Korespondencja z Turynu. Festa Italiana

/ Mateusz Grabarczyk , źródło: własne, foto: AFP

We Włoszech na pierwszym miejscu jest fiesta. A właściwie festa, bo tak należy napisać, jeśli chce się być zgodnym z językiem gospodarzy Nitto ATP Finals. Wieńczący sezon turniej to nie tylko wielkie widowisko tenisowe z udziałem najlepszych zawodników tego sezonu, ale i – a może przede wszystkim – świetna zabawa na korcie i poza nim.

Mateusz Grabarczyk, korespondencja z Turynu

Piątek był ostatnim dniem rywalizacji grupowej. W grze podwójnej na wiele odpowiedzi jeszcze czekaliśmy, ale w singlu niewiadoma była tylko jedna – czy do grona półfinalistów dołączy Stefanos Tsitsipas czy Andriej Rublow. Jak na prawdziwą truskawkę na torcie przystało, ich mecz wyznaczono na sam koniec dnia.

Wcześniej do akcji wkroczyli Novak Dżoković i Daniił Miedwiediew. I chociaż w kontekście dalszych rozgrywek to spotkanie o niczym już nie decydowało, obaj zawodnicy podeszli do niego z niezwykłą ambicją, co przełożyło się na ponad trzygodzinną batalię, zwieńczoną tiebreakiem w decydującym secie. Wygrał Serb, chociaż Miedwiediew miał przecież już prowadzenie 5:4 i serwis. – Pozytywy? Nie ma pozytywów. Wiem, jak to brzmi, ale naprawdę, nie ma – powiedział na starcie konferencji Daniił. – Przed meczem nie miałem wielkiej motywacji, ale zobaczyłem, że Novak jest pozytywnie nastawiony, więc pomyślałem ‘okej, grajmy zatem’. Powinienem był zakończyć ten mecz przy stanie 5:4, oczywiście, że tak. Zepsułem to i tyle. Całe szczęście, że to spotkanie o niczym nie decydowało, ale na przyszłość muszę się poprawić.

Zmęczenie czy coś więcej?

Pełno było w meczu długich, wymagających wymian. Obaj tenisiści nie odpuszczali, obaj biegali do każdej piłki, a mimo tego można było odnieść wrażenie, że Dżoković nie jest do końca sobą. Grał solidnie i ambitnie, ale ci, co go długo obserwują, na pewno czuli, że brakuje w nim iskry. Serb wygrał mimo problemów z soczewkami kontaktowymi i na przekór błyskającym na początku meczu ekranom, o które tak pieklił się kilkanaście dni temu w Bazylei Holger Rune. Młody Duńczyk nie pozostawił wówczas suchej nitki na prowadzącym tamto spotkanie Mohamedzie Lahyanim. Co ciekawe, dzisiaj na stołku siedział ten sam arbiter i kilka razy przerwał akcję, dostrzegając przeszkadzające błyski na bandach reklamowych.

Jak wiele to spotkanie kosztowało Dżokovicia, widać było chociażby po tym, jak wyczerpany usiadł na krześle przeznaczonym dla sędziego liniowego, podczas gdy jego rywal urwał sznurówkę i potrzebował chwili przerwy na naprawę obuwia. Jego postawa nie przeszła również bez echa na konferencji prasowej, gdzie był to jeden z głównych tematów. – To był efekt bardzo dużego zmęczenia. Graliśmy wiele długich, intensywnych wymian, przez co fizycznie nie czułem się najlepiej – zaczął Dżoković, ale dziennikarzom to nie wystarczyło i próbowali dowiedzieć się czegoś więcej. – Nie chcę wchodzić w szczegóły, z czym się dzisiaj zmagałem, bo po co mam o tym teraz opowiadać? Powiedzmy po prostu, że było to zmęczenie. Nie będę się zastanawiał, czy to może mieć wpływ na jutrzejsze spotkanie, czy nie. Zrobię wszystko wraz z moim zespołem, abym w następnym meczu zaprezentował się w jak najlepszej formie – dodał Serb, zamykając właściwie temat. Ta enigmatyczność jednak zastanawia i rodzi wątpliwości, czy rzeczywiście dzień przerwy i bardzo intensywny mecz z Miedwiediewem to komplet powodów, dla których jego dzisiejsza dyspozycja nie była idealna, czy jednak kryje się za tym coś więcej.

Siedząc na trybunach Pala Aplitour, można było odnieść wrażenie, że tak samo jak na kolejne wyśmienite wymiany kibice czekają na regulaminową przerwę między gemami. Bo właśnie wtedy trybuny wykorzystywały swoje półtorej minuty i żyły w pełni. DJ rozgrzewał do czerwoności fanów, którzy klaskali, tańczyli i pokrzykiwali w stronę swoich idoli. Atmosfera udzieliła się nawet samym zawodnikom, co zarejestrowała kamera, obserwująca Miedwiediewa, który kiwał głową w rytm muzyki podczas jednej z przerw. Ajmo Nole, czyli znane wszystkim „come on” albo inaczej, popularna ostatnio w Polsce „jazda”, dało się słyszeć co i rusz, bo miałem to szczęście, że grupka serbskich kibiców zajęła krzesełka kilka metrów obok mnie. Zaangażowanie, z jakim dopingowali Dżokovicia, a przy tym trzymanie się zasad tenisowej etykiety, budziło podziw, ale i specjalnie nie zaskakiwało, bo przecież powszechnie znany jest temperament, z jakiego słyną Serbowie. Gdyby cała hala była wypełniona takimi ludźmi, ściany mogłyby tego nie wytrzymać.

Prędkość zbyt wysoka

Długo myślałem, że o meczu Tsitsipasa z Rublowem, który miał zostać deserem piątku, napiszę brutalnie, że był po prostu nudny. Bo długimi fragmentami przez ponad godzinę taki właśnie był, ale potem nastąpił zwrot akcji, jakiego trudno było się spodziewać.

Już w czwartym gemie Rublow został przełamany, cisnął ze złości rakietą i widać było, że nie potrafił znaleźć sposobu, aby dobrać się do skóry rywalowi. Tsitsipas nie prezentował niczego nadzwyczajnego, ale wydawał się solidny i to wystarczało. Przeważały krótkie, ostre wymiany, jakże inne od tych, które demonstrowali Dżokoviić z Miedwiediewem. Publiczność zdecydowanie trzymała stronę tego słabszego, bo nie chciała, aby mecz skończył się w godzinę. Gdy tylko Tsitsipas palnął raz czy drugi ramą rakiety w trybuny, te wrzały, a w kibicach rosła nadzieja na podkręcenie emocji. Grek szybko jednak w porę opanowywał sytuację. Aż do ósmego gema drugiego seta, kiedy to został przełamany. Rublow i cała Pala Alpitour eksplodowały, a chwilę później na tablicy wyników zrobił się remis w setach.

Wydawało się, że teraz to się dopiero zacznie. Ale zanim zdążyliśmy sobie naostrzyć zęby na pasjonujący finał tego spotkania, zrobiło się 5:2 dla Rublowa w decydującej partii. Tak, jak długo nie mógł on wymyślić niczego, co zadziałałoby na przeciwnika, tak nagle całkowicie przejął inicjatywę, a Grek gubił się w co drugiej akcji. Rublow grał jak z nut. Tsitsipas szybko stracił wiarę na jeszcze jeden zwrot w tym spotkaniu i pojedynek zamknął się w godzinę i 42 minuty, pozostawiając niedosyt, bo wszystko wydarzyło się po prostu za szybko. Na takim samym trzysetowym dystansie Dżoković z Miedwiediewem spędzili na korcie prawie dwa razy więcej czasu.

W grze podwójnej do półfinałów z grupy zielonej awansowali Nikola Maktić i Mate Pavić oraz Wesley Koolhof i Neal Skupski. Ci pierwsi pokonali charakterystycznych chyba dla całego tenisowego świata Australijczyków – Thanasi’a Kokkinakisa i Nicka Kyrgiosa, a holendersko-brytyjski duet wygrał, ale dopiero po super tiebreaku, z Ivanem Dodigiem i Austinem Krajickiem.

ATP Finals. Rublow ostatnim półfinalistą

/ Szymon Frąckiewicz , źródło: własne, foto: AFP

Ostatnim półfinalistą ATP Finals w Turynie został Andriej Rublow. Tymczasem bez porażki z grupy wyszedł Novak Dżoković. Przegrał z nim Daniił Miedwiediew, dla którego to trzecia w Turynie porażka po zaciętym trzysetowym meczu.

Pierwszy mecz dnia był ciekawy ze względu na tych, którzy w nim zagrali, ale dla losów turnieju nie miał już znaczenia. Daniił Miedwiediew walczył jedynie o to, by nie wyjechać z Turynu bez zwycięstwa. Zadanie nie było jednak łatwe, bo rywalem był wyśmienicie grający Novak Dżoković. To było już ich 12 spotkanie, z czego siedem wygrał Serb. Górą był także miesiąc temu w Astanie, gdzie po dwóch setach Rosjanin skreczował.

Tym razem zdrowie mu raczej nie dokuczało, ale pierwszy set i tak nie powiódł się po jego myśli. Była to partia wyrównana, z długimi gemami, która rozstrzygnęła się przełamaniem w końcówce. Dżoković wyszarpał breaka na 5:3 i w kolejnym gemie zakończył seta. W drugiej partii obraz gry się nie zmienił. Tym razem jednak to Miedwiediew miał więcej do powiedzenia w ostatnich fragmentach. Miał trzy piłki setowe na 6:4, ale Serb obronił się serwisem. Konieczny był w związku z tym tiebreak, w którym Rosjanin dał z siebie wszystko i zdołał wygrać 7:5.

Dużo emocji przyniosła decydująca partia. Wydawało się, że po zdobytym z wielkim mozołem przełamaniu na 5:4 Miedwiediew zakończy sezon zwycięstwem. A jednak nie wykorzystał okazji. Djoko z łatwością wyrównał i znów decydował tiebreak. W nim Serb nie dał rywalowi szans oddając tylko dwa punkty.

O awans do półfinału mierzyli się za to Stefanos Tsitsipas i Andriej Rublow. Znakomicie mecz rozpoczął Grek. W pierwszym secie był praktycznie nie do ruszenia przy własnym podaniu. Przegrał tylko dwa punkty. Zdołał przełamać Rosjanina na 3:1, dzięki czemu wygrał tę partię 6:3. W drugim secie obniżył jednak loty. Stopniowo wyglądał coraz słabiej, na dodatek zaczął kłócić się ze swoim ojcem-trenerem. Rublow to wykorzystywał. Zdobył breaka w ósmym gemie i, choć nie bez trudu, utrzymał własny serwis, żeby wyrównać stan meczu. Podtrzymał dobrą grę w decydującym secie, podczas gdy Grek wyglądał coraz słabiej. Ostatecznie Tsitsipas wygrał już tylko dwa gemy i pożegnał się z turniejem.

W deblu awans do półfinału wywalczyli Wesley Koolhof i Neal Skupski. Holender i Brytyjczyk po super tiebreaku wygrali z Chorwatem Ivanem Dodigiem i Amerykaninem Austinem Krajickiem. Żadnego meczu w fazie grupowej nie przegrali Chorwaci Nikola Mektić i Mate Pavić. Tym razem, w dwóch tiebreakach, wygrali z Australijczykami Thanasim Kokkinakisem i Nickiem Kyrgiosem.


Wyniki

Singiel

Novak Dżoković (Serbia, 7) – Daniił Miedwiediew (4) 6:3, 6:7(5), 7:6(2)

Andriej Rublow (6) – Stefanos Tsitsipas (Grecja, 2) 3:6, 6:3, 6:2

Debel

Wesley Koolhof, Neal Skupski (Holandia, Wielka Brytania, 1) – Ivan Dodig, Austin Krajicek (Chorwacja, Stany Zjednoczone, 5) 7:5, 4:6, [10:6]

Nikola Mektić, Mate Pavić (Chorwacja, 4) – Thanasi Kokkinakis, Nick Kyrgios (Australia, 8) 7:6(4), 7:6(4)

Madryt. Pracowity dzień Fręch, zagra o finał

/ Anna Niemiec , źródło: własne, foto: AFP

Magdalena Fręch awansowała do najlepszej czwórki imprezy ITF z pulą nagród 80 tysięcy dolarów. Z powodu problemów z pogodą Polka w piątek musiała rozegrać dwa pojedynki.

Rano łodzianka w drugiej rundzie zmierzyła się z Iriną Chromaczewą. Co prawda to Rosjanka jako pierwsza zdobyła przełamanie na 2:1, ale od tego momentu podopieczna Andrzeja Kobierskiego zdobyła pięć gemów z rzędu i objęła prowadzenie w meczu.

Chromaczewa odebrała podanie rywalce również na początku drugiej odsłony spotkania, ale i tym razem niewiele jej to dało. Fręch błyskawicznie odrobiła stratę, a potem dołożyła jeszcze jedno przełamanie w szóstym gemie i tę przewagę utrzymała już do końca meczu. Reprezentantka Rosji miała jeszcze w dziewiątym gemie dwie szanse, żeby odrobić część strat, ale trzecia rakieta Polski obroniła dwa „breakpointy” i po 75 minutach zakończyła spotkanie przy pierwszej piłce meczowej.

Kilka później Fręch wyszła na kort po raz drugi, żeby w ćwierćfinale zmierzyć się z Francescą Curmi, która niespodziewanie łatwo poradziła sobie z Oceane Dodin. Reprezentantka Biało-Czerwonych dobrze rozpoczęła spotkanie przeciwko Maltance i dzięki przełamaniu w czwartym gemie odskoczyła na 4:1. Zawodniczka z kwalifikacji nie zamierzała się jednak odpuszczać i wyrównała na 4:4. W końcówce wyszło jednak większe doświadczenie naszej tenisistki i to ona objęła prowadzenie w meczu.

Reprezentantka Malty w drugiej odsłonie spotkania również nie zamierzała się poddawać. Dwukrotnie wychodziła na prowadzenie z przewagą „breaka”. Podopieczna Andrzeja Kobierskiego za każdym razem odrabiała jednak stratę, a po godzinie i 34 minutach gry przypieczętowała zwycięstwo kolejnym przełamaniem.

O miejsce w finale Magdalena Fręch zagra z rozstawioną z numerem 1 Tamarą Korpatsch.


Wyniki

Ćwierćfinał singla

Magdalena Fręch (Polska, 5) – Francesca Curmi (Malta, Q) 6:4 6:4

Druga runda singla

Magdalena Fręch (Polska, 5) – Irina Chromaczewa 6:2 6:3

ATP Finals. Fritz zagra w półfinale

/ Szymon Frąckiewicz , źródło: własne, foto: AFP

Do półfinału ATP Finals awansował Taylor Fritz. W decydującym starciu pokonał Felixa Augera-Aliassime 7:6(4), 6:7(5), 6:2. W czwartek poznaliśmy również ostateczne rozstrzygnięcia w grupie czerwonej w deblu.

W decydującym starciu o półfinał ATP Finals zmierzyli się Amerykanin Taylor Fritz i Kanadyjczyk Felix Auger-Aliassime. To było dopiero ich drugie spotkanie. Poprzednie miało miejsce w styczniu podczas ATP Cup, gdzie w trzech setach triumfował ten pierwszy.

Czwartkowy mecz był bardzo wyrównany. W pierwszej partii obydwaj zawodnicy bardzo skrupulatnie bronili własnego podania. Serwowali bardzo solidnie, dzięki czemu uniknęli nawet pojedynczych break-pointów. Minęła już prawie godzina od rozpoczęcia meczu, kiedy było jasne, że decydujący będzie tiebreak. W nim skuteczniejszy był Fritz. Amerykanin wygrał 7:4, wykorzystując drugiego setbola.

W drugiej partii wiele się nie zmieniło, choć obydwaj tenisiści dość wyraźnie popsuli swoje statystyki serwisowe. Na początku seta mógł z tego skorzystać Auger-Aliassime. Miał trzy piłki na 2:0, ale ostatecznie nie zdołał przełamać rywala. Nieunikniony znów był tiebreak. Nieco lepiej rozpoczął go Fritz, bowiem prowadził 4:2, ale to Kanadyjczyk miał po paru minutach piłkę setową na 7:5. Nie przepuścił tej okazji i doprowadził do wyrównania.

W decydującym secie wciąż trwała zacięta rywalizacja. Zawodnicy ponownie skupiali się głównie na bronieniu własnego podania. Zadanie te realizowali bardzo skutecznie, aczkolwiek szósty gem przyniósł przełom. Fritz wprawdzie nie wykorzystał trzech break-pointów, aczkolwiek czwartej szansy już nie zmarnował i wyszedł na upragnione prowadzenie (4:2).

Po tym ciosie Kanadyjczyk nie zdołał się podnieść. Ponadto jego gra kompletnie się załamała. Fritz wygrał trzeciego seta 6:2 i cały mecz 7:6(4), 6:7(5), 6:2. Amerykanin osiągnął gigantyczny sukces, gdyż dzięki temu rezultatowi zagra w półfinale Nitto ATP Finals w Turynie, co można uznać za niespodziankę.

W turnieju deblowym zwycięstwa w ostatniej kolecje w grupie odnieśli Lloyd Glasspool i Harri Heliovaara oraz Rajeev Ram i Joe Salisbury. Te zwycięstwa oznaczają, że to właśnie te dwie pary zobaczymy w półfinałach imprezy.


Wyniki

Singiel

Taylor Fritz (USA, 8) – Felix Auger-Aliassime (Kanada, 5) 7:6(4), 6:7(5), 6:2

Debel

Lloyd Glasspool, Harri Heliovaara (Wielka Brytania, Finlandia, 6) – Marcel Granollers, Horacio Zeballos (Hiszpania, Argentyna, 7) 6:0, 6:4

Rajeev Ram, Joe Salisbury (Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, 2) – Marcelo Arevalo, Jean-Julien Rojer (Salwador, Holandia, 3) 3:6, 7:6(4), [10:5]