Hamburg. Rublow blisko powtórki z 2019 roku

/ Tomasz Górski , źródło: https://www.atptour.com/, foto: AFP

Andriej Rublow wykonał kolejny krok w kierunku finału, w którym rok temu dopiero musiał uznać wyższość Basilaszwiliego. Dziś Rosjanin pokonał Roberto Baustista Aguta 6:2, 7:5. Awans wywalczyli także Tsitsipas, Ruud i Garin.

Rok temu Rublow szedł jak burza i dopiero w finale podczas turnieju w Hamburgu przegrał z Nikolozem Basilaszwilim. Wówczas Gruzin był w wielkiej formie. Teraz gra bardzo słabo. Natomiast Rosjanin znów jest mocny w niemieckim turnieju. Dziś w godzinę i trzydzieści minut poradził sobie z Roberto Bautista Agutem. Na szczególną uwagę zasługuje 30 wygrywających uderzeń Rosjanina.

W półfinale Rublow zagra z Casperem Ruudem. Ugo Humbert postawił się dziś Norwegowi, ale ostatecznie był w stanie wygrać tylko honorowego seta.

Drugi raz przygodę z turniejem w Hamburgu zakończył Alexander Bublik. Już w drugiej rundzie eliminacji przegrał z Tommym Paulem w dwóch setach. Później wszedł do głównej drabinki jako szczęśliwy przegrany. A tam dość łatwo ogrywał Alberta Ramosa i Felixa Auger-Aliassime’a. Dopiero dziś zatrzymał się na pojedynku z Cristianem Garinem. Chilijczyk to rewelacja ostatnich turniejów na mączce. Dziś strata seta przez zawodnika z Ameryki Południowej była już małą niespodzianką.

Jutro w walce o finał zapowiada się pasjonująca walka Garina ze Stefanosem Tsitsipasem. Grak ograł dziś Duszana Lajovicia.

– To był idealny dzień, słoneczny, dobrzy ludzie, dobra atmosfera i dobra mączka – powiedział Tsitsipas. – Duszan jest trudnym przeciwnikiem do gry na tej nawierzchni. Gra z dużą rotacją i zmienia często uderzenia. Myślę, że aby wygrać musiałem dzisiaj zrobić coś ekstra. Będę dalej ciężko pracował – dodał.

 

 


Wyniki

Ćwierćfinały singla:

Stefanos Tsitsipas (Grecja, 2) – Duszan Lajović (Serbia) 7:6(5), 6:2

Andriej Rublow (Rosja, 5) – Roberto Bautista Agut (Hiszpania, 4) 6:2, 7:5

Casper Ruud (Norwegia) – Ugo Humbert (Francja) 7:5, 3:6, 6:1

Cristian Garin (Chile) – Alexander Bublik (Kazachstan, LL) 3:6, 6:4, 6:4

Roland Garros. Jak radzą sobie po przerwie rywale Polaków?

/ Szymon Frąckiewicz , źródło: własne, foto: AFP

W czwartek Magda Linette, Iga Świątek, Hubert Hurkacz i Kamil Majchrzak poznali swoich rywali w pierwszej rundzie tegorocznego Roland Garros. Jak spisują się ich przeciwnicy po spowodowanej pandemią przerwie? Sprawdźmy.

Tennys Sandgren

Hubert Hurkacz rozpocznie turniej od pojedynku z Amerykaninem Tennysem Sandgrenem. Po wznowieniu rywalizacji 48. zawodnik rankingu ATP spisuje się raczej na poziomie do jakiego przyzwyczaił kibiców. Podczas turnieju Western & Southern Open w Nowym Jorku odpadł w trzeciej rundzie, przegrywając z Novakiem Dżokoviciem. Wcześniej zdołał wyeliminować Lorenzo Sonego i, dość niespodziewanie, Felixa Augera-Aliassime. W US Open nie miał szczęścia w losowaniu. W pierwszej rundzie trafił na Roberto Bautistę Aguta i w trzech setach przegrał z Hiszpanem. Zawiódł nieco w Rzymie, gdzie po przejściu kwalifikacji w pierwszej rundzie uległ Salvatoremu Caruso. W Hamburgu również pożegnał się z rywalizacją po pierwszym meczu w drabince głównej, jednak tym razem inny rezultat byłby sensacją, gdyż jego rywalem był Andriej Rublow.

 

Karen Chaczanow

Z rozstawionym w Paryżu z numerem 15. Karenem Chaczanowem zmierzy się Kamil Majchrzak. Rosjanin wydaje się być w przyzwoitej, acz zdecydowanie nie najlepszej, dyspozycji. W Western & Southern Open pożegnał się z rywalizacją w trzeciej rundzie. Pokonał Aleksandra Bublika i Pablo Carreno Bustę, ale uległ Robertowi Bautiście Agutowi. Dwa mecze wygrał także w US Open. Poradził sobie z Jannikiem Sinnerem i Andriejem Kuzniecowem, ale dość nieoczekiwanie uległ Alexowi de Minaurowi. Zdecydowanie nie powiodło mu się w Rzymie. Już w pierwszej rundzie przegrał ze znakomicie dysponowanym w stolicy Włoch Casperem Ruudem. W Hamburgu pokonał w pierwszym meczu Jana-Lennarda Stuffa, ale w drugiej rundzie nadzwyczaj łatwo poległ z Dusanem Lajoviciem.

Leylah Fernandez

Rywalką Magdy Linette będzie w Paryżu utalentowana 18-letnia Kanadyjka Leylah Fernandez. Dopiero pierwsze kroki stawia ona w cyklu WTA, ale radzi sobie coraz śmielej. W Western & Southern Open przebrnęła przez kwalifikacje, lecz nie sprostała w pierwszej rundzie Ons Jabeur. W US Open zdołała pokonać doświadczoną Werę Zwonariewą. Z Sofią Kenin w drugiej rundzie też pokazała się z niezłej strony, jednak musiała uznać wyższość Amerykanki. W Rzymie już w pierwszej rundzie kwalifikacji uległa Szwajcarce Stefanie Vogele.

Marketa Vondrousova

Iga Świątek natomiast stanie naprzeciw zeszłorocznej finalistki Roland Garros. Marketa Vondrousova po paryskim sukcesie nie osiągała już tak dobrych wyników, pauzowała również przez kontuzje, ale zdaje się, że właśnie wraca do wielkiej formy. O ile nowojorskie turnieje nie były dla niej udane – w Western & Southern Open już w pierwszej rundzie uległa Laurze Siegemund, a w US Open po pokonaniu Greet Minnen nie sprostała Aleksandrze Sasnowicz – o tyle w Rzymie spisała się znakomicie. Dopiero w półfinale pokonała ją Karolina Pliszkova. Wcześniej Vondrousova eliminowała Misaki Doi, Arantxę Rus, Polonę Hercog i – imponującym wynikiem 6:3, 6:0 – Elinę Switolinę.

Historia jak z ekwadorskiej bajki

/ Szymon Adamski , źródło: własne / https://www.rolandgarros.com/en-us/article/gomez-reignites-rg-family-connection-three-decades-later, foto: AFP

,,Nigdy nie jest za późno” – zdjęcie opatrzone taki opisem opublikował po ostatnim spotkaniu Emilio Gomez. Mimo że turniej główny Roland Garros jeszcze się nie rozpoczął, 28-letni Ekwadorczyk zdążył już napisać jedną z najpiękniejszych historii tegorocznej edycji. Na kortach, na których 30 lat temu sensacyjne zwycięstwo odniósł jego ojciec, spełnił największe marzenie. 

Emilio jest świetnym tenisistą jak na warunki ekwadorskie, wyprzedza wszystkich rodaków w rankingu ATP, ale w międzynarodowej stawce znaczy niewiele. Większość kibiców o nim nie słyszała. Nie było jak im się przedstawić. Zmagania na poziomie turniejów ITF Futures śledzi garstka osób, z tego część tylko po to, by sprawdzić, czy mieli danego dnia szczęście i czy wszedł im kupon. Przyjazny bukmacherom światek nie jest tak samo urokliwy dla jego głównych bohaterów. Tenisiści chcą jak najszybciej się z niego wydostać, najpierw na poziom challengerów, później – jeśli tylko starczy pieniędzy, talentu, wytrwałości – jeszcze wyżej.

Gomez pierwszy odcinek tej drogi pokonywał wolno, nie był w stanie grać tydzień w tydzień w challengerach, osiągał za słabe wyniki. Do tej pory ma zresztą więcej porażek niż zwycięstw na tym poziomie. Do drugiej setki rankingu ATP awansował dopiero w kwietniu ubiegłego roku – jako 27-latek. Niejeden poddałby się wcześniej. Gomez też był zresztą bliski podjęcia decyzji o zakończeniu kariery. Po serii rozczarowujących wyników w 2018 roku (w 13 kolejnych turniejach tylko raz przeszedł przez pierwszą rundę turnieju głównego) uznał, że daje sobie ostatnią szansę i zagra w dwóch imprezach ITF w Ekwadorze. Spisał się świetnie, zdobył cztery puchary, bo do zwycięstw w singlu dołożył też wygrane w grze podwójnej z Amerykaninem Jordim Arconadą.

– Miałem wtedy młotek i gwóźdź i byłem gotowy do zawieszenia rakiety na ścianie – obrazowo wspomina Gomez. – Powiedziałem sobie: „To moja ostatnia szansa” i wygrałem oba turnieje, zarówno w grze pojedynczej, jak i podwójnej. Dało mi to rozmach i moja kariera wciąż trwała – dodaje Ekwadorczyk. Po wspomnianych wydarzeniach zadzwonił do rodziców i podziękował im za to, że zawsze w niego w wierzyli.

Przeciwwagą okazywanego wsparcia były wyniki ojca. Andres Gomez to legenda ekwadorskiego tenisa. W 1990 roku sprawił olbrzymią niespodziankę, docierając do finału Roland Garros i pokonując w nim Andre Agassiego. Był już wtedy w dość zaawansowanym jak na sportowca wieku, zbliżał się do trzydziestki. Podobnie jak Emilio, przed największym osiągnięciem walczył z myślami o zakończeniu kariery. Skala sukcesów Emilio i Andresa jest zupełnie inna, ale miejsce wydarzeń i okoliczność przedłużenia walki o własne marzenia sprawiają, że historia staje się jeszcze piękniejsza.

Kiedy Andres wygrywał paryskiego szlema, Emilia nie było jeszcze na świecie. Niespodziewany triumfator już wtedy opiekował się jednak starszym z rodzeństwa Juanem-Andresem. Popularne są historie o tym, jak małżeństwo Gomezów miało problemy ze znalezieniem opiekunki do dziecka w tamtym czasie. Andres musiał znaleźć złoty środek pomiędzy zrelaksowaniem się przed najważniejszymi meczami w karierze a opieką nad rozbrykanym i nierozumiejącym powagi sytuacji 3-latkiem.

– Widziałem mecz mojego taty z Agassim, widziałem piłkę meczową i widziałem, jak świętował. Myślę, że dziś wieczorem czułem te same emocje – dzielił się wrażeniami Emilio, po tym jak po raz pierwszy w karierze awansował do turnieju głównego imprezy wielkoszlemowej. – Niektórzy mogą powiedzieć, że przeszedłem tylko kwalifikacje, ale nie mają taty, który wygrał Roland Garros. Nie odczuwają takiej presji – mówił szczęśliwy po meczu.

Emilio szybko zwrócił na siebie uwagę, ponieważ już w 1. rundzie kwalifikacji pokonał rozstawionego z numerem 1 Thiago Seybotha Wilda. Dał sygnał, że przyjechał do Paryża dobrze przygotowany. W drugiej rundzie okazał się lepszy od Filipa Horansky’ego ze Słowacji, mimo że w decydującym secie przegrywał ze stratą przełamania. Wszystko zmierzało w dobrym kierunku, ale na drodze do szczęścia mogły stanąć problemy ze zdrowiem.

Przed meczem z Dmitrijem Popko w trzeciej rundzie kwalifikacji Gomez zmagał się z bólem pleców. W trakcie pojedynku problemy nie ustąpiły, ale podekscytowanie było tak duże, że Emilio na nie nie zważał. – To niesamowite. Nie sądzę, że uda mi się szybko zasnąć.  Nie wiedziałem nawet, czy uda mi się zakończyć mecz. Tak bardzo chciałem być jednak w drabince głównej, że w pewnym momencie zapomniałem o bólu i dałem z siebie wszystko – opowiadał wniebowzięty Gomez.

Gdyby pojedynek z Popko był filmem, to bez wątpienia zaklasyfikowano by go jako dreszczowiec. W decydującym secie Ekwadorczyk przegrywał już 0:3 i 0-30. Później odrobił straty, ale przy stanie 4:5 sytuacja znów wymknęła mu się spod kontroli i musiał bronić dwóch piłek meczowych. Niewykorzystane okazje lubią się mścić? To prawda, ale zemścić mogły się również na Gomezie. 28-latek serwował na mecz przy stanie 6:5, ale nie dał rady. Dramaturgii dopełniły trzy przerwy spowodowane opadami deszcze. Gdyby pojedynek trwał kilka minut dłużej, zostałby przerwany raz jeszcze. W rzęsistym deszczu Popko umyślnie popełnił jednak podwójny błąd serwisowy, ponieważ strata wydała mu się zbyt duża. Gomez wygrał w tie-breaku 7-1, ale wybuchu radości nie było. Początkowo nie dotarło do niego, czego dokonał.

– Kiedy sędzia powiedział ,,gem, set, mecz” nawet nie zareagowałem, byłem oszołomiony. Przytuliłam mojego trenera, trenera fitness, z którym kiedyś współpracowałem i przyjaciela. Kiedy wróciliśmy do szatni, zacząłem płakać jak dziecko. Jestem naprawdę emocjonalny, pierwszy raz dostałem się do turnieju głównego Wielkiego Szlema, na dodatek w szczególnym miejscu. Od razu zadzwoniłem do mamy, ona wie, co wycierpiałem, żeby się tu dostać. Z tatą porozmawiam, kiedy będę spokojniejszy. Myśląc o tym, jak prawie zakończyłem karierę, skąd pochodzę, doceniłem, że spełniłem swoje marzenie, by zagrać w Wielkim Szlemie – powiedział Gomez.

Ta piękna historia wciąż trwa. Pozostawione dla kwalifikantów luki w turniejowej drabince znajdowały się w takich miejscach, że w drugiej rundzie możliwy był mecz Gomeza z Rafaelem Nadalem lub Dominikiem Thiemem. – Chciałbym zagrać z którymś z największych zawodników na korcie Phillipe-Chatrier lub Suzanne-Lenglen, to byłoby niesamowite – wyznał Gomez.

Ostatecznie trafił w inne miejsce, ale szansa na występ na jednym z największych kortów wciąż jest. W pierwszej rundzie zagra z mistrzem Włoch Lorenzo Sonego. Nie będzie faworytem tego spotkania, ale sportem interesowaliby się wyłącznie najwięksi nudziarze, gdyby zawsze wygrywali faworyci. W drugiej rundzie może już czekać natomiast na niego Gael Monfils. Najwyżej notowany francuski tenisista i syn mistrza sprzed 30 lat – czy nie dla takich zestawień paryżanie odrestaurowali kort centralny?

Hamburg. Godzina i pod prysznic

/ Szymon Adamski , źródło: własne, foto: Andrzej Gliniak / Tenisklub

Korty w Hamburgu nie były tym razem łaskawe dla Łukasza Kubota i jego partnera deblowego Marcelo Melo. Polsko-Brazylijski debel w walce o półfinał po słabym meczu przegrał z duetem John Peers / MichaelVenus 1:6, 2:6. 

Korespondencja z Hambuega, Andrzej Gliniak

Spotkanie z udziałem Kubota i Melo trwało dokładnie godzinę. Sprawy potoczyły się bardzo szybko i niestety w niekorzystnym kierunku. W turnieju European Open nie mamy już żadnego reprezentanta. Sam mecz był z gatunku tych, o których nasz reprezentant będzie chciał jak najszybciej zapomnieć.

Tenisowa uczta odbyła się znacznie wcześniej. Na korcie centralnym Grek Stefanos Tsitsipas, jeden z faworytów imprezy, grał z Pablo Cuevasem, legendą z Urugwaju. Zawodnicy raz za razem popisywali się bardzo dobrymi akcjami a 34-letni Cuevas wcale nie ustępował kondycyjnie swojemu 12 lat młodszemu przeciwnikowi. Obaj zawodnicy do stanu 5:5 w pierwszej partii szli gem za gem. Kilka minut wcześniej Cuevas miał cztery break-pointy, które mogły okazać się małymi setbolami. Urugwajczyk nie wykorzystał jednak okazji a przy wyniku 5:6 błyskawicznie stracił swój serwis. W drugim secie Tsitsipas raz przełamał swojego rywala i wygrał cały mecz 7:5, 6:4. W walce o półfinał turniejowa ,,dwójka” zagra z Duszanem Lajoviciem. Serb pewnie pokonał Karena Chaczanowa 6:1, 6:2.

Bardzo dobrą dyspozycję na kortach ziemnych potwierdził Casper Ruud. Młody Norweg udowodnił, że jest jednym z najlepszych tenisistów świata na mączce i zdecydowanie pokonał Fabio Fogniniego z Włoch 6:3, 6:3. W ćwierćfinale skrzyżuje rakiety z Ugo Humbertem. Francuz wygrał z Jirim Veselym 6:4, 6:3. Awans do najlepszej ósemki imprezy rangi ATP 500 to jak do tej pory jeden z największych sukcesów 22-latka z Metz.

W tym roku, ze względu na pandemię, liczba oglądających mecze na dużym , mogącym pomieścić 10 tysięcy kibiców stadionie tenisiowym Rothenbaum jest bardzo ograniczona. Pojedynki tenisistów ogląda nieco ponad tysiąc osób, a boczne korty są całkowicie zamknięte dla fanów.

Z Hamburga, Andrzej Gliniak