Nawet Iga Świątek wie, że wszystkich meczów wygrać nie można, ale próbować trzeba. Tak samo my, prości wimbledonolodzy, wiemy, jak trudno przekonać zwłaszcza najbliższą rodzinę, że sama The Queue i stanie w niej naprawdę jest cool.
Dziś jak co dzień, choć to już półfinały singla mężczyzn. Punktualnie o 6:00 stewardzi zaczęli budzić ludzi stojących – oczywiście nie dosłownie, bo przecież śpiących pod namiotami – w kolejce. Ci, którzy ustawili się w niej najwcześniej, mieli półtorej godziny na poranną toaletę, zanim zaczęło się wydawanie opasek będących czymś w rodzaju przepustek do kasy.
W tym samym czasie obsługa kortów zaczęła przygotowywać je do gry. Podlewać nie było potrzeby, wystarczyło poprawić linie, a ogrodnicy sprawdzili, czy poprzedniego dnia trawa zbytnio nie ucierpiała pod stopami grających. O jej stan troszczy się również Rufus, najbardziej medialny myszołowiec towarzyski* (jego towarzyskość nie wynika z charakteru, lecz z klasyfikacji gatunków), patrolujący przestrzeń powietrzną nad kortami i zniechęcający gołębie i inne drobne ptactwo do wydziobywania trawy i zostawiania w niej odchodów.
Około 10:00 z Kentu na Wimbledon dotarł transport truskawek, do późnego popołudnia zjedzonych przez tych, którzy za obecność na turnieju płacą, i tych, którzy lepiej lub gorzej na nim zarabiają. Kolejkowicze jeszcze nie zdążyli o truskawkach pomyśleć, bo mniej więcej wtedy przykładali karty płatnicze do terminali. Turniej jest już całkowicie bezgotówkowy, więc nawet najgrubszych banknotów nie można zamienić na bilety.
O 11:00 zaczęły się mecze na kortach bez dachu, ale dziś szybko zostały przerwane. Prognoza, jednoznacznie niekorzystna, spełniła się. Kto miał bilet na Kort Centralny, czekał do 13:30 na Jannika Sinnera i Novaka Dźokovicia, a potem Carlosa Alcaraza i Daniiła Miedwiediewa, kto na Kort Numer 1, ten obejrzał sobie półfinały debla kobiet. Pozostali przenieśli się na Wzgórze Henmana (starsi) czyli Kopiec Murraya (młodsi).
Jedni stali, inni rozsiedli się na kocach, prawie wszyscy, gdy trzeba było, skryli się pod parasolami i chyba nikt się nie skarżył, że mokro, chłodno i niewygodnie. Pewnie na trybunach Centralnego byłoby przyjemniej, ale i tak nie ma porównania z oglądaniem tenisa w kapciach i na kanapie. Wrócą – może nie jutro ani w niedzielę, ale w przyszłym roku na pewno. I na wszelki wypadek już zarejestrowali się na portalu myWimbledon. Zgłoszenia do loterii biletowej będą przyjmowane od połowy września.
* Dziękuję red. Radosławowi Nawrotowi za zwrócenie uwagi, iż Rufus nie jest żadnym sokołem ani jastrzębiem