Niech oczy się pocą

W lipcu 2018 roku Tomasz Świątek powiedział, że za trzy lata Iga będzie w czołowej „50” rankingu WTA. Nie wszyscy uwierzyli. Minęło dwa i pół roku, a jego młodsza córka jest już 15. tenisistką świata. Czyżby taki z taty asekurant?
Lepiej powiedzieć coś nawet nieco asekuracyjnie, bo tak bezpieczniej. Oczywiście mam marzenia związane z karierą sportową Igi. Już jest bardzo dobrze, a chciałbym, żeby było jeszcze lepiej – Tomasz Świątek odpiera zarzut nie do końca poważny, a raczej tylko wprowadzający do rozmowy. Rozmowy o nim, chociaż odwołań do Roland Garros i jego mistrzyni na pewno nie da się uniknąć.
Jeden z czterech
Miał być piłkarzem, a został wioślarzem. Zaczął pływać przypadkiem, potem zasiedział się w łodzi w poczuciu obowiązku, a na stały ląd zszedł z poczuciem przegranej. Porażka byłaby zbyt wielkim słowem, ale kiedy zamiast zdobyć medal olimpijski wygrywa się na igrzyskach finał B, trudno uśmiechać się do wspomnień.
– Sport był w mojej rodzinie od zawsze. Tata uprawiał boks, choć nie wspomina tego miło. Z kolei mój wujek był kolarzem. Mieszkaliśmy blisko ogródka jordanowskiego, gdzie z bratem biegaliśmy i kopaliśmy piłkę. Jako uczeń podstawówki grałem nawet w Gwardii Warszawa, bo moja szkoła była objęta patronatem klubowym.
Na Racławickiej kariery jednak nie zrobił, bo byli lepsi. W szkole średniej natomiast – w technikum samochodowym, które skończył między innymi także Zdzisław Hoffmann, mistrz świata w trójskoku – nie było wytrwalszych od Tomasza Świątka. Na początku, jak to w klasie sportowej, na treningi chodzili prawie wszyscy, w połowie już tylko on sam.
Skończyła się zabawa, zaczął się poważny sport. Trochę z nudów, trochę z chęci sprawdzenia się, aż został mistrzem Polski juniorów w skiffie, czyli w jedynce. Na poważniejsze medale w tej konkurencji większych szans nie miał, jako że trafił na erę Kajetana Broniewskiego i jeszcze kilku innych znakomitych rówieśników. W wewnętrznych zawodach kadrowych zajmował zwykle lokaty między trzecią a piątą, więc musiał poszukać sobie innego miejsca. Znalazł je w czwórce podwójnej. Choć w wioślarstwie – w przeciwieństwie do kajakarstwa – pływa się do tyłu, miał z niego całkiem niezłe widoki na przyszłość.
– W 1988 roku byliśmy naprawdę mocni i świetnie przygotowani. Bardzo miarodajnym sprawdzianem formy najlepszych osad od lat są regaty w Lucernie. Myśmy je wtedy wygrali, więc nadzieje na medal w Seulu były mocno rozpalone. Nie ukrywam, że ja też bardzo na to liczyłem. A pozostał mi tylko bardzo głęboki niedosyt – podsumowuje.
Jeden z jego kolegów – doceńmy dyskrecję – w nieklimatyzowanym pokoju w wiosce olimpijskiej postanowił sobie jakoś ulżyć, chłodząc się przy otwartej lodówce. W efekcie przeziębił się przed wyścigiem półfinałowym, co przed całą osadą zamknęło drzwi do finału A i prawdopodobnie uniemożliwiło zdobycie medalu. Zwycięstwo w finale B tylko pogłębiło ten niedosyt, bo wynik Polaków dawał miejsce na podium.
Między Graf a Sabatini
O niespełnionym marzeniu, zwłaszcza będącym na wyciągnięcie ręki, a w najgorszym wypadku wiosła, nie tak łatwo zapomnieć. Do następnych igrzysk Tomasz Świątek już nie dopłynął – poszedł do pracy, następnie założył własną firmę. Także rodzinę, więc gdy urodziła się najpierw Agata, a niecałe trzy lata później Iga, jedno było pewne – przed sportem dziewczynki nie uciekną.
Sportem indywidualnym, trzeba dodać koniecznie, bo po swych seulskich doświadczeniach tata nie chciał uzależniać ewentualnego sukcesu córek od ich koleżanek z drużyny. Jeśli miałyby wygrywać, niech wszystko zawdzięczają sobie, a gdyby przegrywały, to niech nie mają pretensji do nikogo innego.
Zaczęło się od pływania, ale szybko się skończyło, bo laryngolożka oprotestowała ten wybór. I wtedy padło na tenis, bo tata trochę już odbijał i uważał, że ten sport spełnia wszystkie stawiane przed nim warunki. Gdy o głos poprosił ortopeda, Agata musiała skupić się na nauce, bo po turnieju na Malcie kolana odmówiły dalszej współpracy z resztą organizmu.
Iga grała dalej i radziła sobie coraz lepiej; tak dobrze, że w 2018 roku jechała na Roland Garros jako jedna z faworytek singla juniorek. Porażkę w półfinale powetowała sobie zwycięstwem w deblu i awansem na młodzieżowe igrzyska olimpijskie w Buenos Aires. Z Argentyny wróciła ze złotym medalem w grze podwójnej. W pojedynczej przegrała z zatruciem pokarmowym.
– Cieszę się, że tam pojechała, bo wróciła z ważnymi doświadczeniami i ciekawymi obserwacjami. Przeżycia na takiej imprezie są niepowtarzalne. Moim zdaniem to są zresztą dwie imprezy w jednej: jedna rozgrywa się na stadionach, druga w wiosce olimpijskiej Z przyjemnością wspominam, jak w stołówce stałem w kolejce po tacę za Gabrielą Sabatini i przed Steffi Graf – opowiada Tomasz Świątek. Wtedy jeszcze nie pasjonował się tenisem, a finalistki singla kobiet nie mogły zgadnąć, że między nimi stoi ojciec przyszłej mistrzyni Roland Garros.
Świątek sp. z o.o.
Obrazów, jak dziadek Agnieszki i Urszuli Radwańskiej, nie musiał sprzedawać, bo po pierwsze ich nie miał, a po drugie firmę prowadził z głową i co zarobił, to odkładał na trudniejsze czasy. Wystarczyło nawet na zakup tysiąca metrów kwadratowych ziemi i wybudowanie domu i jeszcze zostało na finansowanie tenisa dwóch, a potem już tylko jednej córki.
Wystarczyło, można powiedzieć, „na styk”. Oferta Warsaw Sports Group pojawiła się więc w odpowiednim momencie; również w porę Tomasz Świątek, w imieniu wciąż niepełnoletniej jeszcze Igi, wypowiedział umowę. Po Roland Garros sprawą zainteresowały się nawet media niesportowe, bo niespodziewana zwyciężczyni z dnia na dzień stała się osobą publiczną. Pojawili się oczywiście paparazzi, ale szybko zniknęli, bo zorientowali się, że polując na sensację, po prostu tracą czas. Nie wdając się w szczegóły, rozstrzygnięcie zostawiamy sądowi.
– Od początku chciałem, żeby dziewczynki uprawiały jakiś sport. Gdy nie wyszło z pływaniem, które Agata bardzo lubiła, ale Iga już niekoniecznie, moim marzeniem stało się mieć w domu dwie Radwańskie albo nawet dwie Williamsówny, chociaż zawsze trochę się z tego śmiałem. Nigdy jednak nie zamierzałem zostać ich trenerem. Mógłbym poprosić Piotrka, żeby przesunął się do drugiego szeregu, ale po co?
Co innego poza kortem – tu Tomasz Świątek stoi w pierwszym szeregu. Jest jak tarcza: bierze na siebie cały ciężar sporu z WSG, pilnuje wszelkich spraw papierkowych i w ogóle chroni Igę przed wszystkim, co choćby tylko potencjalnie mogłoby mieć negatywny wpływ na jej tenis. Nie lubi tego słowa, ale chyba jest prezesem firmy zatrudniającej trenerów, ludzi od marketingu i public relations.
Dopilnował też szkoły, bo sport sportem, ale wykształcenie trzeba mieć. Agata, już zwolniona z tenisa, studiuje na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie, natomiast Iga też radzi sobie znakomicie. Nie korzystając z indywidualnego toku nauczania, w gimnazjum co rok dostawała nagrodę ministra edukacji nie tylko za wyniki w sporcie. Wyników na maturze może jej zazdrościć wielu rówieśników, których nic nie musiało odrywać od podręczników.
Kosiarka spuszczona ze smyczy
Hobby? Tomasz Świątek mówi, że już dawno nie słyszał trudniejszego pytania. Kiedy chce się zrelaksować, łapie kosiarkę i robi porządek z trawnikiem wokół domu. Trochę przypadkiem zaczął zbierać „smycze” od identyfikatorów z turniejów, na których był z córkami. Trochę się z tego śmieją, ale od pewnego czasu Iga oddaje mu wszystkie. No, prawie wszystkie – sobie zostawia tylko te z turniejów Wielkiego Szlema.
Pan Tomasz na pewno nie obrazi się, jeśli na „smycz” z igrzysk będzie mógł tylko popatrzyć. Zwycięstwo Igi na Roland Garros przyjął w miarę spokojnie. – Oczy bardziej mi się spociły, kiedy wygrywała juniorski Wimbledon – przyznaje. Zresztą kto by się przyglądał „smyczy” albo wstydził łez, gdyby gdzieś w pobliżu wisiał olimpijski medal…
Artur Rolak
Tekst ukazał się w 124. wydaniu magazynu Tenisklub. Magazyn można kupić w salonach prasowych.