Danielle Collins dużo przeszła w ostatnim czasie, ale wciąż utrzymuje pozytywne nastawienie. Amerykanka ma wyjątkowo ambitne cele, a opowiadając o nich nie gryzie się w język. Zapowiada, że chce zostać liderką rankingu WTA i wygrać turniej wielkoszlemowy. Sezon zaczęła z wysokiego ,,C”, od zwycięstwa 6:1, 6:1 nad Eliną Switoliną.
Dla Danielle Collins to pierwszy wygrany mecz w cyklu głównym WTA od końca września 2019. Jeśli później pojawiały się w mediach informacje o Amerykance, to dotyczyły jej stanu zdrowia, a nie osiąganych wyników. W październiku zdiagnozowano u niej reumatoidalne zapalenie stawów – tę samą chorobę, z którą zmaga się Caroline Wozniacki. – Czasem czuję się dobrze. Czuję, że mogę grać jeszcze 10 lat. Czasem jest dużo gorzej i nie mam siły wyjść na trening – opowiadała o swojej walce z chorobą była liderka rankingu WTA. Reumatoidalne zapalenie stawów jest owiane pewną tajemnicą. Nie wiadomo bowiem, co jest jego przyczyną. Ze statystyk zachorowań wynika jednak, że częściej dotyka kobiet niż mężczyzn.
Collins opowiadała, że długo czekała na właściwą diagnozę. Objawy choroby się pojawiały, uniemożliwiały poprawne funkcjonowanie, ale niewiele można było zdziałać. W końcu jednak Amerykanka trafiła w odpowiednie lekarskie ręce i jak sama mówi, od ponad roku nie czuła się tak dobrze, jak obecnie. Jeszcze kilka tygodni temu trudno było spodziewać się takich słów. Collins kończyła sezon występami w zawodach ITF z pulą nagród 25 tysięcy dolarów. Nawet gdyby wygrała taką imprezę, nie odbiłoby się to na jej rankingu. Wydaje się, że był to raczej test dla własnego zdrowia. Jaki był jego wynik? Niepokojący. Tak należy odczytywać ćwierćfinałową porażkę 6:7(2), 1:6 z 311. w rankingu WTA Gabrielą Talabą.
W pierwszych meczach sezonu forma każdej zawodniczki jest niewiadomą. W przypadku Collins nie chodziło jednak tylko o wątpliwości dotyczące dobrze przepracowanego okresu między sezonami i oczekiwanych w związku z tym efektów, ale też o kwestie zdrowotne. Jeśli motywacją w walce z chorobą miał być upór Caroline Wozniacki, no to cóż, Dunka podjęła decyzję o zakończeniu kariery w najgorszym momencie. Na pewno reumatoidalne zapalenie stawów wpłynęło na to, że jedna z najbardziej utytułowanych tenisistek w ostatnich latach zrezygnuje z zawodowych startów przed 30. urodzinami.
Czy Collins myślała o podobnym rozwiązaniu? Śmiało można założyć, że nie. Kiedy Dunka dzieliła się z kibicami smutną informację, Amerykanka kompletowała sztab na nadchodzący sezon. Trzeba przyznać, że miała przy tym rozmach. Trener tenisowy, trener przygotowania fizycznego, sparingpartner, psycholożka – w skrócie: dbałość o każdy element. Akurat po Collins trudno było spodziewać się tak rozbudowanego zespołu. Jeszcze w zeszłym sezonie zdarzało się jej podróżować z Matem Cloerem, pracownikiem Amerykańskiego Związku Tenisowego. Można powiedzieć, że Collins tylko wynajmowała tego trenera. Choć 26-latka na szerokie wody wypłynęła dopiero w 2018 roku, to przez jej boks trenerski przewinęło się sporo mniej lub bardziej znanych postaci. Jedną z tych bardziej znanych była Betsy Nagelsen McCormack, finalistka Australian Open 1978. Współpraca Amerykanek wzbudziła spore zainteresowanie, bo kobieta na stanowisku głównego trenera to wciąż rzadkość. Collins chwaliła sobie ten wybór, tłumacząc, że z naturalnych przyczyn żaden wcześniejszy trener nie mógł czuć się jak ona. Mogli jedynie próbować, zgadywać. Natomiast Nagelsen McCormack po prostu wiedziała. Współpraca nie przetrwała jednak próby czasu.
– Chcę, aby cztery osoby stale mi pomagały. To duża zmiana na lepsze. W zeszłym roku wielokrotnie zmieniałam trenerów i rozczarowywałam się. Myślałam, że ktoś będzie ze mną konsekwentnie pracował, a potem mnie rzucał. Teraz czuję, że jestem na właściwej drodze, z ludźmi, którzy mają na mnie pozytywny wpływ, nie tylko jeśli chodzi o tenis, ale też osobiście – nie owijała w bawełnę Amerykanka. Z jednej strony to dla niej charakterystyczne, że mówi, co myśli, lecz z drugiej strony – kilka mostów za sobą spaliła. Biorąc pod uwagę, jak wypowiadają się o niej trenerzy z czasów uniwersyteckich, Collins potrafi jednak żyć w zgodzie z dawnymi współpracownikami. Może więc rzeczywiście miała przez ostatnie miesiące pecha i trafiała na niewłaściwe osoby…
Czy Jay Gooding, Tom Couch, Baker Newman i Evie Maguire to lepsze wybory? W przypadku wielu tenisistek najlepszą odpowiedzią byłyby notowane przez nie rezultaty. Tymczasem Collins przez cały 2019 rok utrzymywała się na poziomie trzeciej i czwartej dziesiątki, a i tak żonglowała trenerami w najlepsze. Solidność jej nie zadowala. – Naprawdę chcę być kiedyś numerem jeden i wygrać turniej wielkoszlemowy. Postanowiłam więc w siebie zainwestować – tłumaczy tenisistka. Można lekko się uśmiechnąć pod nosem, ale to właśnie takie wypowiedzi dodają kolorytu rywalizacji. Wyjątkowo mdła pod tym względem potrafi być chociażby Sofia Kenin. Młodsza z Amerykanek również zaczęła sezon w Brisbane i wygrała pierwsze spotkanie, a o celach na 2020 rok mówi tak: ,,Chciałbym zakwalifikować się na igrzyska olimpijskie (…) będzie jednak o to trudno, ponieważ pod uwagę będzie brany ranking po Roland Garros, w którym bronię punktów za 4. rundę”.
Wróćmy jednak do Collins i początku próby realizacji jej wielkich celów. Zaczęła najlepiej jak się da – pokonać 6:1, 6:1 Elinę Switolinę to wielka sztuka. Jedna jaskółka wiosny jeszcze nie czyni, jednak biorąc pod uwagę zdrowotne problemy Amerykanki, jej udane wejście w sezon to po prostu bardzo dobra informacja. Zastrzyk pewności siebie przed kolejnymi występami? Na pewno też, chociaż tej ma już w wystarczająco dużo. Wyjątkowo ciekawe może być jej kolejny pojedynek w Brisbane, tym razem z Julią Putincewa. Kazaszka też nie zwykła chować głowy w piasek, jednak aby doszło do meczu z Collins, najpierw musi uporać się jeszcze z Donną Vekić.