Korespondencja z Wimbledonu. Court Of The Rising Sun
Artur Rolak, Wimbledon
Telewidzowie nie powinni regulować odbiorników, a kibice oglądający mecz na trybunach Kortu Centralnego lub na The Hill przecierać oczu ze zdumienia. Między Emmą Raducanu a Lulu Sun nie zdarzyło się nic nieprzewidywalnego.
Widzom przed telewizorami mogło się wydawać, że mimo biograficznych podobieństw kontrast – w zależności od tego, na którą tenisistkę spojrzała kamera – był zbyt duży. Raducanu jest córką Chinki i Rumuna, urodziła się w Kanadzie, a mieszka w Wielkiej Brytanii i ten kraj reprezentuje. Sun ma za rodziców Chinkę i Chorwata (którzy się rozwiedli), dorastała w Szanghaju i Szwajcarii (tam mieszka), studiowała w USA, a gra dla Nowej Zelandii. Sport jest najlepszym nauczycielem geografii.
Raducanu dostała „dziką kartę”. Musiała ją dostać, bo od zwycięstwa w US Open 2021 jest pupilką tutejszych mediów i publiczności oraz sponsorów także spoza Wielkiej Brytanii. Sun, sklasyfikowana w rankingu WTA o 12 miejsc wyżej, musiała przebijać się przez eliminacje, bo Nowa Zelandia to antypody światowego tenisa kobiecego (ostatnią tenisistką z Nowej Zelandii, która osiągnęła czwartą rundę Wimbledonu, była w 1959 roku Ruia Morrison, Maoryska, której trzy lata temu królowa Elżbieta II jeszcze zdążyła nadać tytuł szlachecki).
Podpowiedź, jak może wyglądać ten mecz, dała kamera odprowadzająca zawodniczki z szatni na kort. Sun szła skupiona, jakby powtarzała sobie ostatnią lekcję taktyki przerobioną z trenerem Vladimirem Platinikiem ze Słowacji. Raducanu rozglądała się na boki, jakby szukała kamery, która najkorzystniej pokaże światu jej uśmiech. Na Nicka Cavadaya spojrzała dopiero wtedy, gdy przegapiła trzy gemy, a w efekcie pierwszego seta. Ciekawe, że nawet oficjalna strona WTA nie podaje, kto jest trenerem Brytyjki, bo już nie nadąża za zmianami.
Każdemu sportowcowi należy współczuć, gdy doznaje kontuzji. Są jednak takie kontuzje, które sportowcy sami prowokują. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Raducanu nie jest przygotowana fizycznie tak dobrze, jak by mogła i powinna. Za czas spędzony na czerwonym dywanie zamiast na korcie i siłowni organizm wcześniej czy później wystawia rachunek. Dzisiejszy może nie był wyjątkowo wysoki, bo pozwolił Brytyjce dokończyć mecz mimo pomocy medycznej, lecz wygrany set to raczej dar od jeszcze bardzo niedoświadczonej rywalki.
Publiczność lojalnie, acz taktownie wspierała Raducanu aż do końca pojedynku. Brytyjskie media mogą teraz rywalizować w kategorii najciekawszego tytułu, bo nazwisko nowozelandzkiej zwyciężczyni daje ogromne pole do popisu. Podpowiadam: „Kort wschodzącej Sun”.