O jedno come on za daleko
Tenisowa etykieta nie każdemu kibicowi będzie pasować. Bo jak to jest, że na meczu piłki nożnej można – a nawet trzeba – krzyczeć, ile wlezie, a w tenisie, gdy toczy się pasjonująca wymiana należy siedzieć cicho i hamować emocje?! Jedni powiedzą, że to piękno tego sportu, inni uznają to za dziwactwo, a Taylor Fritz parę dni będzie się pewnie zastanawiał, co by było, gdyby nie jeden nadgorliwy fan. Jutro wielki finał sezonu, a w nim zagra Novak Dżoković i Casper Ruud.
Mateusz Grabarczyk, korespondencja z Turynu
Zmiana warty w męskim tenisie jest stopniowa, ale nieuchronna i coraz bardziej widoczna. Z powszechnie znanej wielkiej trójki na polu walki zostało już tylko dwóch. Trzymają się nieźle, bo przecież razem zgarnęli w tym roku trzy wielkoszlemowe tytuły, oddając młodzieży tylko US Open. W Turynie znowu ma szansę wygrać doświadczenie. Mimo że Roger Federer już karierę zakończył iw we Włoszech nawet się nie pojawił, Rafael Nadal odpadł w fazie grupowej, to do finału dotarł Novak Dżoković. Różnica wiekowa między nim a pozostałymi trzema półfinalistami wynosi od dziesięciu do trzynastu lat. Różnica w klasie jest jeszcze większa. – On, Rafa i Roger są w swojej własnej lidze. Dopiero potem jest cała reszta – mówił wczoraj na konferencji prasowej Daniił Miedwiediew po porażce z Serbem.
I tą inną ligę widać, chociaż dzisiejszy półfinał Dżokovicia z Taylorem Fritzem był naprawdę bardzo wyrównany. Amerykanin walczył o pierwszy finał ATP Finals dla Stanów Zjednoczonych od – uwaga – szesnastu lat, kiedy to w meczu o tytuł z Rogerem Federerem przegrał… James Blake. Tak, James Blake. Młodsi kibice dyscypliny mogą go nawet nie pamiętać i znać tylko z archiwalnych nagrań lub zdjęć. To kolejny już dowód na zastój w amerykańskim tenisie męskim, o czym mówi się od dawna. Jednak dziś Fritz był równorzędnym rywalem dla Dżokovicia. Grał solidnie, momentami nawet lepiej, osiągając przewagę szczególnie w drugim secie, kiedy udokumentował ją przełamaniem. Tyle tylko że Serb znowu zrobił to, co jest charakterystyczne tylko dla garstki tych najlepszych. W absolutnie kluczowych momentach po prostu się nie mylił i przechylał szalę zwycięstwa na swoją korzyść dosłownie o włos. O ile w pierwszym secie zawdzięczał to tylko sobie, o tyle w drugim zdarzyło się coś, co przy tak wyrównanym meczu – gdzie o sukcesie jednego bądź drugiego tenisisty decyduje pojedynczy punkt – miało fundamentalne znaczenie. Fritz prowadził 5:4 i przy po 30 zaserwował tak dobrze, że wystarczyło wykończyć akcję. Niestety, głośne come on jednego z fanów na tyle zdekoncentrowało Amerykanina, że banalna piłka zamiast dać mu setbola, wylądowała w siatce. Fritz rozłożył bezradnie ręce, sędzia zwrócił uwagę nadgorliwemu kibicowi, ale czasu cofnąć się nie dało. Dżoković wykorzystał szansę, odrobił stratę przełamania w ostatniej chwili i doprowadził do tiebreaka, którego wygrał – tak jak pierwszego – najmniejszą możliwą różnicą dwóch punktów. – W tym momencie trudno mi pozytywnie spojrzeć na cały turniej, bo przegrałem mecz i wpłynęło na to coś, czego nie mogłem skontrolować – zaczął konferencję wyraźnie rozczarowany Amerykanin. – Myślę, że trudno jest z takimi sytuacjami zrobić coś więcej. Można by było powtarzać punkty, ale przecież taki kibic mógłby równie dobrze krzyknąć wtedy, gdybym to ja wygrał punkt. Ile takich punktów byśmy mieli powtarzać? To frustrujące, ale tak się zdarza. Mimo wszystko wiem, że za kilka dni spojrzę na ten turniej inaczej. Wiem, że wykorzystałem swoją szansę. Miało mnie tu nie być, a zagrałem kilka dobrych meczów, wygrywając dwa w fazie grupowej i czuję, że moja gra jest lepsza i pewniejsza – dodał.
Dolary nie, euro!
Dżoković, chociaż wygrał dzisiaj szybciej i bez straty seta, ciągle nie był w pełni sobą, chociaż w porównaniu z wczorajszym starciem z Miedwiediewem widać było poprawę. – W wielu innych meczach czułem się lepiej niż dzisiaj. Brakowało mi świeżości, nogi nie funkcjonowały najlepiej, ale wiedziałem, że tak będzie, mając za sobą taki pojedynek z wczoraj. Uważam jednak, że to się liczy podwójnie, bo mimo że nie czułem się najlepiej, wygrałem mecz – opowiadał po spotkaniu Serb. Dżoković ma szansę zgarnąć rekordową wygraną za turniej, inkasując prawie 5 mln dolarów jako niepokonany w Turynie triumfator zawodów. Nie uszło to uwadze jednego z dziennikarzy, który spytał go wprost, czy taki mistrz jak on w ogóle myśli jeszcze o wpływających na jego konto dolarach. – O dolarach nie, jedynie o euro – rzucił ze śmiechem Dżoković.
Komentarz do drugiego półfinału właściwie można by było zamknąć w dwóch zdaniach, ale nie róbmy tak. Wczoraj Andriej Rublow też źle zaczął spotkanie ze Stefanosem Tsitsipasem, a mimo tego odwrócił losy i skończył świetnie. Dziś trudno było uwierzyć w to, co dzieje się na korcie. Wyrównana walka trwała tylko przez pierwsze cztery gemy. Potem Casper Ruud uciekł rywalowi. Norweg grał niezwykle solidnie i precyzyjnie, wielokrotnie plasując piłki blisko linii. Za to Rublow szybko zaczął się złościć, grymasił i popełniał wiele błędów. Doszło nawet do tego, że publiczność, zauważywszy jego fochy i niezdarność zaczęła gwizdać. Może to pomogło, bo ten nagle wziął się w garść, posłał kilka wygrywających serwisów i po ośmiu przegranych gemach wreszcie wrzucił coś na swoje konto. Publiczność zawyła z radości. Chwilę później zawyła znowu, bo Rublow odrobił jedno przełamanie w drugim secie, dorzucił świetnie rozegrane własne podanie i zbliżył się do Norwega na jednego gema, wlewając w serca kibiców nadzieję na przedłużenie meczu. Nadzieja tak szybko jak się pojawiła, tak szybko zgasła. Ruud drugiej szansy na skończenie meczu nie zmarnował i po ledwo ponad godzinie zameldował się w półfinale.