Wimbledon: Iga Świątek i trawa – sympatia rodzi się powoli
Lesley Pattinama Kerkhove napędziła sporo strachu – więcej kibicom niż samej Idze Świątek, ale w końcu ład rankingowy został przywrócony. Rozmowę z liderką można było więc przeprowadzić w atmosferze odprężenia po przeżyciu niełatwym, lecz zakończonym jak należy.
Korespondencja z Londynu
Twórz z nami najlepszy magazyn tenisowy, zostań patronem Tenisklubu: https://patronite.pl/Tenisklub!
Osobiste relacje Igi Świątek z trawą – zwłaszcza z wimbledońską, bo inne takich emocji nie wzbudzają – nie są łatwe. Po zwycięstwie Polki w turnieju juniorek nie tylko nie wybuchła szalona miłość, ale nawet o nić sympatii ciągle trudno.
– Kiedy w zeszłym roku stosunkowo łatwo wygrałam mecz trzeciej rundy, poczułam złudną pewność, że już nauczyłam się gry na trawie – wspomniała.
Dziś, przynajmniej takie było powszechne przekonanie, z rywalką, która do turnieju głównego dostała się kuchennymi drzwiami jako „lucky loserka”, powinna była poradzić sobie bez większych ceregieli. Lesley Pattinama Kerkhove uznała jednak, że lepszej okazji, aby przedstawić się szerszej publiczności, może już nigdy nie mieć.
– Zagrała naprawdę bardzo dobrze. Mogła grać bez obciążenia i kompleksów, nie miała nic do stracenia. Wiem, jak to jest, bo jeszcze niedawno sama byłam w takiej sytuacji – zauważyła Polka.
Bardziej niż grą rywalki przejmowała się swoją. Nie zamierzała w niej niczego zmieniać i nawet po przegraniu drugiej partii po prostu robiła swoje. Nauczyła się zaczynać trzeciego seta tak, jakby to był pierwszy. Wyrzuca z głowy wszystkie myśli, które by mogły przeszkadzać.
– Do dwugodzinnych pojedynków jestem bardzo dobrze przygotowana zarówno pod względem mentalnym, jak i motorycznym. Wiedziałam, że rywalka wcześniej czy później przestanie wszystko trafiać i zacznie popełniać błędy.
Plan na kolejny mecz, teoretycznie znacznie trudniejszy, bo z Alize Cornet, Iga Świątek ma banalnie prosty. Chciałaby po prostu częściej trafiać w kort, bo dziś za często piłki lądowały poza kortem lub wpadały w siatkę. Ma to być gra bardziej solidna, wręcz bezpieczna, jeśli będzie to konieczne.
O przedłużeniu serii meczów bez porażki, o co zapytał jeden z nielicznych dziennikarzy spoza Polski, który był ciekaw, co po takim meczu ma do powiedzenia liderka rankingu WTA, nie chciała mówić długo. Wyjaśniła jedynie, że w ogóle się nad tym nie zastanawia, bo interesuje ją tylko ten mecz, który dopiero przed nią.
Co innego poczucie własnej wartości, pewności siebie na korcie. – Oczywiście powoli rośnie, ale trawa nie jest dla mnie ulubioną nawierzchnią. Ja tego jeszcze nie potrafię, więc nie wiem, jak inne dziewczyny dają radę przestawić się w zaledwie trzy-cztery tygodnie.
Może to subiektywne wrażenie, ale jeśli prawdziwe, to można zaryzykować twierdzenie, że Iga Świątek pozostaje świadoma dziur, jakie w jej tenisie odkrywa ta trudna nawierzchnia. Oczywiście chce wygrywać i zrobi wszystko, żeby wcześniej czy później z wimbledońską trawą w końcu się polubić, może zaprzyjaźnić. A jeśli nawet nie przedłuży serii zwycięskich pojedynków do 42 – wszyscy wiemy, co by to oznaczało – to wcześniej czy później zostanie mistrzynią Wimbledonu.
Co zresztą już cztery lata temu przepowiedział jej Nick Brown, przyjaciel polskiego tenisa i sprawca jednej z największych niespodzianek w dziejach tego turnieju.
Partnerem relacji medialnych „Tenisklubu” jest PZU, oficjalny sponsor Igi Świątek.