Tajemnica siódmego gema

Szymon Frąckiewicz , foto: Bibliothèque nationale de France/Domena Publiczna

Siódmy gem tenisowego seta często nazywany jest „gemem lacostowskim”. Nazwa pochodzi od nazwiska dawnego francuskiego mistrza René Lacoste’a, który uważał, że gem ten jest kluczowy dla losów partii. Ile jest w tym jednak prawdy?

Nie da się ukryć, że René Lacoste był zawodnikiem na tyle wybitnym, że z pewnością na temat tenisa wiedział wszystko. Być może nawet to, co było nieodgadnione dla innych, słabszych w tym fachu. Tenisista ten, zmarły w 1996 roku, zapisał się w historii z wielu powodów.

Przede wszystkim był jednym z francuskich dominatorów występujących w latach 20., którzy znani byli jako Czterej Muszkieterowie. W tym gronie znalazł się obok Jacquesa Brugnona, Henriego Crocheta i Jeana Borotra. Lacoste wygrał siedem wielkoszlemowych tytułów w singlu i trzy w deblu. Do tego dorzucił jeszcze braz z igrzysk w Paryżu z 1924 roku zdobyty u boku Borotry.

Obecnie jego nazwisko kojarzy się przede wszystkim z nazwą firmy produkującej odzież sportową, której paryżanin był założycielem. Sam stworzył wzór legendarnej polówki. Zaprezentował ją po raz pierwszy w 1929 roku, a cztery lata później założył prestiżową dziś firmę. Jej logo również nawiązuje do tegoż wybitnego tenisisty. Lacoste’a nazywano bowiem „Krokodylem”, ze względu na to, jak bezlitosny był dla swoich rywali.

Jego nazwisko przetrwało też jednak w terminologii tenisowej. Być może już nie tak często, jak dawniej, ale siódmy gem każdego seta (zakładając, że na tablicy wyników widnieje rezultat 3:3) wciąż nazywany bywa „lacostowskim”. „Krokodyl”, na podstawie swoich doświadczeń wysnuł bowiem wniosek, że zwycięzca siódmego gema zazwyczaj wygrywa całą partię.

Przyjęło się znajdować dwa wyjaśnienia tego fenomenu. Z jednej strony podkreśla się, że przy stanie 3:3 na serwującym ciąży już spora presja. Jeśli przeciwnik zdoła w tym momencie przełamać, znajdzie się w dość komfortowej sytuacji, bo od zwycięstwa w secie będzie dzielić go tylko dwukrotne utrzymanie podania. A na dodatek przełamanie da mu spory zastrzyk pewności siebie. Z drugiej strony jeśli serwujący utrzyma podanie, zakłada się, że może zyskać na tym odpowiednie momentum i pójść za ciosem. Widząc już na horyzoncie koniec partii może przycisnąć rywala w kolejnym gemie i znaleźć się parę punktów od zwycięstwa. Pozostaje jednak zasadnicze pytanie – jak to się ma do rzeczywistości?

Otóż, jak pokazują badania, nijak. Tak się składa, że jedno z najdokładniejszych badań w tej dziedzinie przeprowadziła niegdyś Polka – Anna Dziwoń – w ramach swojej pracy licencjackiej. Przeanalizowała ona mecze singlowe z Wimbledonu z lat 2010-2012. Wniosek był taki, zarówno u kobiet i u mężczyzn, że siódmy gem w żaden sposób nie miał większego znaczenia dla końcowych rozstrzygnięć od pozostałych. Stosunek wygrania konkretnych gemów do wygrania seta był niemal identyczny na każdym etapie partii.

Wygląda więc na to, że przeczucie Lacoste’a albo było błędne, albo się zestarzało, albo sprawdzało się głównie w jego przypadku. To ciężko nam dziś zweryfikować, ponieważ niemal nie zachowały się żadne dokumenty świadczące o przebiegu konkretnych spotkań z tamtej epoki. Lacostowski gem pozostaje zatem pewnym tenisowym mitem, który być może działa tylko na wyobraźnię niektórych zawodników i zawodniczek.