,,Nigdy nie jest za późno” – zdjęcie opatrzone taki opisem opublikował po ostatnim spotkaniu Emilio Gomez. Mimo że turniej główny Roland Garros jeszcze się nie rozpoczął, 28-letni Ekwadorczyk zdążył już napisać jedną z najpiękniejszych historii tegorocznej edycji. Na kortach, na których 30 lat temu sensacyjne zwycięstwo odniósł jego ojciec, spełnił największe marzenie.
Emilio jest świetnym tenisistą jak na warunki ekwadorskie, wyprzedza wszystkich rodaków w rankingu ATP, ale w międzynarodowej stawce znaczy niewiele. Większość kibiców o nim nie słyszała. Nie było jak im się przedstawić. Zmagania na poziomie turniejów ITF Futures śledzi garstka osób, z tego część tylko po to, by sprawdzić, czy mieli danego dnia szczęście i czy wszedł im kupon. Przyjazny bukmacherom światek nie jest tak samo urokliwy dla jego głównych bohaterów. Tenisiści chcą jak najszybciej się z niego wydostać, najpierw na poziom challengerów, później – jeśli tylko starczy pieniędzy, talentu, wytrwałości – jeszcze wyżej.
Gomez pierwszy odcinek tej drogi pokonywał wolno, nie był w stanie grać tydzień w tydzień w challengerach, osiągał za słabe wyniki. Do tej pory ma zresztą więcej porażek niż zwycięstw na tym poziomie. Do drugiej setki rankingu ATP awansował dopiero w kwietniu ubiegłego roku – jako 27-latek. Niejeden poddałby się wcześniej. Gomez też był zresztą bliski podjęcia decyzji o zakończeniu kariery. Po serii rozczarowujących wyników w 2018 roku (w 13 kolejnych turniejach tylko raz przeszedł przez pierwszą rundę turnieju głównego) uznał, że daje sobie ostatnią szansę i zagra w dwóch imprezach ITF w Ekwadorze. Spisał się świetnie, zdobył cztery puchary, bo do zwycięstw w singlu dołożył też wygrane w grze podwójnej z Amerykaninem Jordim Arconadą.
– Miałem wtedy młotek i gwóźdź i byłem gotowy do zawieszenia rakiety na ścianie – obrazowo wspomina Gomez. – Powiedziałem sobie: „To moja ostatnia szansa” i wygrałem oba turnieje, zarówno w grze pojedynczej, jak i podwójnej. Dało mi to rozmach i moja kariera wciąż trwała – dodaje Ekwadorczyk. Po wspomnianych wydarzeniach zadzwonił do rodziców i podziękował im za to, że zawsze w niego w wierzyli.
Przeciwwagą okazywanego wsparcia były wyniki ojca. Andres Gomez to legenda ekwadorskiego tenisa. W 1990 roku sprawił olbrzymią niespodziankę, docierając do finału Roland Garros i pokonując w nim Andre Agassiego. Był już wtedy w dość zaawansowanym jak na sportowca wieku, zbliżał się do trzydziestki. Podobnie jak Emilio, przed największym osiągnięciem walczył z myślami o zakończeniu kariery. Skala sukcesów Emilio i Andresa jest zupełnie inna, ale miejsce wydarzeń i okoliczność przedłużenia walki o własne marzenia sprawiają, że historia staje się jeszcze piękniejsza.
Kiedy Andres wygrywał paryskiego szlema, Emilia nie było jeszcze na świecie. Niespodziewany triumfator już wtedy opiekował się jednak starszym z rodzeństwa Juanem-Andresem. Popularne są historie o tym, jak małżeństwo Gomezów miało problemy ze znalezieniem opiekunki do dziecka w tamtym czasie. Andres musiał znaleźć złoty środek pomiędzy zrelaksowaniem się przed najważniejszymi meczami w karierze a opieką nad rozbrykanym i nierozumiejącym powagi sytuacji 3-latkiem.
– Widziałem mecz mojego taty z Agassim, widziałem piłkę meczową i widziałem, jak świętował. Myślę, że dziś wieczorem czułem te same emocje – dzielił się wrażeniami Emilio, po tym jak po raz pierwszy w karierze awansował do turnieju głównego imprezy wielkoszlemowej. – Niektórzy mogą powiedzieć, że przeszedłem tylko kwalifikacje, ale nie mają taty, który wygrał Roland Garros. Nie odczuwają takiej presji – mówił szczęśliwy po meczu.
Emilio szybko zwrócił na siebie uwagę, ponieważ już w 1. rundzie kwalifikacji pokonał rozstawionego z numerem 1 Thiago Seybotha Wilda. Dał sygnał, że przyjechał do Paryża dobrze przygotowany. W drugiej rundzie okazał się lepszy od Filipa Horansky’ego ze Słowacji, mimo że w decydującym secie przegrywał ze stratą przełamania. Wszystko zmierzało w dobrym kierunku, ale na drodze do szczęścia mogły stanąć problemy ze zdrowiem.
Przed meczem z Dmitrijem Popko w trzeciej rundzie kwalifikacji Gomez zmagał się z bólem pleców. W trakcie pojedynku problemy nie ustąpiły, ale podekscytowanie było tak duże, że Emilio na nie nie zważał. – To niesamowite. Nie sądzę, że uda mi się szybko zasnąć. Nie wiedziałem nawet, czy uda mi się zakończyć mecz. Tak bardzo chciałem być jednak w drabince głównej, że w pewnym momencie zapomniałem o bólu i dałem z siebie wszystko – opowiadał wniebowzięty Gomez.
Gdyby pojedynek z Popko był filmem, to bez wątpienia zaklasyfikowano by go jako dreszczowiec. W decydującym secie Ekwadorczyk przegrywał już 0:3 i 0-30. Później odrobił straty, ale przy stanie 4:5 sytuacja znów wymknęła mu się spod kontroli i musiał bronić dwóch piłek meczowych. Niewykorzystane okazje lubią się mścić? To prawda, ale zemścić mogły się również na Gomezie. 28-latek serwował na mecz przy stanie 6:5, ale nie dał rady. Dramaturgii dopełniły trzy przerwy spowodowane opadami deszcze. Gdyby pojedynek trwał kilka minut dłużej, zostałby przerwany raz jeszcze. W rzęsistym deszczu Popko umyślnie popełnił jednak podwójny błąd serwisowy, ponieważ strata wydała mu się zbyt duża. Gomez wygrał w tie-breaku 7-1, ale wybuchu radości nie było. Początkowo nie dotarło do niego, czego dokonał.
– Kiedy sędzia powiedział ,,gem, set, mecz” nawet nie zareagowałem, byłem oszołomiony. Przytuliłam mojego trenera, trenera fitness, z którym kiedyś współpracowałem i przyjaciela. Kiedy wróciliśmy do szatni, zacząłem płakać jak dziecko. Jestem naprawdę emocjonalny, pierwszy raz dostałem się do turnieju głównego Wielkiego Szlema, na dodatek w szczególnym miejscu. Od razu zadzwoniłem do mamy, ona wie, co wycierpiałem, żeby się tu dostać. Z tatą porozmawiam, kiedy będę spokojniejszy. Myśląc o tym, jak prawie zakończyłem karierę, skąd pochodzę, doceniłem, że spełniłem swoje marzenie, by zagrać w Wielkim Szlemie – powiedział Gomez.
Ta piękna historia wciąż trwa. Pozostawione dla kwalifikantów luki w turniejowej drabince znajdowały się w takich miejscach, że w drugiej rundzie możliwy był mecz Gomeza z Rafaelem Nadalem lub Dominikiem Thiemem. – Chciałbym zagrać z którymś z największych zawodników na korcie Phillipe-Chatrier lub Suzanne-Lenglen, to byłoby niesamowite – wyznał Gomez.
Ostatecznie trafił w inne miejsce, ale szansa na występ na jednym z największych kortów wciąż jest. W pierwszej rundzie zagra z mistrzem Włoch Lorenzo Sonego. Nie będzie faworytem tego spotkania, ale sportem interesowaliby się wyłącznie najwięksi nudziarze, gdyby zawsze wygrywali faworyci. W drugiej rundzie może już czekać natomiast na niego Gael Monfils. Najwyżej notowany francuski tenisista i syn mistrza sprzed 30 lat – czy nie dla takich zestawień paryżanie odrestaurowali kort centralny?