Kolejka, w której chce się stać

Agnieszka NIedziałek (Sport.pl) , foto: AFP

Agnieszka NIedziałek (Sport.pl)

Jest taka kolejka, o staniu w której sporo osób wręcz marzy. „The Queue” od prawie 100 lat jest właściwie nieodłącznym elementem Wimbledonu i dla niektórych czekanie w niej przez wiele godzin po bilety jest równie ważne, co późniejsze oglądanie meczów tenisowych.

Tekst: Agnieszka Niedziałek, Sport.pl

Niektórzy mówią, że to najbardziej cywilizowana i najlepiej zorganizowana kolejka na świecie. Na stronie Wimbledonu można przeczytać, że zapewnia krańcowe doświadczenie londyńskiego turnieju. Wiele stojących w niej osób zapewnia zaś, że to świetna przygoda – dla części wręcz niezapomniana i co najmniej równie ważna, jak późniejsze mecze. Jedno jest pewne: trudno znaleźć drugą kolejkę, która dorównywałaby sławę „The Queue” i stanowiła właściwie osobne wydarzenie, choć w zasadzie jest tylko przedsionkiem prestiżowej imprezy i kortów nazywanych niekiedy świątynią tenisa.

Tymczasem „The Queue” ma szczegółowo opracowany regulamin, poświęcono jej mały przewodnik i konto na Twitterze, a gdy opuszcza się ją z upragnionym biletem w ręku, to można wziąć udział w badaniu satysfakcji. Stanowi właściwie odrębną od samego turnieju atrakcję. Stojący w niej wymieniają się radami w mediach społecznościowych i dzielą wrażeniami. I nie straszne są im ani upał, ani deszcz, choć z pewnością pogoda ma wpływ na frekwencję.

Wejściówki na Wimbledon można nabyć zwykle na kilka sposobów. Jednym z nich jest coroczna loteria, innym – zakup w wybranych klubach tenisowych. Dzięki temu można je zapewnić sobie z wyprzedzeniem. Kolejną opcją jest zaś właśnie stanie w kolejce w parku naprzeciwko All England Lawn Tennis and Croquet Clubu. Tą metodą można dostać je tylko na dany dzień.

„The Queue” stanowi część tradycji najstarszego turnieju tenisowego na świecie. Nie brakuje osób, które twierdzą, że współcześnie sprzedaż powinna odbywać się wyłącznie w formie online. Brytyjscy dziennikarze komentują jej funkcjonowanie z charakterystycznym dla nich poczuciem humoru.

– Mów: „Nie ma nic bardziej brytyjskiego niż stanie w kolejce, by oglądać potem tenis”. Nie mów: „Wiesz, że to będzie także w telewizji, prawda?” – pisał reporter dziennika „The Guardian”, zapowiadając tegoroczny powrót słynnej kolejki.

 

Od 5 do 240 funtów

Przez ostatnie dwa lata bowiem jej nie było. W 2020 roku londyńską imprezę odwołano z powodu pandemii COVID-19, a w poprzednim sezonie co prawda doszła już do skutku, ale ze zmniejszoną liczbą dostępnych miejsc na trybunach i przy zmienionych metodach dystrybucji wejściówek.

Stojąc w kolejce, można w ciągu dwóch tygodni kupić bilety na wszystkie korty Wimbledonu. Najdroższe są oczywiście te na trzy największe obiekty stadionowe. Ich ceny rosną stopniowo wraz z rozwojem rywalizacji. W tym roku pierwszego dnia za wejściówkę na Kort Centralny trzeba było zapłacić 75 funtów, na niedzielny finał męskiego singla – 240. Bilety na ostatnie cztery dni imprezy w przypadku tej areny w teorii nie są już w ogóle dostępne, choć podobno zdarza się, że do kilku pierwszych osób z kolejki uśmiechnie się szczęście.

W odniesieniu do wejściówek na mniejsze korty sytuacja jest odwrotna. Od drugiego tygodnia wyjściowa cena – 27 funtów – spada, bo rozgrywanych jest na nich coraz mniej spotkań. Uprawniają one też do tego, by zasiąść na słynnym Wzgórzu Henmana, z którego można oglądać na wielkich ekranach mecze rozgrywane w danym momencie na największych arenach.

Dla osób marzących, by zajrzeć na słynne londyńskie obiekty, ale mających ograniczony budżet, pozostają dwa rozwiązania. Mogą czekać w kolejce do godz. 17, kiedy bilety na małe korty tanieją i można je nabyć nawet za 5 funtów. Funkcjonuje również formuła ponownej sprzedaży. Jeśli ktoś opuści kompleks przed zakończeniem meczów i poinformuje o tym odpowiednie służby, to bilet trafia do redystrybucji w „The Queue”. Kibice mogą wówczas kupić np. za 15 funtów wejściówkę na Kort Centralny. Zyski z ponownej sprzedaży są przeznaczane na cele charytatywne.

Szampan z rana

Najważniejszą rzeczą dla kolejkowicza jest karta z datą i numerem, którą otrzymuje na wstępie po dotarciu na miejsce.

– Nie wolno jej zgubić. Nie zadziała też tłumaczenie, że porwał nam ją wiatr. Po otwarciu kas obowiązuje kolejność zgodnie z tymi numerami – opowiada jeden ze stewardów pracujących od kilku lat przy kolejce.

Rozdawanie kart na pierwszy dzień rozpoczęło się dzień wcześniej, ale chętni gromadzili się już z trzydniowym wyprzedzeniem. Sprzedaż zaczyna się o godz. 10. W tym roku pierwsze osoby pojawiały się zwykle już pięć godzin wcześniej. Nigdy nie brakuje też ludzi docierających na miejsce już wieczorem poprzedniego dnia, a w przeszłości byli i tacy, którzy koczowali ponad dobę.

– Pojawiają się wieczorem poprzedniego dnia, pobierają karty z numerami i udają się potem na pobliskie pole namiotowe. Rano wstają i ustawiają się w kolejce – tłumaczy steward.

Twierdzi, że awantury się nie zdarzają, a jest to właśnie zasługa systemu z numerowanymi kartami. Inna osoba pracująca tam potwierdza to i wspomina, że czasem jedynie dochodzi do drobnych sporów dotyczących nadmiernego hałasu, który może przeszkadzać reszcie. Generalnie jednak dominuje atmosfera wielokulturowej zabawy, bo w kolejce są osoby z różnych zakątków świata. Czasem ktoś puszcza muzykę, niektórzy tańczą, inni siedzą na kocach i delektują się przyniesionym jedzeniem. Niekiedy pojawia się też znany z kortów Wimbledonu szampan, i to niezależnie od pory dnia.

 

Wina Rogera

Ci, którzy przyjdą nieprzygotowani na dłuższe czekanie, nie muszą się martwić. W pobliżu są punkty, w którym można kupić jedzenie i napoje. Zgodnie z regulaminem można również na pół godziny opuścić swoje miejsce, by na przykład podejść do pobliskiego sklepu lub skorzystać z toalety. Zamawianie jedzenia na wynos z dostawą na miejsce dopuszczone jest zaś tylko do godz. 22. Kilka lat temu licznych czekających odwiedziło parę znanych osób z tenisowego świata. Kawę rozdawali im m.in. Judy Murray, mama Andy’ego i Jamie’go, Karolina Woźniacka oraz Toni Nadal, wujek i były trener Rafy.

Trudno znaleźć wiarygodne informacje na temat rekordowej frekwencji „The Queue”, więc pozostaje poleganie na opowieściach stewardów i doświadczonych kolejkowiczów. A oni podają, że w 2019 roku w ciągu jednego dnia pojawiło się tam aż 27 tysięcy osób.

– Ludzie nie mieścili się na tym terenie i stali na dwóch pobliskich boiskach piłkarskich. Jeden za drugim – opowiada Edward, mieszkający od kilku lat w Wielkiej Brytanii Polak.

Organizatorzy liczyli w tym roku na rekordową frekwencję na trybunach, ale mniejszy niż zwykle ruch w „The Queue” kazał zweryfikować te nadzieje.

– Ostatnio kilka osób przyszło dopiero ok. godz. 8 i jeszcze dostało bilety na Kort Numer 2. Jeszcze niedawno byłoby to nierealne o tak późnej porze. Generalnie jest mniej osób – opowiada steward.

Zarówno on, jak i inne osoby pracujące przy kolejce oraz jej uczestnicy są zgodni co do powodów obniżonego zainteresowania. Ich zdaniem wpływ miały pandemia, inflacja i… Roger Federer. Szwajcar, ośmiokrotny triumfator Wimbledonu, jest uwielbiany przez publiczność londyńskiego turnieju. Teraz zabrakło go w obsadzie z powodu kłopotów zdrowotnych, po których nie doszedł na czas do odpowiedniej formy.

 

Jeszcze tu wrócą

Tegoroczna kolejka miała swojego bohatera w składzie. – Mamy tu pewnego pana, w wieku około 40 lat, który przychodzi każdego wieczora po nową kartę z numerem na kolejny dzień. Zna tu już każdego z nas z imienia, ma też naprawdę dużą wiedzę na temat tenisa – zaznacza jeden ze stewardów.

On oraz jego koleżanki i koledzy są nieodłączną częścią kolejki, przy której pracują całą dobę. Co kilka metrów stoi osoba w charakterystycznej ciemnej marynarce, odblaskowej kamizelce i beżowym kapeluszu, która uprzejmie wita przechodzących, udziela wskazówek i kieruje ruchem. Wiele z nich ma co najmniej kilkunastoletni staż, czasem sięgający nawet i 30 lat.

Weteranów nie brakuje też wśród kolejkowiczów. Przyjaźniący się Chris i Richard są nimi regularnie od 20 lat. Jeszcze nigdy nie zdarzyło im się, by odejść z pustymi rękami. Mniej doświadczonym osobom radzą, by pojawiać się zawsze przed godz. 7 rano, jeśli się chce mieć pewność, że nie przyjeżdża się na marne. Sami jednak nie zamierzają im ułatwiać zadania, bo zapewniają, że za rok też ich nie zabraknie.