Prezes PZT podał się do dymisji! Wybrano nowego!

/ Szymon Frąckiewicz , źródło: PZT, foto: Rafał Oleksiewicz

Mirosław Skrzypczyński zrezygnował z funkcji prezesa Polskiego Związku Tenisowego! Jest to wynik ostatnich doniesień medialnych, oskarżających Skrzypczyńskiego między innymi o liczne przypadki molestowania. Tymi sprawami PZT ma się zresztą zająć w następnej kolejności. Nowym prezesem został natomiast Dariusz Łukaszewski. Zaskakujące jest jednak, że Skrzypczyński nadal pozostaje członkiem zarządu PZT.

Ostatnie tygodnie przyniosły wiele kontrowersji wokół osoby Mirosława Skrzypczyńskiego. Dziennikarze Onetu Jacek Harłukowicz i Janusz Schwertner opublikowali na łamach swojego portalu kilka artykułów uderzających w osobę byłego już prezesa PZT. Część oskarżeń dotyczyła różnych kwestii związanych z budową centrum tenisowego w Kozerkach oraz organizowanego tam Memoriału Marii i Lecha Kaczyńskich. Liczne były też oskarżenia o molestowanie. Pochodziły między innymi od byłych podopiecznych Skrzypczyńskiego, z czasów gdy był jeszcze trenerem. Jedną z takich osób była Katarzyna Kotula – posłanka Lewicy. Pojawiły się także informacje o przemocy domowej względem byłej żony i córek.

Mirosław Skrzypczyński sam złożył w czwartek rezygnację, którą zarząd PZT przyjął. Na tym samym posiedzeniu odbyło się głosowanie, w którym wyłoniono następcę. Został nim Dariusz Łukaszewski – dotychczasowy wiceprezes zarządu w związku.

Poinformowano również, że powołana zostanie zewnętrzna, trzyosobowa komisja, której zadaniem będzie „zbadanie wszelkich okoliczności dotycząch spraw związanych z osobą Mirosława Skrzypczyńskiego”. Ma ona się składać z kobiet, a jej skład zostanie podany do informacji publicznej niezwłocznie i nie później niż 30 listopada. Działania komisji mają być zbliżone do działań prowadzonych przez komisje śledcze. Raport z jej działalności „ma zostać opracowany w czasie sześciu miesięcy od czasu ukonstytuowania komisji”.

Całość oświadczenia PZT podpisanego przez Dariusza Łukaszewskiego dostępna jest pod tym linkiem.

Już po informacji o dymisji Skrzypczyńskiego okazało się, że w rzeczywistości jest ona tylko połowiczna.

– Dymisja pana Mirosława Skrzypczyńskiego dotyczy ustąpienia z funkcji prezesa zarządu. Co do jego obecności w zarządzie zdecyduje powoływana przez nas specjalna komisja, która badać będzie ujawniane przez media przypadki jego ewentualnych niewłaściwych zachowań. Jeśli uzna ona, że nie może on sprawować tej funkcji, przestanie być członkiem zarządu — powiedział nowy prezes PZT Dariusz Łukaszewski w rozmowie z Onet.pl.

Puchar Davisa. Pewne triumfy Australii i Chorwacji

/ Szymon Frąckiewicz , źródło: własne, foto: AFP

W Maladze trwa turniej finałowy Pucharu Davisa. Odbyły się już dwa starcia ćwierćfinałowe. Z turnieju odpadli w środę reprezentanci gospodarzy, którzy ulegli Chorwatom. Dzień wcześniej Australijczycy wyeliminowali Holendrów.

Turniej finałowy Pucharu Davisa w Maladze rozpoczął się we wtorek starciem Australii z Holandią. Tenisiści z Antypodów byli faworytami tej rywalizacji i spełnili oczekiwania swoich kibiców. I to bez potrzeby rozgrywania debla. Zwycięstwa wcale nie przyszły im jednak łatwo. Zarówno rywalizujący z Tallonem Griekspoorem Jordan Thompson, jak i podejmujący Botica van de Zandschulpa Alex de Minaur przegrali pierwszego seta. Po ambitnej grze i bardzo wymagającej walce potrafili jednak odwrócić losy spotkania i rozstrzygnąć je na swoją korzyść. W związku z tym mecz Matthew Ebdena i Maxa Purcella z Wesley’em Koolhofem i Matwe Middelkoopem nie był już potrzebny.

Również w środowej rywalizacji Chorwacji z Hiszpanią nie było potrzeby, by na kort wychodzili Nikola Mektić i Mate Pavić oraz Pablo Carreno Busta i Marcel Granollers. Zawodnicy z Bałkanów potrafili bowiem postawić się gospodarzom i rozstrzygnąć losy ćwierćfinałowego starcia już w singlach. Najpierw Borna Czorić poradził sobie w dwóch, choć niełatwych, setach z Roberto Bautistą Agutem. Później wydawało się, że PAblo Carreno Busta może doprowadzić do wyrównania, ale mimo porażki w pierwszym secie to Marin Czilić był górą. W ekscytującym ponad trzygodzinnym boju to Chorwat wygrał 7:5 w tiebreaku trzeciego seta.

Australijczycy i Chorwaci zmierzą się w półfinale, a skład drugiego meczu tej fazy poznamy w czwartek. O awans powalczą Włosi z Amerykanami i Niemcy z Kanadyjczykami.


Wyniki

Australia – Holandia 2:0

Jordan Thompson – Tallon Griekspoor 4:6, 7:5, 6:3

Alex de Minaur – Botic van de Zandschulp 5:7, 6:3, 6:4

Chorwacja – Hiszpania 2:0

Borna Czorić – Roberto Bautista Agut 6:4, 7:6(4)

Marin Czilić – Pablo Carreno Busta 5:7, 6:3, 7:6(5)

Iga Świątek już planuje przygotowania do Wimbledonu 2023

/ Szymon Frąckiewicz , źródło: TVP, foto: AFP

Ledwo zakończył się sezon, a już znamy część planów Igi Świątek na przyszły rok. I to na odległy jego fragment. Polka ma być gwiazdą turnieju w niemieckim Bad Homburg. To impreza rozgrywana na trawie w ramach przygotowań do Wimbledonu.

W minionym sezonie, który dla Igi Świątek był pasmem sukcesów, kryzys złapał Polkę, gdy przyszło do gry na trawie. Nasza reprezentantka nie rozegrała żadnego turnieju na tej nawierzchni przed startem Wimbledonu, a w Londynie odpadła już w trzeciej rundzie. Polka nie ukrywa, że nie czuje się wciąż komfortowo na tej nawierzchni, mimo że to tam zdobyła tytuł wielkoszlemowy w czasie juniorskiej kariery.

Być może błędem naszej reprezentantki było przystąpienie do Wimbledonu bez odpowiedniego przygotowania na trawie. Dlatego w przyszłym roku planuje nie powtórzyć tego scenariusza. Dziś poinformowano, że zagra w Bad Homburg. To będzie trzecia edycja turnieju rangi 250 w zachodnich Niemczech. Pierwszą, przed rokiem, wygrała reprezentantka gospodarzy Angelique Kerber. Drugą, w czerwcu, wygrała Francuzka Caroline Garcia. W finale pokonała Biancę Andreescu z Kanady. W finale debla grała Alicja Rosolska.

Świątek i Hurkacz sprzeciwiają się przemocy!

/ Anna Niemiec , źródło: własne/twitter, foto: AFP

W ostatnich dniach polskim środowiskiem sportowym wstrząsnęły doniesienia dziennikarzy portalu internetowego Onet, z których wynika, że prezes Polskiego Związku Tenisowego w przeszłości molestował swoje zawodniczki. Głos w tej sprawie zabrali Iga Świątek i Hubert Hurkacz.

Nad Mirosławem Skrzypczyńskim już od kilku tygodni zbierają się ciemne chmury. W poniedziałek bardzo mocne oskarżenie w jego stronę wysunęła Katarzyna Kotula. Posłanka lewicy w wywiadzie z dziennikarzami Onetu zdradziła, że w latach 90. w Gryfinie była wielokrotnie napastowana przez swojego ówczesnego trenera.

Na ostatnie doniesienia postanowiła zareagować Iga Świątek. – Czuję, że jako obecna liderka tenisa na świecie nie mogę przemilczeć pewnych spraw – rozpoczęła swój wpis trzykrotna mistrzyni wielkoszlemowa. – Nie godzę się na przemoc w sporcie, nie tylko w tenisie, ale w każdym sporcie i po prostu w życiu. Dlatego poważnie traktuję artykuły, które ukazały się na temat prezesa Polskiego Związku Tenisa Mirosława Skrzypczyńskiego. Rozstrzygnąć w sprawie powinny odpowiednie organy i mam nadzieję, że zajmą się tym po tym, jak media zaalarmowały o historiach osób, z którymi rozmawiały. Nie moją rolą jest, aby wchodzić w kompetencje państwowych organów czy dziennikarzy – to zbyt poważne sprawy, a na szali są ludzie i ich zdrowie – wyjaśniła raszynianka, zachęcając również do tego, żeby w trudnych sytuacjach nie bać się skorzystać z pomocy profesjonalistów czekających pod telefonem zaufania. W dalszej części oświadczenia Świątek podziękował również swojemu tacie za to, że tak mądrze prowadził jej karierę i dbał o bezpieczeństwo.

Swoje wsparcie dla ofiar przemocy w mediach społecznościowych przekazał również Hubert Hurkacz. – Wspieram wszystkie kobiety i wszystkie ofiary przemocy. Żaden trener ani opiekun nie może wykorzystywać swojej władzy ani pozycji. W stosunku do nikogo. Jakakolwiek agresja w sporcie i poza nim, powinna być piętnowana i karana. Liczę na to, że odpowiednie organy właściwie zareagują na doniesienia prasowe o Prezesie Polskiego Związku Tenisowego, Mirosławie Skrzypczyńskim. Jestem z każdą ofiarą przemocy – zapewnił nasz najlepszy tenisista.

Korespondencja z Turynu. Inna liga

/ Mateusz Grabarczyk , źródło: Własne, foto: AFP

Po siedmiu latach Novak Dżoković znowu wygrał Nitto ATP Finals. To jego szósty tytuł w tych rozgrywkach. Nie samo zwycięstwo budzi największy podziw, a sposób, w jaki je odniósł, bo Serb – mimo wcale nie najwyższej formy – nie przegrał w Turynie meczu i stracił tylko jednego seta – w spotkaniu bez stawki z Daniiłem Miedwiediewem.

Mateusz Grabarczyk, korespondencja z Turynu

Dla świata sportu niedziela 20 listopada to nie tylko finał tenisowego sezonu. To także – a może przede wszystkim – początek piłkarskich mistrzostw świata, o których głośno jest zawsze, ale w tym roku nie tylko ze względów sportowych. Novak Dżoković i Casper Ruud musieli się z tym pogodzić i poczekać na swój finał do godziny 19, a wszystko dlatego, by ich pojedynek nie kolidował z meczem otwarcia Kataru z Ekwadorem.

Pierwszy set był jak solidna partia szachów. Obaj zawodnicy od początku byli bardzo skupieni i pilnowali własnych podań jak oka w głowie. Chociaż utrzymanie ich nie przychodziło im łatwo. Gemy były wyrównane, a returnujący mieli swoje szanse. Gdy jednak dochodziło do najważniejszych akcji, to serwujący stawiał kropkę nad i. Wydawało się, że inny scenariusz niż tie break nie wchodzi w grę, jednak kilka szczęśliwych zagrań Serba w dwunastym gemie dało mu setbola, którego nie zmarnował. W drugim secie Dżoković szybko zdobył przewagę przełamania, po czym jego gra weszła na jeszcze wyższy poziom. Serb popełniał bardzo mało błędów, trafiał blisko linii i nie pozwalał na wiele i tak przecież dobrze prezentującemu się Ruudowi. Norweg robił, co mógł, ale nie dał rady już dobrać się do skóry przeciwnikowi. Dżoković utrzymał breaka do końca i wygrał.

Niedosyt pozostał

Jak na wielki finał sezonu zabrakło emocji, których przy takim wydarzeniu moglibyśmy oczekiwać. Głównie dlatego, że Serb był po prostu za mocny. Strach pomyśleć, co będzie, gdy wróci do najwyższej formy, bo przecież takiej w Turynie wcale nie miał. Mimo to jego wyniki z Włoch, ale i z poprzednich miesięcy, muszą budzić respekt. 35-letni Dżoković od porażki w majowym Roland Garros wygrał 26 spotkań, a przegrał jedno, z Holgerem Rune w paryskiej hali Bercy, nie licząc rozgrywek Laver Cup. Ciężko się doczekać, co Serb szykuje na przyszły sezon.

W grze podwójnej mistrzami zostali Rajeev Ram i Joe Salisbury, którzy przed rokiem przegrali w Turynie w finale z Pierrem-Huguesem Herbertem i Nicolasem Mahutem. Podobnie jak wtedy tak i teraz pokonali na swojej drodze Nikolę Makticia i Mate Pavicia. Wcześniej w półfinale, tym razem już w starciu o tytuł. Mimo że deblowe mecze mogą być naprawdę bardzo pasjonujące, ten taki niestety nie był. Na palcach jednej ręki można policzyć dłuższe i efektowniejsze wymiany, chociaż Brytyjczyk w jednej akcji popisał się zagraniem obok słupka, co wzbudziło ogromny aplauz publiczności. Pierwszego seta Ram i Salisbury wygrali w tie breaku, a w drugim o ich sukcesie zdecydowało jedno przełamanie, zdobyte na samym początku.


Wyniki

Singiel

Novak Dżoković (Serbia, 7) – Casper Ruud (Norwegia, 3) 7:5, 6:3

Debel

Rajeev Ram, Joe Salisbury (Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, 2) – Nikola Mektić, Mate Pavić (Chorwacja, 4) 7:6(4), 6:4

Świątek nominowana do nagrody „zawodniczki roku”. Formalność?

/ Szymon Frąckiewicz , źródło: Tennis 365, foto: AFP

Za Igą Świątek niesamowity sezon. Nic dziwnego zatem, że Polka została nominowana do nagrody „zawodniczki roku” w ramach WTA Awards. Wydaje się, że przy osiągnięciach naszej tenisistki wybór laureatki to czysta formalność. Nagrodę może zgarnąć też trener Świątek.

Koniec sezonu to czas na jego podsumowanie, a jednym z takich jest rozdanie nagród WTA. W tym tygodniu opublikowano nominacje i do najważniejszą z nagród może zdobyć Iga Świątek. Wydawałoby się, że wybór mistrzyni dwóch tegorocznych turniejów wielkoszlemowych i liderki rankingu to oczywistość, ale takie gale lubią się rządzić własnymi prawami. Tymczasem obok Polki do tej nagrody pretendują Tunezyjka Ons Jabeur, Amerykanki Coco Gauff i Jessica Pegula, Francuzka Caroline Garcia i Kazaszka Jelena Rybakina.

Mniej oczywisty może być wybór laureatek narody dla najlepszej pary deblowej. Faworytkami są Czeszki Barbora Krejczikova i Katerina Siniakova, ale inne nominowane też mają za sobą znakomity sezon. Chociażby te, które nominowane są także za swoje osiągnięcia w singlu, czyli Gauff i Pegula. Ponadto wybór może paść na Rosjankę Weronikę Kudiermietową i Belgijkę Elise Mertens, Kanadyjkę Gabrielę Dabrowski i Meksykankę Giulianę Olmos oraz Ukrainkę Liudmiłę Kiczenok i Łotyszkę Jelenę Ostapenko.

Ciekawie zapowiada się wybór zawodniczki, która osiągnęła największy postęp w minionym sezonie. Może nią zostać chociażby wspominana już Kudiermietowa, albo któraś z jej rodaczek. Nominowano bowiem aż trzy Rosjanki i w tym gronie znalazły się również Liudmiła Samsonowa oraz Jekaterina Aleksandrowa. Mocną kandydatką jest też jednak Brazylijka Beatriz Haddad Maia, a ostatnią z nominowanych jest Australijka Ajla Tomljanovic.

Interesującye grono stanowią nominowane do tytułu „nowicjuszki roku”. Jest chociażby Chinka Qinwen Zheng, która podniosła ciśnienie polskim kibicom podczas Roland Garros. Jest znakomita młoda Czeszka Linda Fruhvirtova. Wybór może też paść na rewelację Wimbledonu, czyli Niemkę Julie Niemeier, albo Mayar Sherif, która pisze historię tenisa w Egipcie. Mocną kandydatką jest również Brazylijka Laura Pigossi. Przed rokiem jej medal olimpijski w deblu był sensacją, a tym razem nikogo by już nie zdziwił. Ostatnią nominowaną jest Brytyjka Harriet Dart, mająca za sobą udaną jesień.

W minionym sezonie byliśmy świadkami paru spektakularnych powrotów, a za takie WTA również nagradza. Laureatką może zostać choćby Daria Saville. Australijka prezentowała się w tym sezonie bardzo solidnie, dopóki nie pokonała jej kontuzja. Sensacją lata, a szczególnie Wimbledonu, była Niemka Tatjana Maria. Po raz kolejny liczyć w tourze zaczęła się Chorwatka Donna Vekić. Ostatnią z nominowanych jest za to Serena Williams, która ma za sobą „łabędzi śpiew” w US Open.

Ostatnią z nagród jest ta dla trenera roku i tu znów wśród nominowanych jest Polak. Tomasz Wiktorowski, który popchnął Igę Świątek na nieosiągalny dla innych poziom, może zostać wyróżniony. Konkurencja jest jednak silna. Chociażby w osobie Daniela Witta, który doprowadził do sukcesów Jessicę Pegulę, albo Issama Jellaliego, opiekującego się Ons Jabeur. Podwójna nominacja trafiła do Corey’a Gauffa i Diego Moyano, pracujących z córką tego pierwszego, czyli Coco. Ponadto nagrodę mogą otrzymać też Carlos Martinez (trener Darii Kasatkiny), Bertrand Perret (Caroline Garcia), Rafael Paciaroni (Beatriz Haddad Maia) i Tom Hill (Maria Sakkari).

O jedno come on za daleko

/ Mateusz Grabarczyk , źródło: Korepondencja z Turynu, foto: AFP

Tenisowa etykieta nie każdemu kibicowi będzie pasować. Bo jak to jest, że na meczu piłki nożnej można – a nawet trzeba – krzyczeć, ile wlezie, a w tenisie, gdy toczy się pasjonująca wymiana należy siedzieć cicho i hamować emocje?! Jedni powiedzą, że to piękno tego sportu, inni uznają to za dziwactwo, a Taylor Fritz parę dni będzie się pewnie zastanawiał, co by było, gdyby nie jeden nadgorliwy fan. Jutro wielki finał sezonu, a w nim zagra Novak Dżoković i Casper Ruud.

 

Mateusz Grabarczyk, korespondencja z Turynu   

 

Zmiana warty w męskim tenisie jest stopniowa, ale nieuchronna i coraz bardziej widoczna. Z powszechnie znanej wielkiej trójki na polu walki zostało już tylko dwóch. Trzymają się nieźle, bo przecież razem zgarnęli w tym roku trzy wielkoszlemowe tytuły, oddając młodzieży tylko US Open. W Turynie znowu ma szansę wygrać doświadczenie. Mimo że Roger Federer już karierę zakończył iw we Włoszech nawet się nie pojawił, Rafael Nadal odpadł w fazie grupowej, to do finału dotarł Novak Dżoković. Różnica wiekowa między nim a pozostałymi trzema półfinalistami wynosi od dziesięciu do trzynastu lat. Różnica w klasie jest jeszcze większa. – On, Rafa i Roger są w swojej własnej lidze. Dopiero potem jest cała reszta – mówił wczoraj na konferencji prasowej Daniił Miedwiediew po porażce z Serbem.

 

I tą inną ligę widać, chociaż dzisiejszy półfinał Dżokovicia z Taylorem Fritzem był naprawdę bardzo wyrównany. Amerykanin walczył o pierwszy finał ATP Finals dla Stanów Zjednoczonych od – uwaga – szesnastu lat, kiedy to w meczu o tytuł z Rogerem Federerem przegrał… James Blake. Tak, James Blake. Młodsi kibice dyscypliny mogą go nawet nie pamiętać i znać tylko z archiwalnych nagrań lub zdjęć. To kolejny już dowód na zastój w amerykańskim tenisie męskim, o czym mówi się od dawna. Jednak dziś Fritz był równorzędnym rywalem dla Dżokovicia. Grał solidnie, momentami nawet lepiej, osiągając przewagę szczególnie w drugim secie, kiedy udokumentował ją przełamaniem. Tyle tylko że Serb znowu zrobił to,  co jest charakterystyczne tylko dla garstki tych najlepszych. W absolutnie kluczowych momentach po prostu się nie mylił i przechylał szalę zwycięstwa na swoją korzyść dosłownie o włos. O ile w pierwszym secie zawdzięczał to tylko sobie, o tyle w drugim zdarzyło się coś, co przy tak wyrównanym meczu – gdzie o sukcesie jednego bądź drugiego tenisisty decyduje pojedynczy punkt – miało fundamentalne znaczenie. Fritz prowadził 5:4 i przy po 30 zaserwował tak dobrze, że wystarczyło wykończyć akcję. Niestety, głośne come on jednego z fanów na tyle zdekoncentrowało Amerykanina, że banalna piłka zamiast dać mu setbola, wylądowała w siatce. Fritz rozłożył bezradnie ręce, sędzia zwrócił uwagę nadgorliwemu kibicowi, ale czasu cofnąć się nie dało. Dżoković wykorzystał szansę, odrobił stratę przełamania w ostatniej chwili i doprowadził do tiebreaka, którego wygrał – tak jak pierwszego – najmniejszą możliwą różnicą dwóch punktów. – W tym momencie trudno mi pozytywnie spojrzeć na cały turniej, bo przegrałem mecz i wpłynęło na to coś, czego nie mogłem skontrolować – zaczął konferencję wyraźnie rozczarowany Amerykanin. – Myślę, że trudno jest z takimi sytuacjami zrobić coś więcej. Można by było powtarzać punkty, ale przecież taki kibic mógłby równie dobrze krzyknąć wtedy, gdybym to ja wygrał punkt. Ile takich punktów byśmy mieli powtarzać? To frustrujące, ale tak się zdarza. Mimo wszystko wiem, że za kilka dni spojrzę na ten turniej inaczej. Wiem, że wykorzystałem swoją szansę. Miało mnie tu nie być, a zagrałem kilka dobrych meczów, wygrywając dwa w fazie grupowej i czuję, że moja gra jest lepsza i pewniejsza – dodał.

 

Dolary nie, euro!

Dżoković, chociaż wygrał dzisiaj szybciej i bez straty seta, ciągle nie był w pełni sobą, chociaż w porównaniu z wczorajszym starciem z Miedwiediewem widać było poprawę. – W wielu innych meczach czułem się lepiej niż dzisiaj. Brakowało mi świeżości, nogi nie funkcjonowały najlepiej, ale wiedziałem, że tak będzie, mając za sobą taki pojedynek z wczoraj. Uważam jednak, że to się liczy podwójnie, bo mimo że nie czułem się najlepiej, wygrałem mecz – opowiadał po spotkaniu Serb. Dżoković ma szansę zgarnąć rekordową wygraną za turniej, inkasując prawie 5 mln dolarów jako niepokonany w Turynie triumfator zawodów. Nie uszło to uwadze jednego z dziennikarzy, który spytał go wprost, czy taki mistrz jak on w ogóle myśli jeszcze o wpływających na jego konto dolarach. – O dolarach nie, jedynie o euro – rzucił ze śmiechem Dżoković.

 

Komentarz do drugiego półfinału właściwie można by było zamknąć w dwóch zdaniach, ale nie róbmy tak. Wczoraj Andriej Rublow też źle zaczął spotkanie ze Stefanosem Tsitsipasem, a mimo tego odwrócił losy i skończył świetnie. Dziś trudno było uwierzyć w to, co dzieje się na korcie. Wyrównana walka trwała tylko przez pierwsze cztery gemy. Potem Casper Ruud uciekł rywalowi. Norweg grał niezwykle solidnie i precyzyjnie, wielokrotnie plasując piłki blisko linii. Za to Rublow szybko zaczął się złościć, grymasił i popełniał wiele błędów. Doszło nawet do tego, że publiczność, zauważywszy jego fochy i niezdarność zaczęła gwizdać. Może to pomogło, bo ten nagle wziął się w garść, posłał kilka wygrywających serwisów i po ośmiu przegranych gemach wreszcie wrzucił coś na swoje konto. Publiczność zawyła z radości. Chwilę później zawyła znowu, bo Rublow odrobił jedno przełamanie w drugim secie, dorzucił świetnie rozegrane własne podanie i zbliżył się do Norwega na jednego gema, wlewając w serca kibiców nadzieję na przedłużenie meczu. Nadzieja tak szybko jak się pojawiła, tak szybko zgasła. Ruud  drugiej szansy na skończenie meczu nie zmarnował i po ledwo ponad godzinie zameldował się w półfinale.

 

 

 

 

 

Korespondencja z Turynu. Festa Italiana

/ Mateusz Grabarczyk , źródło: własne, foto: AFP

We Włoszech na pierwszym miejscu jest fiesta. A właściwie festa, bo tak należy napisać, jeśli chce się być zgodnym z językiem gospodarzy Nitto ATP Finals. Wieńczący sezon turniej to nie tylko wielkie widowisko tenisowe z udziałem najlepszych zawodników tego sezonu, ale i – a może przede wszystkim – świetna zabawa na korcie i poza nim.

Mateusz Grabarczyk, korespondencja z Turynu

Piątek był ostatnim dniem rywalizacji grupowej. W grze podwójnej na wiele odpowiedzi jeszcze czekaliśmy, ale w singlu niewiadoma była tylko jedna – czy do grona półfinalistów dołączy Stefanos Tsitsipas czy Andriej Rublow. Jak na prawdziwą truskawkę na torcie przystało, ich mecz wyznaczono na sam koniec dnia.

Wcześniej do akcji wkroczyli Novak Dżoković i Daniił Miedwiediew. I chociaż w kontekście dalszych rozgrywek to spotkanie o niczym już nie decydowało, obaj zawodnicy podeszli do niego z niezwykłą ambicją, co przełożyło się na ponad trzygodzinną batalię, zwieńczoną tiebreakiem w decydującym secie. Wygrał Serb, chociaż Miedwiediew miał przecież już prowadzenie 5:4 i serwis. – Pozytywy? Nie ma pozytywów. Wiem, jak to brzmi, ale naprawdę, nie ma – powiedział na starcie konferencji Daniił. – Przed meczem nie miałem wielkiej motywacji, ale zobaczyłem, że Novak jest pozytywnie nastawiony, więc pomyślałem ‘okej, grajmy zatem’. Powinienem był zakończyć ten mecz przy stanie 5:4, oczywiście, że tak. Zepsułem to i tyle. Całe szczęście, że to spotkanie o niczym nie decydowało, ale na przyszłość muszę się poprawić.

Zmęczenie czy coś więcej?

Pełno było w meczu długich, wymagających wymian. Obaj tenisiści nie odpuszczali, obaj biegali do każdej piłki, a mimo tego można było odnieść wrażenie, że Dżoković nie jest do końca sobą. Grał solidnie i ambitnie, ale ci, co go długo obserwują, na pewno czuli, że brakuje w nim iskry. Serb wygrał mimo problemów z soczewkami kontaktowymi i na przekór błyskającym na początku meczu ekranom, o które tak pieklił się kilkanaście dni temu w Bazylei Holger Rune. Młody Duńczyk nie pozostawił wówczas suchej nitki na prowadzącym tamto spotkanie Mohamedzie Lahyanim. Co ciekawe, dzisiaj na stołku siedział ten sam arbiter i kilka razy przerwał akcję, dostrzegając przeszkadzające błyski na bandach reklamowych.

Jak wiele to spotkanie kosztowało Dżokovicia, widać było chociażby po tym, jak wyczerpany usiadł na krześle przeznaczonym dla sędziego liniowego, podczas gdy jego rywal urwał sznurówkę i potrzebował chwili przerwy na naprawę obuwia. Jego postawa nie przeszła również bez echa na konferencji prasowej, gdzie był to jeden z głównych tematów. – To był efekt bardzo dużego zmęczenia. Graliśmy wiele długich, intensywnych wymian, przez co fizycznie nie czułem się najlepiej – zaczął Dżoković, ale dziennikarzom to nie wystarczyło i próbowali dowiedzieć się czegoś więcej. – Nie chcę wchodzić w szczegóły, z czym się dzisiaj zmagałem, bo po co mam o tym teraz opowiadać? Powiedzmy po prostu, że było to zmęczenie. Nie będę się zastanawiał, czy to może mieć wpływ na jutrzejsze spotkanie, czy nie. Zrobię wszystko wraz z moim zespołem, abym w następnym meczu zaprezentował się w jak najlepszej formie – dodał Serb, zamykając właściwie temat. Ta enigmatyczność jednak zastanawia i rodzi wątpliwości, czy rzeczywiście dzień przerwy i bardzo intensywny mecz z Miedwiediewem to komplet powodów, dla których jego dzisiejsza dyspozycja nie była idealna, czy jednak kryje się za tym coś więcej.

Siedząc na trybunach Pala Aplitour, można było odnieść wrażenie, że tak samo jak na kolejne wyśmienite wymiany kibice czekają na regulaminową przerwę między gemami. Bo właśnie wtedy trybuny wykorzystywały swoje półtorej minuty i żyły w pełni. DJ rozgrzewał do czerwoności fanów, którzy klaskali, tańczyli i pokrzykiwali w stronę swoich idoli. Atmosfera udzieliła się nawet samym zawodnikom, co zarejestrowała kamera, obserwująca Miedwiediewa, który kiwał głową w rytm muzyki podczas jednej z przerw. Ajmo Nole, czyli znane wszystkim „come on” albo inaczej, popularna ostatnio w Polsce „jazda”, dało się słyszeć co i rusz, bo miałem to szczęście, że grupka serbskich kibiców zajęła krzesełka kilka metrów obok mnie. Zaangażowanie, z jakim dopingowali Dżokovicia, a przy tym trzymanie się zasad tenisowej etykiety, budziło podziw, ale i specjalnie nie zaskakiwało, bo przecież powszechnie znany jest temperament, z jakiego słyną Serbowie. Gdyby cała hala była wypełniona takimi ludźmi, ściany mogłyby tego nie wytrzymać.

Prędkość zbyt wysoka

Długo myślałem, że o meczu Tsitsipasa z Rublowem, który miał zostać deserem piątku, napiszę brutalnie, że był po prostu nudny. Bo długimi fragmentami przez ponad godzinę taki właśnie był, ale potem nastąpił zwrot akcji, jakiego trudno było się spodziewać.

Już w czwartym gemie Rublow został przełamany, cisnął ze złości rakietą i widać było, że nie potrafił znaleźć sposobu, aby dobrać się do skóry rywalowi. Tsitsipas nie prezentował niczego nadzwyczajnego, ale wydawał się solidny i to wystarczało. Przeważały krótkie, ostre wymiany, jakże inne od tych, które demonstrowali Dżokoviić z Miedwiediewem. Publiczność zdecydowanie trzymała stronę tego słabszego, bo nie chciała, aby mecz skończył się w godzinę. Gdy tylko Tsitsipas palnął raz czy drugi ramą rakiety w trybuny, te wrzały, a w kibicach rosła nadzieja na podkręcenie emocji. Grek szybko jednak w porę opanowywał sytuację. Aż do ósmego gema drugiego seta, kiedy to został przełamany. Rublow i cała Pala Alpitour eksplodowały, a chwilę później na tablicy wyników zrobił się remis w setach.

Wydawało się, że teraz to się dopiero zacznie. Ale zanim zdążyliśmy sobie naostrzyć zęby na pasjonujący finał tego spotkania, zrobiło się 5:2 dla Rublowa w decydującej partii. Tak, jak długo nie mógł on wymyślić niczego, co zadziałałoby na przeciwnika, tak nagle całkowicie przejął inicjatywę, a Grek gubił się w co drugiej akcji. Rublow grał jak z nut. Tsitsipas szybko stracił wiarę na jeszcze jeden zwrot w tym spotkaniu i pojedynek zamknął się w godzinę i 42 minuty, pozostawiając niedosyt, bo wszystko wydarzyło się po prostu za szybko. Na takim samym trzysetowym dystansie Dżoković z Miedwiediewem spędzili na korcie prawie dwa razy więcej czasu.

W grze podwójnej do półfinałów z grupy zielonej awansowali Nikola Maktić i Mate Pavić oraz Wesley Koolhof i Neal Skupski. Ci pierwsi pokonali charakterystycznych chyba dla całego tenisowego świata Australijczyków – Thanasi’a Kokkinakisa i Nicka Kyrgiosa, a holendersko-brytyjski duet wygrał, ale dopiero po super tiebreaku, z Ivanem Dodigiem i Austinem Krajickiem.

ATP Finals. Rublow ostatnim półfinalistą

/ Szymon Frąckiewicz , źródło: własne, foto: AFP

Ostatnim półfinalistą ATP Finals w Turynie został Andriej Rublow. Tymczasem bez porażki z grupy wyszedł Novak Dżoković. Przegrał z nim Daniił Miedwiediew, dla którego to trzecia w Turynie porażka po zaciętym trzysetowym meczu.

Pierwszy mecz dnia był ciekawy ze względu na tych, którzy w nim zagrali, ale dla losów turnieju nie miał już znaczenia. Daniił Miedwiediew walczył jedynie o to, by nie wyjechać z Turynu bez zwycięstwa. Zadanie nie było jednak łatwe, bo rywalem był wyśmienicie grający Novak Dżoković. To było już ich 12 spotkanie, z czego siedem wygrał Serb. Górą był także miesiąc temu w Astanie, gdzie po dwóch setach Rosjanin skreczował.

Tym razem zdrowie mu raczej nie dokuczało, ale pierwszy set i tak nie powiódł się po jego myśli. Była to partia wyrównana, z długimi gemami, która rozstrzygnęła się przełamaniem w końcówce. Dżoković wyszarpał breaka na 5:3 i w kolejnym gemie zakończył seta. W drugiej partii obraz gry się nie zmienił. Tym razem jednak to Miedwiediew miał więcej do powiedzenia w ostatnich fragmentach. Miał trzy piłki setowe na 6:4, ale Serb obronił się serwisem. Konieczny był w związku z tym tiebreak, w którym Rosjanin dał z siebie wszystko i zdołał wygrać 7:5.

Dużo emocji przyniosła decydująca partia. Wydawało się, że po zdobytym z wielkim mozołem przełamaniu na 5:4 Miedwiediew zakończy sezon zwycięstwem. A jednak nie wykorzystał okazji. Djoko z łatwością wyrównał i znów decydował tiebreak. W nim Serb nie dał rywalowi szans oddając tylko dwa punkty.

O awans do półfinału mierzyli się za to Stefanos Tsitsipas i Andriej Rublow. Znakomicie mecz rozpoczął Grek. W pierwszym secie był praktycznie nie do ruszenia przy własnym podaniu. Przegrał tylko dwa punkty. Zdołał przełamać Rosjanina na 3:1, dzięki czemu wygrał tę partię 6:3. W drugim secie obniżył jednak loty. Stopniowo wyglądał coraz słabiej, na dodatek zaczął kłócić się ze swoim ojcem-trenerem. Rublow to wykorzystywał. Zdobył breaka w ósmym gemie i, choć nie bez trudu, utrzymał własny serwis, żeby wyrównać stan meczu. Podtrzymał dobrą grę w decydującym secie, podczas gdy Grek wyglądał coraz słabiej. Ostatecznie Tsitsipas wygrał już tylko dwa gemy i pożegnał się z turniejem.

W deblu awans do półfinału wywalczyli Wesley Koolhof i Neal Skupski. Holender i Brytyjczyk po super tiebreaku wygrali z Chorwatem Ivanem Dodigiem i Amerykaninem Austinem Krajickiem. Żadnego meczu w fazie grupowej nie przegrali Chorwaci Nikola Mektić i Mate Pavić. Tym razem, w dwóch tiebreakach, wygrali z Australijczykami Thanasim Kokkinakisem i Nickiem Kyrgiosem.


Wyniki

Singiel

Novak Dżoković (Serbia, 7) – Daniił Miedwiediew (4) 6:3, 6:7(5), 7:6(2)

Andriej Rublow (6) – Stefanos Tsitsipas (Grecja, 2) 3:6, 6:3, 6:2

Debel

Wesley Koolhof, Neal Skupski (Holandia, Wielka Brytania, 1) – Ivan Dodig, Austin Krajicek (Chorwacja, Stany Zjednoczone, 5) 7:5, 4:6, [10:6]

Nikola Mektić, Mate Pavić (Chorwacja, 4) – Thanasi Kokkinakis, Nick Kyrgios (Australia, 8) 7:6(4), 7:6(4)

Madryt. Pracowity dzień Fręch, zagra o finał

/ Anna Niemiec , źródło: własne, foto: AFP

Magdalena Fręch awansowała do najlepszej czwórki imprezy ITF z pulą nagród 80 tysięcy dolarów. Z powodu problemów z pogodą Polka w piątek musiała rozegrać dwa pojedynki.

Rano łodzianka w drugiej rundzie zmierzyła się z Iriną Chromaczewą. Co prawda to Rosjanka jako pierwsza zdobyła przełamanie na 2:1, ale od tego momentu podopieczna Andrzeja Kobierskiego zdobyła pięć gemów z rzędu i objęła prowadzenie w meczu.

Chromaczewa odebrała podanie rywalce również na początku drugiej odsłony spotkania, ale i tym razem niewiele jej to dało. Fręch błyskawicznie odrobiła stratę, a potem dołożyła jeszcze jedno przełamanie w szóstym gemie i tę przewagę utrzymała już do końca meczu. Reprezentantka Rosji miała jeszcze w dziewiątym gemie dwie szanse, żeby odrobić część strat, ale trzecia rakieta Polski obroniła dwa „breakpointy” i po 75 minutach zakończyła spotkanie przy pierwszej piłce meczowej.

Kilka później Fręch wyszła na kort po raz drugi, żeby w ćwierćfinale zmierzyć się z Francescą Curmi, która niespodziewanie łatwo poradziła sobie z Oceane Dodin. Reprezentantka Biało-Czerwonych dobrze rozpoczęła spotkanie przeciwko Maltance i dzięki przełamaniu w czwartym gemie odskoczyła na 4:1. Zawodniczka z kwalifikacji nie zamierzała się jednak odpuszczać i wyrównała na 4:4. W końcówce wyszło jednak większe doświadczenie naszej tenisistki i to ona objęła prowadzenie w meczu.

Reprezentantka Malty w drugiej odsłonie spotkania również nie zamierzała się poddawać. Dwukrotnie wychodziła na prowadzenie z przewagą „breaka”. Podopieczna Andrzeja Kobierskiego za każdym razem odrabiała jednak stratę, a po godzinie i 34 minutach gry przypieczętowała zwycięstwo kolejnym przełamaniem.

O miejsce w finale Magdalena Fręch zagra z rozstawioną z numerem 1 Tamarą Korpatsch.


Wyniki

Ćwierćfinał singla

Magdalena Fręch (Polska, 5) – Francesca Curmi (Malta, Q) 6:4 6:4

Druga runda singla

Magdalena Fręch (Polska, 5) – Irina Chromaczewa 6:2 6:3