Uśmiech na korcie, cierpienie poza nim

Lena Hodorowicz , foto: AFP

Thanasi Kokkinakis zadebiutował w Top 100 rankingu ATP jako nastolatek i pokonał Rogera Federera, gdy ten był numerem jeden na świecie. W krótkiej jak dotąd karierze przeszedł wiele kontuzji, które ciągnęły za sobą problemy także ze zdrowiem psychicznym. W rozmowie z Neroli Meadows, w ramach podcastu Ordineroli Speaking, Australijczyk opowiedział o tym, jak trudno było mu poradzić sobie z depresją i o tym, jak wsparcie od rodziny pomogło mu przetrwać.

Tenisista wrócił do rozgrywek w styczniu i osiągnął drugą rundę Australian Open, w której przegrał ze Stefanosem Tsitsipasem. Grek był pierwszym zawodnikiem z czołowej dziesiątki rankingu, z którym Kokkinakis zmierzył się od zwycięstwa nad Rogerem Federerem w Miami w 2018 roku. Po wyeliminowaniu Soonwoo Kwona w pierwszej rundzie w Melbourne nie krył wzruszenia.

– Byłem przepełniony emocjami. Starałem się nie płakać, ale trudno było mi się pohamować. Od początku mówiłem sobie: „Skup się na pierwszym gemie, na pierwszym secie”. Wiedziałem, że przede mną dużo pracy. Drugą partię wygrałem dość łatwo i czułem, że jestem blisko, lecz z drugiej strony zacząłem się wtedy jeszcze bardziej denerwować. Pomyślałem: „Co jeśli przegram od stanu 2:0 w setach?”. Pewnie nie miałbym takich myśli, gdybym grał regularnie, ale w moim przypadku chwile zwątpienia pojawiły się nawet wtedy, gdy prowadziłem 6:4, 6:1, 5:0 – przyznał były 69. gracz świata. – Gdy wyszedłem na kort po ostatniej zmianie stron, usłyszałem głośne okrzyki publiczności i już wtedy się wzruszyłem. Wiedziałem, że nie powinienem, bo nie będę w stanie wygrać następnego gema. Przeciwnik serwował, a ja miałem łzy na policzku. Przy piłce meczowej on popełnił błąd i poczułem wówczas ogromną ulgę – powiedział.

Kokkinakis nie zdołał pokonać w Melbourne następnej przeszkody, którą był Grek Stefanos Tsitsipas. Australijczyk przyznał jednak, że ten mecz pokazał mu, że jest w stanie walczyć jak równy z równym z czołowymi zawodnikami.

– Pokonywałem już w przeszłości bardzo dobrych graczy, ale dokonać tego na tak dużym obiekcie, w swoim kraju, byłoby czymś zupełnie innym. Wygrałem pierwszą partię, lecz włożyłem w to tyle energii, że przez kolejne cztery sety dokuczały mi skurcze w całym ciele. Starałem się tego nie pokazywać i chyba mi się to udało. Możliwe, że zdradził mnie sok z ogórków – zaśmiał się tenisista. – Pomimo ogromnego zmęczenia, wytrwałem do końca spotkania i udowodniłem, jak mocny psychicznie jestem, oraz na jak wysokim poziomie stoi mój tenis. Mam nadzieję, że za dwanaście miesięcy z takich starć będę wychodził zwycięsko – dodał.

SINUSOIDA

Poproszony o listę wszystkich kontuzji, z którymi zmagał się w swojej karierze, przywołał anegdotę z tegorocznego Australian Open. – Kilka dni przed meczem pierwszej rundy miałem robione badanie rezonansem magnetycznym, aby upewnić się, że wszystko jest w porządku. Na szczęście skan potwierdził, że nic się nie dzieje. Pamiętam jednak, że wchodząc do sali miałem dokument z listą urazów z przeszłości i była ona naprawdę obszerna. Od sezonu 2013 były średnio trzy części ciała, które miałem każdego roku badane – opowiedział dwukrotny finalista juniorskich imprez wielkoszlemowych, Australian Open i US Open z 2013 roku.

Kokkinakis zdradził, że jedną z najgorszych kontuzji, która go dotknęła, były problemy z barkiem w 2015 roku. – Rozegrałem właśnie pierwszy sezon w tourze, dotarłem do 69. miejsca w klasyfikacji, a dopiero skończyłem dziewiętnaście lat. Grałem bardzo solidnie i doznałem urazu, podnosząc źle dobrane ciężary. Nie mogłem serwować bez bólu przez ponad dwanaście miesięcy. Gdy sportowiec ma za sobą najlepszy sezon w karierze, chce to potwierdzić dobrymi występami w następnych latach. Ja natomiast grałem na poziomie kogoś z miejsc 600-700 na świecie – ocenił.

2017 był rokiem, kiedy Australijczyk zaczął w siebie wątpić i przyznał, że myślał o zakończeniu kariery. – Wróciłem z turnieju w Lyonie, gdzie grałem bardzo źle i przegrałem z Denisem Istominem w dwóch setach. Czułem, że jestem beznadziejny, znienawidziłem tenis, moje ciało było w złym stanie. Powiedziałem trenerowi: „Mogę jeszcze wziąć udział w trzech imprezach z zamrożonym rankingiem. Pojedźmy na nie, zbierzmy pieniądze, a jeżeli nie będę czuł poprawy, to zakończę karierę”.

Stało się jednak inaczej. Kokkinakis udał się na rozgrywany niedługo po zawodach w Lyonie Roland Garros. Pomimo braku przygotowania, 21-letni wówczas tenisista rozegrał cztery wyrównane sety z Kei Nishikorim i ponownie uwierzył w swoje możliwości. Ostatecznie to Japończyk triumfował 4:6, 6:1, 6:4, 6:4, lecz Roland Garros 2017 było jednym z kluczowych momentów w karierze trapionego przez kontuzje gracza.

Niecały rok później odniósł największy sukces w karierze, pokonując Rogera Federera w drugiej rundzie Miami Open. Gdy wydawało się, że pracodawca Todda Langmana wychodzi na prostą, doznał kolejnego obrażenia. – Tuż po moim najlepszym rezultacie, czyli wygranej nad Federerem w Miami w 2018 roku, upadłem na logo jednego ze sponsorów w Monte Carlo i doznałem urazu rzepki. Zaczynałem grać lepiej i coś ponownie mnie zatrzymało. Staram się tego nie rozpamiętywać, ale czasem przychodzą mi do głowy myśli, że powinienem być w tym samym miejscu, co moi rówieśnicy. Podczas gdy ja staram się wytrwać kolejny trening bez żadnej kontuzji, oni są dużo wyżej w rankingu i zarabiają o wiele więcej pieniędzy, To jest trudne mentalnie – stwierdził 224. zawodnik świata.

Jeśli chodzi o granicę bólu, 24-latek rozpatruje siebie w kategorii ludzi odpornych na cierpienie. Zdarzały mu się natomiast momenty, w których nie był w stanie dokończyć meczu. Taka sytuacja miała miejsce dwa lata temu w Melbourne, gdy naderwał mięsień piersiowy podczas meczu ostatniej rundy eliminacji.

– Zdawałem sobie sprawę z tego, iż nie powinienem był przystępować do turnieju głównego, ale to zrobiłem. Wychodząc na kort wiedziałem, że zagram kilka gemów i będę musiał poddać pojedynek. Wtedy zacząłem się stresować rozczarowaniem kibiców, którzy przyszli mnie wspierać. Nie zdawali sobie przecież sprawy z tego, jaki ból odczuwam. Przed wyjściem na kort musiałem zachowywać się tak, jakby wszystko było ok. Nie mogłem przecież powiedzieć dziennikarzom: „Nie będę w stanie dokończyć tego spotkania”. Uczucie, kiedy wiesz już na początku, że nie wygrasz, bo nie będziesz mógł walczyć, jest bardzo dołujące. Czułem, że zawiodłem wszystkich – zdradził.

Kokkinakis dostrzega jednak zalety uprawiania tenisa. – Jednym z plusów jest to, że każdego tygodnia dostajemy nową szansę na lepszy wynik. Niektórzy sportowcy muszą czekać cztery lata na igrzyska olimpijskie, aby zabłysnąć. W naszej dyscyplinie jest ku temu wiele okazji – przyznał.

MONONUKLEOZA

Po wycofaniu się z US Open 2019, tenisista z Adelajdy przepracował okres przygotowawczy do nadchodzącego sezonu i czuł się gotowy do rozpoczynających się w styczniu startów w swoim kraju. Wtedy jego ciało ponownie się zbuntowało.

– Wygrałem pierwszą rundę US Open. Przed tym bardzo długo nie przechodziłem tego etapu w imprezie wielkoszlemowej. Następnym spotkaniem miało być starcie z Rafaelem Nadalem w sesji wieczornej. Po czterech godzinach spędzonych na korcie w pierwszym meczu, odnowił mi się uraz mięśnia piersiowego. Nie byłem w stanie wyjść na kort, a słyszałem, że ten pojedynek miał oglądać z trybun Kobe Bryant. Byłem bardzo podekscytowany, a musiałem się wycofać. Nie było łatwo, ale nie poddałem się i zacząłem przygotowania do styczniowych występów – opowiedział.

– Czułem się dobrze i nagle pod koniec grudnia dopadł mnie ogromny ból gardła. Pomyślałem, że może to mieć coś wspólnego z pożarami lasów, które miały wówczas miejsce w Australii. Poszedłem do lekarza rodzinnego, który oznajmił mi, że moje migdałki nie wyglądają dobrze. Pomyślałem: „Mam anginę, niedługo minie i będę mógł grać”. Po badaniu krwi okazało się, że to mononukleoza. Nie mogłem w to uwierzyć. Miałem za sobą bardzo dobry okres przygotowawczy, a wylądowałem w szpitalu na pięć dni. Moje gardło było tak spuchnięte, że podobno przestawałem oddychać podczas snu. Byłem więc przypięty do maszyny, która zawiadamiała pielęgniarkę, gdy traciłem oddech. Schudłem wtedy trzynaście kilogramów. Wyglądałem jak starszy człowiek z opadniętymi policzkami – opisał.

Choroba wykluczyła Kokkinakisa z rozgrywek na cały sezon 2020. – Powrót do formy zajął mi około 5-6 miesięcy. Przez mononukleozę byłem też w grupie podwyższonego ryzyka, więc starałem się unikać kontaktu z ludźmi, aby nie zarazić się koronawirusem. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki ćwiczeniom w siłowni i potrawom robionym przez mamę, odzyskałem stracone kilogramy – powiedział niegdyś 69. gracz świata.

DEPRESJA

Do rozgrywek wrócił w lutym bieżącego roku i wydaje się, że powoli wychodzi na prostą. Dopiero w rozmowie z Neroli Meadows 24-latek zdradził jednak, że ból fizyczny nie był jedynym problemem, z którym musiał sobie poradzić w ostatnich latach.

– Zmagałem się z depresją. Wchodziłem do kawiarni i doświadczałem stanów lękowych. Zaczynałem się nagle stresować, czułem, jak szybko bije mi serce. To było bardzo dziwne, nigdy wcześniej nie miałem takich problemów. W najgorszych momentach nie miałem żadnych pozytywnych myśli, a jeśli nawet pojawiały się na sekundę, to od razu znikały – powiedział.

Przyznał też, że trudno mu było kontrolować emocje. Widok szczęśliwych ludzi doprowadzał go do łez. – Płakałem w moim pokoju bez powodu. Dostawałem ataków paniki podczas spaceru, gdy nie było nikogo w odległości stu metrów ode mnie. Popłakałem się, gdy przytuliła mnie dwuletnia córka mojego trenera. Nie potrafiłem tego wytłumaczyć – zdradził.

– Nie chcę brzmieć pesymistycznie, bo teraz wszystko jest ze mną w porządku. Jednak przez jakiś czas czułem się dziwnie. Nie byłem w stanie dostrzec światła w tunelu. Myślę, że tylko ludzie, którzy przez to przeszli, są w stanie mnie zrozumieć. Nawet jeśli dobre rzeczy są tuż przed tobą, to ich nie dostrzegasz, bo jesteś zamknięty w swoich myślach – opisał. – To bardzo mroczne miejsce i nie życzę tego nikomu. O ile ból fizyczny jest nieznośny, to ból psychiczny jest o wiele gorszy – wyznał.

SIOSTRA W ROLI STARSZEGO BRATA

Jednym z kluczowych momentów w walce z depresją była przeprowadzka Thanasiego do Melbourne, do siostry. – Moja mama mnie niańczy. Przyrządza pyszne udka z kurczaka i sałatkę grecką. Christina jest inna, zachowuje się trochę niczym starszy brat. Kocham swój dom, ale potrzebowałam przeprowadzki, aby nic nie przypominało mi o złych momentach, które przeżywałem w Adelajdzie. To miejsce kojarzyłem w pewnym momencie tylko z kontuzjami, ponieważ tam przebywałem, gdy byłem zmuszony pauzować. Dobrze było więc zamieszkać z siostrą i jej mężem. Mam też przyjaciół w Melbourne. To moje ulubione miasto na świecie – stwierdził.

Podczas najgorszych chwil Australijczyk czuł również wsparcie od brata. Panayoti uważa jednak, że mógł zrobić więcej. Neroli Meadows zacytowała: „Powinienem był być przy nim częściej. Gdybym tam był, mógłbym coś zmienić. Powinienem był poświęcić więcej”.

Kokkinakis był zaskoczony takim wyznaniem starszego brata i utrzymywał, że każdy członek rodziny bardzo mu pomógł i nikt nie powinien mieć wyrzutów sumienia. – Dobrze mieć rodzinę, która cię wspiera. Gdy jestem na korcie i widzę ich w pierwszym rzędzie, to wiele dla mnie znaczy. Moja mama nie ma pojęcia, jak działa punktacja w tenisie. Kiedyś wygrałem czwartego seta i za chwilę miała rozpocząć się decydująca partia, a ona wstała i chciała opuścić obiekt, bo myślała, że jest po meczu. To wspaniałe, bo dla niej nie jest ważne czy wygrywam czy przegrywam, ale czy jem w przerwie banana, żeby utrzymać poziom energii. Dobrze mieć kogoś takiego dla równowagi. Każdy członek mojej rodziny pomógł mi w powrocie. Jestem szczęśliwy, że ich mam – podsumował.

WIDOK NA PRZYSZŁOŚĆ

Bogatszy o doświadczenia z przeszłości Kokkinakis nie boi się ewentualnych kontuzji w nadchodzących latach. – Straciłem dużo czasu, ale na szczęście zacząłem karierę bardzo wcześnie. Oznacza to, że wciąż jestem młody i mam wiele lat, aby nadrobić stracony czas. Staram się nie ubolewać nad tym, co już za mną, choć czasem jest ciężko. Jeśli w następnych latach będę mógł robić to, co chcę, to będę szczęśliwy. To, co sprawiło, że nie zakończyłem kariery, to myśl, że będę kiedyś żałował, że nie spróbowałem jeszcze raz. Dopóki będę w dobrej kondycji fizycznej, będę walczył – oświadczył. – Jestem pewien, że czekają mnie kolejne urazy. Teraz jestem jednak mądrzejszy. Wiem, co robić, aby kolejne obrażenia nie wykluczały mnie z rozgrywek na tak długo – dodał.

Na pytanie, jak dobrym tenisistą może być, odpowiedział: „Nie chcę podawać konkretnej liczby, ale wierzę, że mogę zajść daleko. Możliwe, że osiągnąłem już szczyt swoich możliwości, ale nie chcę umierać, zastanawiając się nad tym”.

Lena Hodorowicz