4 godziny i 2 minuty – tyle zajęło Dominikowi Thiemowi pokonanie ostatniego odcinka drogi prowadzącej do pierwszego w karierze zwycięstwa w turnieju wielkoszlemowym. Jakże wyboistej i trudnej, na dodatek zablokowanej w ostatnich latach przez Wielką Trójkę. A kiedy Dżoković został zdyskwalifikowany, Nadal i Federer zrezygnowali z występu, Austriak omal nie przegrał sam ze sobą. Podźwignął się jednak po dwóch bardzo słabych setach i pokonał własne słabości oraz Alexnadra Zvereva 2:6, 4:6, 6:4, 6:3, 7:6(6).
W ten sposób Thiem został pierwszym zawodnikiem w Erze Open, który w finale nowojorskiego szlema odrobił stratę dwóch setów. Zamknięcie tego tematu w jednym zdaniu byłoby jednak olbrzymim niedopowiedzeniem. Strata dwóch setów to był dopiero początek. W trzeciej partii Austriak również przegrywał ze stratą przełamania. Później odrobił straty, ale przy stanie 4:4, 30-30 wyrzucił piłkę na aut. Wydawało się, że zaraz będzie bronił się przed utratą podania. Najpierw wolał się jednak upewnić, czy piłka po jego zagraniu rzeczywiście wyleciała na aut. Nic z tych rzeczy, zahaczyła o linię. Powtórkę punktu Austriak wygrał, tak samo jak sześć z ośmiu kolejnych piłek. W ten sposób rozpoczął się jeden z najbardziej spektakularnych comebacków ostatnich lat.
Czwarta odsłona rywalizacji była jedyną, o której można powiedzieć, że Thiem był w niej zdecydowanie lepszy. Podopieczny Nicolasa Massu bardzo pewnie wygrywał własne gemy serwisowe, tracąc co najwyżej jeden punkt. Skuteczności pozazdrościć mógł mu Zverev. Niemiec przy stanie 2:3 zdołał jeszcze wybronić dwa break-pointy, ale po zmianie stron dał się przełamać. Trzy minuty później było już po secie. Na tablicy wyników remis. Tak samo jak w zeszłym roku, zwycięzcę wyłoniła piąta partia.
To właśnie ona zapadnie najgłębiej w pamięci wszystkim tym, którzy oglądali spotkanie. Emocje sięgnęły zenitu. Gdyby na trybunach kortu Arthura Ashe’a mogli zasiąść kibice, stadion uniósłby się w powietrze. Thiem i Zverev stworzyli widowisko, które ze względu na poziom dramaturgii będzie wspominane latami.
Już w pierwszym gemie przełamał będący na fali Austriak. Jakże duże było jednak zdziwienie, gdy po trzech minutach z przewagi nic nie pozostało. Zverev, który od ponad godziny nie wypracował sobie ani jednego break-pointa, odrobił straty najszybciej, jak się dało. Co więcej, z biegiem czasu zaczęła się uwidaczniać jego przewaga na polu przygotowania fizycznego. Thiem był wyraźnie zmęczony, a w końcówce nawet utykał. Podczas jednej z przerw fizjoterapeuta rozmasowywał mu prawe udo. Zverev również musiał być zmęczony, jednak na tle Austriaka wyglądał dość rześko.
Przy prowadzeniu Zvereva 4:3 doszło do kolejnego przełamania. Thiem popełnił kilka niewymuszonych błędów i znów znalazł się pod ścianą. Odrobił stratę dwóch setów, w piątym prowadził z przewagą przełamania, ale co z tego, skoro teraz przegrywał 3:5? Wydawało się, że mozolna praca na nic się zda i nowym mistrzem zostanie Zverev. Niemca przerosło jednak zadanie przypieczętowania sukcesu. Zjadły go nerwy. Jeszcze przy serwisie Thiema był dwa punkty od zwycięstwa, ale wtedy Austriak posłał dwa rewelacyjne forendy, dzięki czemu doprowadził do remisu 5:5.
Później Niemiec z Austriakiem przełamali się jeszcze po razie, aż w końcu doszło do tie-breaku. Jeszcze żaden męski finał US Open nie skończył się w ten sposób, ale tegoroczny pod wieloma względami był inny niż wszystkie. Zakończenie również musiało być więc wyjątkowe. Dwa podwójne błędy Zvereva sprawiły, że to Thiem jako pierwszy zdobył szósty punkt i wypracował sobie dwie piłki meczowe. Obydwu jednak nie wykorzystał, popełniając błędy z forhendu. Po zmianie stron Zverev nie czekał jednak na kolejne pudło rywala, tylko ruszył do siatki. To nie była dobra decyzja. Thiem dostał jeszcze jedną okazję do zakończenia spotkania i tym razem ją wykorzystał.
Tym samym został 150. mistrzem wielkoszlemowym w historii, a pierwszym urodzonym w latach 90-tych XX wieku. Mur stworzony przez Dżokovicia, Nadala i Federera został skruszony.
Wyniki
Finał:
Dominic Thiem (Austria, 2) – Alexander Zverev (Niemcy, 5) 2:6, 4:6, 6:4, 6:3, 7:6(6)