpanii nie po raz pierwszy będzie areną takiego eksperymentu, bo kto z nas nie pamięta gry na niebieskiej mączce? W głównej drabince debla zostanie zarezerwowane 16 miejsc dla zawodników z rankingiem singlowym. Ponadto, po wymianach krótszych niż cztery odbicia czas na kolejne zagranie wyniesie tylko 15 sekund, a widownia będzie mogła poruszać się po trybunach w trakcie gry. Wszystko oczywiście po to, by uatrakcyjnić będący w cieniu gry pojedynczej format i przyciągnąć do niego większą liczbę kibiców. Czy ten zabieg okaże się skuteczny niebawem się przekonamy. Kosztem gry singlistów, pozbawionych szansy gry zostanie część specjalistów od gry podwójnej, dla których jest to główne źródło dochodu, co na pewno wywoła ich niemałe niezadowolenie. Ale o sprawiedliwości coś już dzisiaj chyba wspominaliśmy…