Młodsza siostra Nike – rozmowa z Weroniką Ewald

Natalia Kupsik , foto: Agencja Pressaro

Natalia Kupsik

W rozmowie sprawia wrażenie wyważonej, pewnej siebie, dojrzałej, choć 20 lutego skończyła dopiero 17 lat. Weronika Ewald jest najmłodszą Polką w rankingu WTA i ciężko pracuje na to, by pewnego dnia przepowiednia ukryta w jej imieniu (będącym połączeniem greckich słów „phero” – niosę i „nike” – zwycięstwo) ziściła się w wielkim stylu.

Z Weroniką Ewald rozmawia Natalia Kupsik

Czy pierwszy ćwierćfinał Wielkiego Szlema, osiągnięty dopiero co w Australii, to sygnał, że zmierzasz we właściwą stronę?

– To oczywiście dopiero początek kariery, ale jest to na pewno duży krok. Nigdy wcześniej nie udało mi się dotrzeć tak daleko w turnieju podobnej rangi. Praca, jaką wykonuję, procentuje i napędza do dalszych wysiłków, by z czasem radzić sobie na największych turniejach jeszcze lepiej.

Po drodze do najlepszej ósemki pewnie pokonałaś dwie rozstawione rywalki. Czujesz, że potrafisz już wychodzić na kort bez kompleksów?

– Taki jest warunek radzenia sobie w rywalizacji sportowej. Z czasem, chcąc nie chcąc, przyzwyczaiłam się do presji. Wchodząc na kort, staram się po prostu koncentrować tylko na swojej grze i nie zwracać uwagi na to, kto stoi po drugiej stronie siatki. Wiem, że najważniejsze jest to, co sama zrobię, więc wolę nie zastanawiać się, czy gram z piątą rozstawioną, czy z piątą w kraju.

W Wielkim Szlemie zadebiutowałaś na Wimbledonie, potem było US Open. Do kompletu brakuje ci tylko Roland Garros. Śpieszy ci się do Paryża?

– Mączka zdecydowanie nie jest moją ulubioną nawierzchnią, jest nią hard. Będzie to kolejne ważne doświadczenie na dużym turnieju, które powinno procentować w przyszłości.

Wcześniej z bardzo dobrej strony pokazałaś się w Les Petits As w Tarbes. Co czułaś meldując się w czołówce zawodów wygrywanych niegdyś przez Martinę Hingis czy Kim Clijsters?

– To jeden z najbardziej prestiżowych turniejów do lat 14 na świecie, więc mój awans do półfinału był wielkim zaskoczeniem dla całego teamu. Ten występ pokazał nam, że na arenie międzynarodowej dobrze prezentuję się na tle rówieśniczek.

Iga Świątek, Naomi Osaka, a może ktoś inny? Z czyjego stylu gry najchętniej przejęłabyś coś dla siebie?

– Naomi Osaka jest dla mnie źródłem inspiracji jeśli chodzi o agresywny sposób gry. Podoba mi się to, że jest pewna swoich uderzeń, nie wstrzymuje ręki. Natomiast Iga to zawodniczka, która imponuje przede wszystkim poruszaniem się po korcie, przygotowaniem fizycznym. Pod tym względem można się na niej wzorować.

Dziś jesteś najmłodszą Polką w rankingu WTA. Czy to coś dla ciebie znaczy, czy nie przywiązujesz do tego większej wagi?

– Oczywiście mam to gdzieś z tyłu głowy. To pokazuje pewien pokoleniowy proces, daje obraz punktu, w którym się znajduję, i motywuje do dalszej pracy. Dzięki pozycji na światowych listach możemy koncentrować się na występach w coraz poważniejszych turniejach.

Wcale nie tak dawno temu ta sama rola długo przypadała Magdalenie Fręch. Cieszysz się, że przejęłaś pałeczkę, czy dokucza ci ciężar oczekiwań?

– W profesjonalnym sporcie zawsze pojawiają się oczekiwania, a w związku z tym obciążenia. Jak wspominałam, jestem do tego po części przyzwyczajona, dlatego w moim mniemaniu rola najmłodszej Polki w zestawieniu WTA to przede wszystkim duże wyróżnienie. Na pewno cieszę się, że zajmuję taką pozycję i nie czuję się tym przytłoczona.

Pierwszy zawodowy turniej rozegrałaś za sprawą „dzikiej karty” do WTA 250 w Warszawie. Debiut na polskiej ziemi był dla ciebie czymś wyjątkowym?

– Oczywiście z tym startem wiązały się duże emocje. Po raz pierwszy występowałam na tak poważnym turnieju. Niestety musiałam zakończyć grę przed ostatnim gemem i pojechać na rentgen. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i po paru dniach mogłam wrócić do gry, ale było mi naprawdę przykro, że mój debiut w turnieju cyklu głównego WTA wyglądał w ten sposób. Czułam się gotowa powalczyć w tamtym meczu o dobry wynik.

Długo męczyło cię związane z tym rozczarowanie czy szybko skupiłaś się na dalszych celach?

– Zawsze wydawało mi się, że dobrze radzę sobie z takimi emocjami i nie doskwierają mi długo, ale tym razem rzeczywiście trudniej było się z nimi uporać. Chyba przez rangę turnieju, który musiałam przedwcześnie zakończyć, a na który tak czekałam. Później przez jakiś czas towarzyszyły mi myśli, w których przewijało się pytanie, dlaczego to musiało wydarzyć się akurat w takim momencie. Na pewno było to niełatwe doświadczenie, ale ostatecznie skupiłam się po prostu na dalszej pracy.

Wróćmy na chwilę do początków. Kiedy zaczynałaś treningi, miałaś cztery lata. Co sprawiło, że tenis podbił twoje serce?

– Stało się tak w znacznej mierze za sprawą rodziców, którzy wprawdzie tylko amatorsko, ale często grywali i zabierali mnie na kort. Dzięki nim zaraziłam się pasją do tego sportu. Jeszcze zanim zaczęłam treningi, był czas, gdy po prostu odbijałam piłkę o ścianę w domu.

Rodzice cię zainspirowali, a jaki wpływ mają teraz na twoją sportową drogę?

– Ich rola ma zdecydowanie największe znaczenie. Zapewniają mi zarówno warunki finansowe, jak i wspierają emocjonalnie. Bez nich moja gra w tenisa w ogóle nie byłaby możliwa, ale bardzo cieszę się też z tego, że udało nam się oddzielić życie prywatne od sportowego. Na co dzień mamy normalne, rodzinne relacje. Nie jest tak, że kiedy wracamy z treningów, rozmawiamy tylko o tenisie. Poza kortem potrafimy fajnie spędzać ze sobą czas i to jest dla mnie bardzo ważne.

A przyjaciele? Magda Linette niedawno wspominała, że w tourze niełatwo nawiązać bliskie relacje. Brakuje ci tego?

– Tak, rzeczywiście nie jest to łatwe zadanie. Ja akurat mam w tenisowym świecie jedną bliską przyjaciółkę – Vivian Young z Nowej Zelandii i tak się złożyło, że w Australian Open musiałyśmy rozegrać przeciwko sobie mecz. Staramy się jednak podchodzić do takich sytuacji profesjonalnie i nie zwracać uwagi na to, czy po drugiej stronie siatki jest ktoś, kogo się lubi, czy nie. Poza tym mam kilka klubowych koleżanek, więc nie jestem osamotniona, ale to prawda, że środowisko tenisowe nie sprzyja łatwemu budowaniu szczerych więzi.

Przed postawieniem na tenis Iga Świątek pływała, Hubert Hurkacz trenował gimnastykę i grał w koszykówkę. Czy ty też korzystasz z bogactwa innych dyscyplin?

– Pamiętam, że kiedyś bardzo chciałam zostać baletnicą, jak chyba wiele dziewczynek w pewnym wieku. To niestety nie było możliwe, ale jeszcze przed kontuzją, nie tą, o której wspomniałam w kontekście turnieju w Warszawie, tylko wcześniejszą, gdy z powodu złamania trzeszczki zostałam na dłużej wyłączona z gry, chętnie chodziłam na zajęcia z akrobatyki. Bardzo je lubiłam i one na pewno także wpłynęły na mój ogólny rozwój. Już tego nie kontynuuję, ale do treningów na korcie staram się dokładać odpowiednią dawkę pracy nad przygotowaniem motorycznym.

Przechodzenie z rywalizacji juniorskiej do dorosłego touru to zwykle prawdziwa próba ognia. Odczuwasz ten przeskok?

– Różnica jest ogromna, choć moim zdaniem w wielu przypadkach bardziej niż samych umiejętności tenisowych dotyczy sfery mentalnej. Z seniorkami gra się po prostu dużo trudniej, bo one zwykle doskonale wiedzą, czego chcą, znają stawkę meczu i wychodzą na kort z myślą, że nie wolno im odpuścić żadnej piłki.

Wciąż jesteś jeszcze na etapie łączenia treningów z nauką. Jak udaje ci się to pogodzić?

– Chodzę do Sopockiej Akademii Tenisowej – szkoły, która pozwala mi godzić naukę ze sportem. Dzięki temu mogę pozwolić sobie na mniejsze i większe wyjazdy w związku z udziałem w turniejach. Na co dzień uczę się w domu. Mam zajęcia z najważniejszych przedmiotów, z których planuję zdawać maturę, a kiedy jestem przed dłuższy czas na miejscu, nadrabiam zaległości i zaliczam wszystkie sprawdziany.

Poza singlem bardzo dobrze radzisz sobie w grze podwójnej. Debel to dla ciebie tylko rozwojowy dodatek czy coś znacznie więcej?

– Staram się podchodzić do debla poważnie, bo wiem, że dzięki niemu gromadzę doświadczenie i rozwijam się. Kluczowe jest dla mnie jednak czerpanie z gry podwójnej jak najwięcej po to, by najlepsze możliwe rezultaty osiągać w singlu. Dlatego szczególnie mocno koncentruje się na elementach, które mi na to pozwalają.

Jakie wydarzenie uznajesz za najpiękniejszy dotąd moment w karierze?

– Takim doświadczeniem był debiut na Wimbledonie. Towarzyszyły mi wtedy ogromne emocje, bo pierwszy raz byłam na jednym z najważniejszych tenisowych turniejów na świecie. Bardzo silnie przeżyłam to, z czym się w Londynie zetknęłam, i wtedy też uświadomiłam sobie, że naprawdę zależy mi na tym, by wkrótce pojawiać się na takich zawodach w wydaniu seniorskim. Upewniłam się w przekonaniu, że właśnie do tego dążę.

A co wspominasz jako szczególnie trudną lekcję?

– Na pewno była to kontuzja z 2021 roku. Mam na myśli złamanie trzeszczki przyśrodkowej, na które złożyło się wiele czynników i nie można było wskazać konkretnej przyczyny. Musiałam wtedy chodzić najpierw z nogą w gipsie, potem w ortezie i na cztery miesiące zostałam wykluczona z jakiejkolwiek aktywności fizycznej. To był naprawdę trudny czas, ale wydaje mi się, że dobrze sobie z nim poradziliśmy. Do treningów wróciłam ze zdwojoną siłą i jeszcze większą wolą walki.

Ta waleczność jest powodem, dla którego inne zawodniczki powinny się ciebie obawiać?

– Tak, myślę że moją największą siłą jest nieustająca chęć wygrywania, wola walki bez względu na okoliczności. Na pewnym poziomie umiejętności tenisowe są podobne, a wtedy w znacznej mierze nastawienie decyduje o tym, na czyją stronę przechyla się szala zwycięstwa.

Nad czym najbardziej musisz jeszcze popracować?

– Uważam, że powinnam przede wszystkim skupić się na ciągłym urozmaicaniu stylu. Już teraz dobrze wychodzi mi atakowanie, mocna, ofensywna gra zarówno z bekhendu, jak i z forhendu, ale chciałabym rozbudować repertuar zagrań. Zależy mi na tym, by nauczyć się lepiej korzystać ze zmiany tempa.

Co jest, twoim zdaniem, największym przywilejem życia zawodowej tenisistki?

– Na pewno podróże. Dzięki grze w tenisa zdążyłam już zwiedzić praktycznie cały świat, a nie każdy ma taką możliwość. Oczywiście celem tych wyjazdów jest sport, ale czasami przy okazji udaje mi się zobaczyć ciekawe miejsca.

Które z nich w sposób szczególny zapisało ci się w pamięci?

– Chyba Nowy Jork. Od zawsze chciałam odwiedzić to miasto. Poza tym pojechałam tam tylko z siostrą, bez teamu, i udało nam się bardzo fajnie spędzić razem czas.

A co najbardziej w życiu na korcie dokucza?

– Myślę, że po prostu ogromny wysiłek, jaki wiąże się z tym trybem życia. Prawda jest taka, że człowiek jest nieustannie zmęczony, a do tego dochodzi ogrom emocji. Nawet jeśli są pozytywne, czasami można czuć się po prostu przebodźcowanym. Poza tym zdarza się, że przed meczami kibice proszą o zdjęcia, autografy, co jest oczywiście bardzo miłe i stanowi też formę nagrody, ale jednak, kiedy próbujesz skoncentrować się na sportowym zadaniu, potrafi męczyć.

W wieku 13 lat powiedziałaś, że marzysz o roli liderki rankingu. To nadal twój cel numer jeden czy priorytetem stało się coś innego?

– Zależy mi na tym, żeby piąć się w rankingu WTA i osiągnąć jak najwyższą pozycję. Spore znaczenie ma dla mnie też regularne występowanie w Wielkich Szlemach, ale najważniejsze jest chyba po prostu czerpanie radości z gry. Bez tego trudno o cokolwiek innego.

Przykład Igi Świątek umocnił twoją wiarę w najwyższe cele?

– Tak, oczywiście. Iga udowodniła, że nawet zaczynając na polskim podwórku naprawdę można dojść na szczyt. Dzięki niej jeszcze bardziej chce się poświęcać ciężkiej pracy, z całych sił trenować na przyszły sukces.

Jakie masz sportowe ambicje na najbliższe lata?

– Już od tego roku planujemy uczestniczyć w jak największej liczbie turniejów pro, a dzięki dobrym występom w nich stopniowo piąć się w rankingu. Poza tym chciałabym skompletować występy we wszystkich juniorskich turniejach wielkoszlemowych, a wkrótce zagrać tam już jako seniorka.

Czego zatem powinniśmy ci na dalszej sportowej drodze życzyć?

– Przede wszystkim zdrowia i wytrwałości. Ważne jest też to, żeby nie zabrakło mi motywacji, bo zawodowa gra w tenisa to niełatwa ścieżka…